Uwaga: w poniższym tekście powtarzam rzeczy pisane przy innych okazjach, ale – sytuacja je zaktualizowała...
Pod panowaniem aktualnego reżimu to ryzykowne wyznanie, ale - niech tam: piłka nożna mało mnie obchodzi... Gdyby jednak było inaczej - czułbym się zrobiony w konia. Jeśli bowiem sytuacja w piłkarskim światku wygląda tak, jak zdaje się wyglądać - wychodzi na to, że kibicom zafundowano potężną dawkę fikcji: spora część meczy, którymi się ekscytowali była rozstrzygnięta przed pierwszym gwizdkiem sędziego... Czego oko nie widziało, tego sercu nie żal - jak mówi przysłowie - gdyby więc korupcyjne sekrety nie wylazły na wierzch, kibice mogliby do końca życia cieszyć się z miłych wspomnień, a tak - niestety - muszą się czuć oszukani...
Przypuszczam, że niemałą rolę w produkcji fikcji, którą karmiono kibiców odegrali dziennikarze sportowi. Kolumny sportowe czytuję co prawda tylko w razie zdobycia przez Polaków - co najmniej - srebrnego medalu na ważnych mistrzostwach (więc, mniej więcej raz na trzy lata), wyobrażam sobie jednak, że o piłce pisywano w nich tak: kwestia korupcji, owszem od czasu do czasu się pojawiała, niemniej w stosunku nieproporcjonalnym do skali problemu. Z reguły pozór przedstawiano jako rzeczywistość, a więc opisywano przebieg meczy jako sportową rywalizację, nie zaś jako efekt ustaleń toczonych gdzieś na zapleczu...
Czym więc były te wszystkie analizy taktyki i strategii, rozważania na temat formy zawodników, zestawienia, podsumowania, prognozy na przyszłość? Kitem. Prawdziwe analizy nie mówiłyby o tym, że zawodnik X jest świetny w ataku, a ogromny talent trenera Y dobrze wróży trenowanej przez niego drużynie... Prawdziwe analizy mówiłyby o tym, że sponsor drużyny A gotów jest wydać więcej forsy na kupienie meczu, niż sponsor drużyny B, więc drużyna A niezawodnie odniesie sukces, lub o tym, że działacze klubu C mają świetnie dojście do sędziego D zatem - mogą być spokojni o wynik najbliższego meczu... Kto wie, czy takie analizy nie byłyby bardziej pasjonujące, niż niejeden uczciwy mecz, nas jednak interesuje raczej to, że byłyby bliższe realiom...
W tym miejscu pojawia się pytanie, czy dziennikarze produkowali fikcję świadomie czy mimowolnie. Z pierwszym przypadkiem mielibyśmy do czynienia, gdyby dziennikarze znali mroczne sekrety piłkarskiego światka, ale ignorowali tą wiedzę, w przypadku drugim - dziennikarze byliby tyleż (nieświadomymi) współ producentami, co i ofiarami iluzji (czy - własnej ignorancji). Na postawione wyżej pytanie nie znam odpowiedzi (bo i skąd?). Nie wiem ilu dziennikarzy produkowało fikcję z premedytacją, choć przypuszczam, że tacy się zdarzali. Ale – ostatecznie – to tylko futbol. Wiem, że owo „tylko” wielu uzna za bluźnierstwo, niemniej – umówmy się – państwa nie upadają od korupcji na boiskach (?) Tylko czy aby na pewno PZPN jest brzydkim wrzodem na pięknym ciele III RP, czy może raczej mamy do czynienia z odsłonięciem lokalnego ogniska choroby, toczącej CAŁY organizm? Można oczywiście wierzyć, że z PRL skorumpowane wyszły co prawda administracje spółdzielni mieszkaniowych i związek piłkarski, za to świat akademicki, media, prokuratury, sądy, politycy itd., itd. cieszą się doskonałym zdrowiem. Można w to wierzyć, ale ja nie wierzę... PZPN wydaje się raczej modelem III RP, nie zaś jej brzydkim zakątkiem. Przyjmijmy tę pesymistyczną wizję i zastanówmy się jak w tym wszystkim odnajdują się dziennikarze...
