Mamy dziś rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Taka okazja sprzyja refleksji historycznej... Nie, nie mam zamiaru odgrzewać tematu „czy warto było robić powstanie”. Ta sprawa jest obgadana na wszystkie strony. Zastanówmy się nad czymś innym, mianowicie: czy koniec zaborów się nam opłacił? Bo zważmy: za – ledwie – 20 lat niepodległości ceną były najbrutalniejsze w dziejach okupacje, daleko posunięta eksterminacja historycznych elit i zastąpienie ich produktem komunistycznej inżynierii społecznej („inteligencja zastępczą”- jak określił to ktoś dowcipny), dalej - 40 lat „realnego socjalizmu” pod sowieckim nadzorem, wreszcie kilkanaście lat postkomunizmu, czyli utwardzania się po-komunistycznej elity na drodze „zamiany „Kapitału” na kapitał”, a w finale - scedowanie suwerenności na rzecz socjalistycznej eurobiurokracji... Opłacało się? Rzecz dyskusyjna.
Dodajmy, że u progu I wojny światowej tendencje w państwach zaborczych były akurat odwrotne, niż dziś. Szło ku liberalizacji. Kto wie, czy sejm galicyjski nie miał więcej do powiedzenia, niż wkrótce będzie miał do powiedzenia sejm III RP. Ostatecznie coraz wyraźniej widać narastającą u eurokratów żądzę jakiegoś „kulturkampfu”. A przy tym nastawienie naszych nowych, postkomunistycznych elit do kultury tubylczej nie jest wcale życzliwsze, niż nastawienie zaborców (u schyłku zaborów), nie wspominając już o nastawieniu elit historycznych (wymienię 50-ciu Michników, na 1-go Kronenberga!).
Chcę być dobrze zrozumiany. Nie mam sentymentu do zaborców, ale – skoro już mam mieszkać w jakimś „kraju związkowym” (bo przecież nie koronnym) – wolę Wiedeń od Brukseli. Nie widzę bowiem powodów, dla których miałbym brukselskim euroktatom ufać mocniej, niż Habsburgom (powody ku czemuś przeciwnemu – znalazłbym łatwiej). Jeśli zaś chodzi o współczesne możliwości kariery na unio-europejskich salonach – nie przypuszczam, by jakiś Polak osiągnął w Eurolandzie pozycję Badeniego (by już nie wymieniać innych nazwisk). Dodajmy, że nawet scalenie Polski w jeden organizm administracyjny uznać można za wątpliwe osiągnięcie, skoro większość historycznych ziem polskich została skutecznie odpolonizowana i znalazła się ostatecznie poza granicami kraju. Oceniając więc rzecz z dłuższej perspektywy można zaryzykować hipotezę, że koniec zaborów niekoniecznie był najlepszym z możliwych scenariuszy.
Oczywiście owa „dłuższa perspektywa” odnosi się też do anszlusu Polski do UE, zatem o zyskach i stratach związanych z anszlusem będziemy mogli poważnie porozmawiać za lat – powiedzmy – 80. To, co nawypisywałem nie jest więc zbyt poważne (ale też nie są zbyt poważni, ci, którzy już dziś sporządzają bilanse generalne). Kto wie – może za te 80 lat okaże się, że byłem zbytnim pesymistą? Nie wykluczam. Ale – mimo wszystko - gdybym miał okazję kupić dubeltówkę, to bym kupił. Na wszelki wypadek...
PS
Ponieważ tytuł dałem, jaki dałem więc wyjaśniam, że nie namawiam do powstania. Już raczej do „pracy organicznej”... Jakieś komplety (póki co – nie muszą być tajne), jakieś Latające Uniwersytety, zakładanie firm... No, od czasu do czasu można sobie pozwolić na „mały sabotaż”....
Inne tematy w dziale Polityka