Żyjemy w kraju, w którym 5 (czy nawet 6) z 13 premierów ostatniego 18-lecia uważa, że nieformalne ośrodki związane ze służbami specjalnymi ostro mieszają w polityce. Przy tym dwóch (może nawet 3) z owych premierów jest przekonanych, że działania tego rodzaju doprowadziły do upadku ich gabinetów, trzeci zaś ex-premier twierdzi, że wyeliminowały go one z wyścigu do prezydentury. Jest to przy tym porozumienie ponad podziałami: o intrygach na styku polityka - służby specjalne mówią zarówno politycy prawicy (Kaczyński, Olszewski), jak i lewicy (Oleksy, Cimoszewicz), tudzież politycy nie wiadomo jacy (Pawlak). Sprawa jest więc poważna: albo ważni dygnitarze łżą jak bure suki, albo istnieje w polskiej polityce „czynnik X”, którego zdają się nie zauważać media głównego nurtu. No, może z tym nie zauważaniem trochę przesadziłem. Temat, choć nie może na dobre zaistnieć, to jednak jakoś tam się po „dużych mediach” błąka. Weźmy jedną tylko gazetę z jednego tylko miesiąca. Dziennik "Polska" wywiady Anity Werner i Pawła Siennickiego drukowane w wydaniach weekendowych...
Ileż tu ciekawych punktów wyjścia dla "dziennikarzy śledczych"! Oto były szef WSI zastanawiając się co też mogło się stać z materiałami tej służby dochodzi do wniosku, że - być może - wylądowały one w "kilku prywatnych archiwach ludzi, którzy zbierali takie ciekawe informacje na początku lat 90". Po co zbierali? Żeby nimi grać i wywoływać u potencjalnych przeciwników poczucie zagrożenia. Zdaniem Dukaczewskiego są wśród tych zbieraczy politycy. Na pytanie co sam mógłby zdziałać z taką wiedzą Dukaczewski odparł, że mógłby zostać znaczącą postacią w świecie polityki i zarobić wielkie pieniądze (Osiwiałem od tego co wiem, Polska 1.03.2008). Tydzień później, przepytywany przez tą samą ekipę dziennikarską Cimoszewicz wyznał, że "za sprawą Jaruckiej stali ludzie polityki związani ze służbami specjalnymi". Byli to "ci sami, którzy wpływali na nasze życie publiczne w latach 90". "W 1994 roku wyeliminowali Pawlaka jako premiera takimi właśnie metodami, jakich później użyto wobec mnie" - stwierdził Cimoszewicz i dodał: "Fakt, że wyeliminowano mnie jako rywala Donalda Tuska kilku bliskim mu polityków, pozwala na stawianie bardzo poważnych znaków zapytania. Na tym, jaka była ich rola" (2). Cimoszewicz zaznaczył, że chodzi - między innymi - o tych, którzy "dziś rządzą krajem" (W rządzie PiS byli chłopcy z ferajny, Polska 8.03.2008). W następnym tygodniu - wywiad z Ludwikiem Dornem. Dorn pytany o to jak sile są w PO rządy "pułkowników" służb specjalnych odparł: "Ten układ osób ze służb specjalnych jest niewątpliwie w niektórych sferach bardzo silny. To jeden z zasobów do którego Tusk się odwołał". Dlaczego? "Bo byli pod ręką i są silni" (Polska 15.03.2008)
Jak widać znów mamy do czynienia ze swoistym "porozumieniem ponad podziałami" - niezależnie od tego po której stronie politycznej barykady znajduje się rozmówca wszyscy opowiadają o tajemniczych grupach wpływających zakulisowo na politykę przy pomocy służb (lub wprost wywodzących się ze służb). Dukaczewski najwyraźniej sugeruje, że grupy takie mają jakieś związki z poprzednim reżimem (skoro materiały z likwidowanej przez PiS WSI trafiły w ręce tych grup), Cimoszewicz i Dorn wskazują na reżim aktualny. I znów: oczywiście panowie mogą kłamać lub mówić prawdę. W każdym przypadku mamy do czynienia z ciekawostką: albo prominentne figury naszej sceny publicznej ujawniają fakt istnienia nieformalnych, a potężnych ośrodków politycznych (polityczno-ekonomicznych?), albo sami dziwnie grają rozpowszechniając konfabulacje. Tak czy owak, jako się rzekło otwiera się tu pole działania dla dziennikarzy. Czy znajdą się dziennikarze, którzy ruszą tym tropem? Oczywiście są tacy, których interesują podobne sprawy, trudno ich jednak uznać za dziennikarzy "głównego nurtu". Głównonurtowcy, jeśli w ogóle ruszają takie kwestie, to ledwie o nie potrącając, tak jak cytowani wyżej wywiadowcy "Polski". A przecież - jeśli ów „czynnik X”, jakim są zakulisowe działania dziwnych ośrodków jest tak ważny, na jaki wygląda - to co warte są "analizy" nie biorące go pod uwagę? Mówiąc delikatnie - niewiele. A takie właśnie "analizy" stanowią 97,5 procent produkcji naszej dziennikarskiej braci...