Cóż, większość dziennikarzy opisujących życie publiczne przypomina większość dziennikarzy sportowych. Korupcja? Zdarza się, ale korupcja jako system? Skąd... Tu też postawmy pytanie: jak się mają te opisy do stanu wiedzy dziennikarzy? Mówiąc inaczej – czy karmią nas fikcją świadomie, czy mimowolnie? Pewnie różnie z tym bywa, zakładam jednak, że dziennikarze zwykle wiedzą więcej, niż chcą/mogą powiedzieć. Dotyczy to zwłaszcza tych, którzy produkują fikcję na zimno (miewając drugi etat?). A zdarzają się prawdziwi mistrzowie w tym rzemiośle. Jest taka gazeta, do której walą jak w dym bardzo specyficzni osobnicy w bardzo specyficznych sprawach i – można dodać – w bardo specyficznych momentach (1)... Oczywiście – demaskowanie fikcji to sprawa ryzykowna. By daleko nie szukać - w sobotę, w programie „Pod prasą” red. Jachowicz oświadczył, że wie o dwóch (aktywnych) partiach politycznych założonych, a potem „moderowanych” przez służby specjalne. Ich nazw redaktor nie wymienił – jak twierdził – z obawy przed procesami. OK. – taka obawa, to rzecz ludzka. Czym jednak byłyby analizy polityczne traktujące o tych partiach, ale nie biorące pod uwagę ich bezpieczniackiego tła? Otóż, mniej więcej tym czym były analizy sprzedanych meczy, w których nie brano pod uwagę czynnika korupcji. Fikcją. Jaki jest udział fikcji w dziennikarskich opisach naszego życia publicznego? Jako się rzekło - moim zdaniem – ogromny. Bo – ostatecznie – ilu dziennikarzy zajmują takie sprawy jak nieformalne powiązania, zakulisowe zabiegi grup wpływu, manipulacje służb... Niewielu. Pal już licho tych, którzy produkują fikcję mimowolnie. Najgorsi są ci, którzy produkują ją świadomie. A - mam wrażenie – ci ostatni królują w najważniejszych mediach... Więc nie dziwią mnie wezwania do bojkotu...
Dla mnie – był to protest przeciwko karmieniu nas fikcją. Nie każdy jednak musi podzielać moje pesymistyczne diagnozy sceny publicznej. Więc jeśli ktoś - zwłaszcza ktoś z gromicieli bojkotu uważa - że nie jesteśmy fikcją karmieni – chcę to usłyszeć. Powiedzcie głośno: uważamy, że nie ma żadnego „drugiego dna”. Świat jest taki, jakim przedstawiają go nam duże media, a ci, którzy chcę je bojkotować to brzydcy ludzie... Wiem co usłyszę: „każde medium manipuluje, już choćby z tego powodu, że „cała prawda” jest nieopisywalna”. OK. Przyjmijmy to cyniczne stanowisko i popatrzmy na „wektory” manipulacji. Są media manipulujące przeciw lustracji i media manipulujące na rzecz tego, by w Polsce lustracje przeprowadzono. Są media ochraniające pana Dukaczewskiego, i media chcące mu zaszkodzić. Tak się jakoś składa, że media pierwszego rodzaju są „duże”, a te drugiego rodzaju „małe”, ale to już temat „jak hartował się rynek medialny”... Wracając do manipulacji... Co do mnie – gdy z jednej strony mam do czynienia z medium, które manipuluje na rzecz rozbicia postsowieckich struktur, z drugiej zaś strony z medium, któremu nie przeszkadzało obsadzanie stanowisk byłymi pułkownikami SB za czasów SLD, przeszkadzają zaś byli harcerze ZHR w odnowionych służbach specjalnych (2) – nie mam wątpliwości co do tego, którą manipulację łatwiej znoszę. Stąd – świetnie rozumiem uczestników bojkotu... Do bojkotu jednak się nie przyłączyłem, bo bym w nim nie wytrwał. Nie można być, niestety politykującym blogeren - a takim bywam - odcinając się od większości ośrodków masowej dezinformacji. Nie przypuszczam, by prawda rodziła się jako wypadkowa manipulacji, ale co innego zostaje, jeśli nie poszukiwanie jej właśnie tam? A więc - czytam, ale się nie zaciągam...
Co ciekawe bojkot będący ostatecznie burzą w szklance wody (nie przeceniajmy wpływów blogerów S24) i powszechnie uznanym narzędziem społeczeństwa obywatelskiego spotkał się z dość agresywnym przyjęciem. Tak właśnie odniósł się do sprawy red. Warzecha twierdząc, że pisze co chce. Być może, ale – czego nie pisze? Kontynuując futbolowe analogie ujmę to tak- red. Warzecha jawi mi się jako dziennikarz sportowy, któremu zdarza się co prawda pochwalić trenera, którego inni ganią, lub uszczypnąć piłkarza, którego inni chwalą, ale który nie palnie, że wszystko to jest pic kręcony przez mafię... Czy taka postawa oznacza współuczestnictwo w produkowaniu fikcji? Moim zdaniem - i owszem... Czy jest to udział świadomy, czy mimowolny - nie mnie o tym sądzić. Tak czy owak, na tle sporej części swoich kolegów red. Warzecha nie wypada najgorzej. Tyle, że w 2008 to trochę za mało. W 1995 – to byłoby coś...
przypisy
1. Chodzi oczywiście o „GW” której redakcja – w odpowiedniej chwili – zawsze może liczyć a to na wizyty byłych SB-ków mącących w sprawie lustracji, a to na byłych funkcjonariuszy WSI puszczających dym w sprawie pana Suboticia, czy pracowników służb obnażających bezeceństwa Macierewicza...
GW
Inne tematy w dziale Polityka