Nastał dobry czas dla miłośników angielskiego humoru – wystarczy włączyć TV i zanurzamy się w klimacie „Latającego Cyrku Monty Pythona”. Ja trafiłem niedawno na coś takiego (TVN24, około godziny 6 rano): relacja z ewakuacji szpitala, bodaj w Radomiu. Spiker informuje, że ewakuowani pacjenci podchodzą do sprawy z „pewną dozą humoru” (sic!). I faktycznie pokazują jakiegoś nieszczęśnika z nogą w gipsie, który najpierw zapewnia, że do nikogo nie ma pretensji, a potem żartuje, że – najwyżej – zrobią mu sztuczną nogę i zostanie korsarzem (!!!)... Zaraz potem idzie informacja o najnowszym sondażu: „Polacy nadal ufają PO” (a PiS-owi spada...). Co tam zresztą „Polacy ufają”! Ankieterzy zaczynają przepytywać już o miłość do Platformy. Wychodzi na to, że kocha ją dziś około 2 procent badanych. Jest to jakiś punkt wyjścia do następnych sondaży - gdy zwykłe „poparcie” dojdzie do 100 procent będzie mógł rosnąć wskaźnik „miłości”. Ale bądźmy szczerzy: póki co z miłością nie jest najlepiej i może z tym faktem wiązać należy informację o sprowadzeniu przez ministra Sikorskiego chińskiego afrodyzjaku robionego z jeleniego rogu.
Sikorski zresztą niepotrzebnie przepłaca za afrodyzjaki, bo lepiej od chińskiego cudactwa działa lektura pro reżimowej prasy. Weźmy – „Politykę”, która stała się czymś na kształt „Przewodnika dla Wątpiących”. Powiedzmy, że komuś miłość do Platformy zaczyna stygnąć, a zaufanie opadać. Bo miesiące mijają, a tu Wielkich Reform ani widu, ani słychu... Wątpiący sięga po „Politykę” i już wie, że nie ma się czym martwić - panowie Janicki i Władyka uświadomią mu bowiem, że „od rządzących społeczeństwo wymaga przede wszystkim ludzkiej twarzy, dobrego stylu i sprawnego administrowania krajem, które jest samo w sobie dużą wartością (....). Jeżeli reformy to powolne, ostrożne, metodą drobnych kroków. I trochę populizmu, bratania się, gładkiej skóry". Myślałem, że już dalej posunąć się nie da, i - oczywiście – byłem w błędzie. Reformy powolne i ostrożne to jednak jest jakiś ruch, tymczasem można cenić władzę i za bezruch. Oto, w ostatnim numerze „Polityki” Jacek Żakowski przedstawił teorię „nicnierobienia”. Zainspirowany przez Miltona Friedmana oraz Johna Williamsona (byłego prezesa Banku Światowego) Żakowski doszedł do wniosku, że politycy, którzy nic nie robią wiedzą co robią. Otóż, zamiast działać można czekać „aż coś się zawali”. W ten właśnie sposób czekając, zwlekając, zwodząc i opóźniając doprowadzamy do kryzysu, a w czasie kryzysu ludność skłonna jest zaakceptować nawet radykalną reformę. Genialne w swej prostocie. Można też nie czekać aż kryzys sam się zrobi tylko samemu go sprowokować i wyjdzie na to samo. „Mając władzę, dużo łatwiej jest zmienić świat przez nicnierobienie niż przez jakąkolwiek perswazję czy reformę” – konkluduje Żakowski. Wychodzi więc na to, że Platforma może nie robić, byle w dobrym stylu – i wystarczy.
Tak szlachetny minimalizm cechuje nie tylko ekipę „Polityki”. Nie dalej jak dziś redaktor Wróbel z „Dziennika” wyznał w Salonie: „Czułem się zawiedziony polityką p. Jarosława Kaczyńskiego, bo miałem w stosunku do PiS bardzo duże oczekiwania. Od Platformy przyznam, nie spodziewałem się zbyt wiele – to i o takim rozczarowaniu nie ma mowy”. Przypomniałem sobie jakie oczekiwania wobec PiS artykułowano na łamach „Dziennika” i faktycznie wychodzi na to, że „spodziewano się po nim więcej”. PiS miał odblokować kanały społecznego i pokoleniowego awansu, zakończyć konflikt między tymi, którym się udało i "niezadowolonymi frustratami", rozpocząć walkę o "duszę polskiego wykształciucha", przekroczyć granicę wojny na górze i pokazać, że jest obozem "mądrzejszym i moralnie lepszym od swoich przeciwników", powalczyć o przychylność, lub przynajmniej neutralność dziennikarzy, podjąć sensowną dyskusję nad oceną tradycji narodowo-katolickiej zmuszając jej zwolenników do zastanowienia się nad tym "co właściwie było w niej nie tylko ciemne, ale i zbrodnicze". Jeśli zaś chodzi o PO – załodze „Dziennika” wystarcza fakt, że do władzy doszła formacja, która ”... chce jedynie, żeby woda w kranie była jeszcze cieplejsza, a drogi mniej dziurawe” (red. Krasowski).
Czas zmierzać do puenty. Co my, maluczcy możemy mieć z całej tej filozofii „tuskizmu”? Bardzo wiele. Teorię „nicnierobienia” można twórczo wykorzystać i w pracy i w domu (sceptyków – szefa, żonę - powalamy autorytetem Friedmana i Williamsona, a jak to nie pomoże – Żakowskiego), a gdy nam kto zarzuca brak ambicji przywołujemy przykład redaktora Wróbla wskazując, że im mniejsze oczekiwania, tym mniejsze rozczarowania. Wszystko to może się bardzo przydać zwłaszcza w perspektywie świątecznego i poświątecznego lenistwa. Którego sobie i Państwu życzę...
PS
Dziś Wielki Piątek, przypominam o tradycyjnym „Wieszaniu Judasza” (przedstawicieli lokalnych mutacji „GW” zawiadamiamy na tyle wcześnie, by mogli zdążyć ze sprzętem na początek ceremonii)
Inne tematy w dziale Polityka