Załóżmy, że sytuacja w Polsce wygląda tak, jak wynika to z opowieści cytowanych wyżej prominentów. Kraj taki, jeśli w ogóle to z trudem nazwać można "normalnym". Chociaż, z drugiej stromy w posowieckiej strefie geograficznej jest to, zdaje się pewna norma. Gdy idzie o rolę odgrywaną przez jakieś dziwne ośrodki zbliżone do tajnych służb rzecz ma się podobnie na Ukrainie czy w Rosji. O Rosji możemy zresztą to i owo powiedzieć - w Polsce wydawane są chętnie książki rosyjskich autorów odkrywających "podszewkę" tamtejszej polityki. Mam na myśli książki w rodzaju "Wysadzić Rosję", czy - wydanej niedawno - "Korporacji zabójców". Dlaczego w Polsce nie pisze się takich książek? (jakąś namiastką są - zresztą nieliczne - "wywiady rzeki" z politykami, ale to przecież łatwizna dziennikarska w zestawieniu z "dziennikarstwem śledczym"). Na to pytanie odpowiedzieć można na wiele sposobów. Optymista powie, że Polska - mimo wszystko - znajduje się na innym, nazwijmy to "wyższym" szczeblu rozwoju i zestawianie jej z Ukrainą czy Rosją to gruba przesada. Takich rzeczy się u nas nie pisze, bo nie ma o czym pisać. Pesymista – czyli, na przykład ja - mógłby zaś powiedzieć, że bliżej nam do Ukrainy czy Rosji niż do Anglii czy Francji (3), tyle, że u nas osobnicy stojący za różnymi ciemnymi machinacjami najwyraźniej jakoś mniej przejmują się pismakami. Dlaczego? Bo ja wiem? Może - wbrew pozorom - polski światek medialny został spacyfikowany skuteczniej, niż ma to miejsce na wschód od Bugu?(4) Może - po prostu - nie ma w Polsce autorów tak groźnych, że trzeba by ich uciszać czy to przez likwidację, czy to przez zastraszenie, czy też przez wymuszoną emigrację? A na "dzikim Wschodzie" tacy się zdarzają. Tak więc, w pewnym sensie zazdroszczę Rosjanom dziennikarskich trupów... A gdy ktoś mi powie, że to brzydko wymagać od dziennikarzy, by nadstawiali karki dla mojej satysfakcji, odpowiem: a kto ich zmuszał do wyboru takiego zawodu? Mogli wybrać jakikolwiek inny, a po pracy, jako anonimowi blogerzy narzekać na media...
przypisy
1. „Warzechizacją” nazywam tutaj konsekwentne unikanie tematów ważnych, aczkolwiek – być może – potencjalnie niebezpiecznych przy jednoczesnym notorycznym robieniu tematów pierwszorzędnych ze spraw drugorzędnych (typu – kwestia „stylu”). Wybieram nazwę taką a nie inną z powodu, że tak powiem – „patriotyzmu lokalnego”. W S24 będzie chyba wiadomo o co chodzi...
2. Gramatyka jest oryginalna (a przynajmniej taki mam cytat)
3. Oczywiście idealizuję tutaj Anglię i Francję. I w tych sympatycznych krajach nie brakuje pewnie tematów niezdrowych dla tych, którzy zaczną się przy nimi za mocno interesować. Zakładam jednak, że w krajach postsowieckich, takich jak Polska, Rosja czy Ukraina jest pod tym względem dużo gorzej.
4. W grę może wchodzić na przykład struktura własności. Za „kapitał polski” uchodzi u nas kapitał panów Solorza czy Walltera o korzeniach tak interesujących, że temat ten obchodzi szerokim łukiem 97,5 procent dziennikarzy. Nasi oligarchowie zdają się mieć przy tym większe poczucie wspólnoty interesów niż oligarchowie ze Wschodu. Na rynku prasy króluje zaś „kapitał zagraniczny”, którego właściciele – jak sądzę – preferują zasadę „trzepiemy kasę unikając kłopotów”. Co ma pewne konsekwencje. Mgliście pamiętam, że sprawę spotkań Kwaśniewskiego z Ałganowem, oprócz „Życia” podjęła inna jeszcze gazeta, jedna z tych należących do „kapitału zagranicznego”. Gazeta wycofała się ze sprawy gdy tylko zaczęła się ona robić naprawdę gorąca. Może coś mieszam po latach. Gdyby trafił tu ktoś z lepszą pamięcią i przypomniał tą historię – będzie miło...
Inne tematy w dziale Polityka