Pewien jestem, że kiedyś, za największy polski wkład do nauki o polityce uznana zostanie doktryna "polityki unikania wstydu". Zasadza się ona na założeniu, że najważniejsze jest, by nikt w Europie nie musiał się za Polskę wstydzić. Doktrynę w działaniu właśnie obserwujemy - przy okazji awantury wokół ratyfikacji "traktatu reformującego". Bodaj najczęściej powtarzany argument brzmi: jeśli traktat nie zostanie ratyfikowany, czy też jeśli ratyfikuje się go z dodatkiem ustawy zaproponowanej przez PiS (1) - narobimy sobie strasznego wstydu. Zresztą, już sam fakt, że zaczęto o traktacie dyskutować jest wstydliwy (Ernest Skalski, wybitny popularyzator doktryny "unikania wstydu" swojej notce o traktatowej awanturze dał tytuł: "Wstydu nie oszczędzą"). Oczywiście pojawia się pytanie o gremium orzekające co przynosi wstyd, a co nie przynosi. Gremium to nie jest sformalizowane. Wydaje się jednak, że pierwszy garnitur jury tworzą przedstawiciele kilku gazet niemieckich, a także przedstawiciele "Liberation", "El Pais", "Le Soir" oraz socjaldemokratyczna frakcja Parlamentu Europejskiego. Sekcję krajową tworzą zaś: redakcje "GW", TVN i Bronisław Geremek. Idźmy dalej...
Przy okazji traktatowej awantury sporo mówi się o niekonsekwencji Kaczyńskich, oraz o eurosceptykach, porozmawiajmy więc - dla odmiany - o konsekwencji eurokratów i euroentuzjastach. Konsekwencji eurokratom odmówić nie można -prą do swego jak czołg. Referendum wypadło nie tak, jak powinno? Robimy następne, do skutku. "Konstytucja" padła? Sprzedajemy ten sam towar z inną etykietą... Oczywiście jest to konsekwencja wyższego rodzaju, bo na poziomie niższym można dopatrzyć się pewnych niekonsekwencji. Weźmy - "system nicejski". Jak może jeszcze ktoś pamięta przyjęcie "systemu nicejskiego" ogłoszono polskim sukcesem. I pod tym, między innymi hasłem prowadzono agitację za wejściem do Unii. Urny po referendum akcesyjnym jeszcze nie ostygły, gdy okazało się, że konwektykl szykujący projekt "europejskiej konstytucji" zamierza posłać "system nicejski" w kosmos... W pierwszej chwili głupio zrobiło się - przynajmniej na pokaz - nawet największym euroentuzjastom. Włodzimierz Cimoszewicz - wtedy szef MSZ - pisał w "Rzeczypospolitej", że "system nicejski" jest świetny, a propozycja jego porzucenia - nielogiczna. Jedyny logiczny wniosek brzmi bowiem: "dajmy szansę systemowi nicejskiemu". A poza tym "system nicejski" stanowił element traktatu akcesyjnego i porzucenie go, byłoby jawnym robieniem ludzi w konia. "Obywatele naszych państw - nauczał Cimoszewicz - wyrazili zgodę na przystąpienie do UE na uzgodnionych warunkach. Szacunek dla elementarnych zasad demokracji wymaga poważnego potraktowania takich decyzji. Odrzucenie stanowiska obywateli przystępujących do UE wyrządziłoby wyrządziło by wielką szkodę idei europejskiej" (W. Cimoszewicz, Do tej rzeki wchodzimy pierwszy raz, Rz. 27.10.2003).
I co? I nic. Długo ta konfuzja euroentuzjastów nie trwała. Nim zdążyliśmy policzyć do trzech zaczęli nas przekonywać, że "system nicejski" nie był znów taki świetny, a poza tym upieranie się przy nim narobiłoby nam wstydu w całej Europie (patrz uwagi o doktrynie "polityce unikania wstydu"). Najlepsze zaś, co się może Polsce zdarzyć to - "eurokonstytucja". Eurokonstytucja, szczęśliwie padła w referendach. Ku uldze adeptów "polityki unikania wstydu" nie padła w Polsce, ale wyczuli oni okazję, by zrobić w UE dobre wrażenie i zaczęli nawoływać, by trupa konstytucji - mimo wszystko - przyjąć (dodajmy, że "polityka dobrego wrażenia" jest niejako rewersem "polityki unikania wstydu", gremium które należy zachwycić jest tym samym, które orzeka co jest wstydliwe). Co było potem - to już historia najnowsza: nieboszczkę "erokonstytucję" rewitalizowano, doprawiono inny szyld i wciśnięto publiczności jako "traktat reformujący". W tym miejscu mam pytanie do zwolenników „dalszej integracji”: jak oceniacie praktyki w rodzaju powtarzania głosowań "do skutku", czy sprzedawanie tego samego, z inną etykietą? I jeszcze jedno pytanie: w jaką stronę musiałaby skręcić integracja, by zwolennicy „dalszej integracji” nabrali co do niej podejrzeń?
Pytania następne wiążą się z kwestią suwerenności. Najważniejsze z nich brzmi: czy Polska traci suwerenność na rzecz UE? Nasz salonowy znajomy, prof. Sadurski twierdzi, że nie. Kaczyński chciałby potwierdzenia suwerenności - pisze profesor - jakby członkostwo w ugrupowaniu międzynarodowym, do którego weszliśmy i możemy wyjść mogło być jej zagrożeniem. Nieco dalej profesor pisze jednak, że na mocy konstytucji przekazaliśmy instytucjom europejskim kompetencje "w pewnych sprawach", gdzie prawo europejskie obowiązuje bezpośrednio i ma pierwszeństwo przed prawem krajowym. Nie jestem prawnikiem, czy jednak nie jest tak, że w - gdy idzie o te "pewne sprawy" - doszło do transferu suwerenności z Polski do organów Unii? A z tą "mocą konstytucji" która posłużyła transferowi nie ma co przesadzać. Jak pamiętamy, zupełnie niedawno konstytucja została znowelizowana tylko po to, by "pasować" do "procesu integracji". Chodziło o możliwość wydawania innym krajom obywateli polskich. Czy dokument "aktualizowany" w ten sposób ma jakąś wartość? Wiadomo przecież, że eurokraci - gdy będą wystarczająco silni w parlamencie - "dopasują" konstytucję do każdego etapu "integracji europejskiej" i będą przekonywać, że to jest akurat dla Polski najlepsze (tak, jak to było najpierw z "systemem nicejskim", a potem z jego odrzuceniem). Ostatnie pytanie do zwolenników „dalszej integracji brzmi: czy wierzycie prof. Sadurskiemu, że „dalsza integracja” nie oznacza utraty suwerenności przez państwa członkowskie (w tym Polskę)?
przypisy
1. Przy tym, na pytanie jakie znaczenie miałaby taka ustawa pada odpowiedź: żadne. W tej sytuacji co prawda trudno zrozumieć dlaczego ktokolwiek miałby się przy ustawie upierać, ale też trudno pojąć w imię czego ktoś miałby się przed ustawą bronić. Skoro zapis nic nie znaczy, można się na niego zgodzić choćby w myśl zasady "ustąp głupszemu". Opór przeciw takiemu rozwiązaniu da się zrozumieć chyba tylko na gruncie "polityki wstydu" (przyjęcie "pustej" ustawy to straszny wstyd). Trudno przecież przyjąć, że różne wybitne osoby wciskają publiczności kit, kłamiąc, że nic nie znaczy coś, co jednak znaczy...
Inne tematy w dziale Polityka