tad9 tad9
186
BLOG

rocznica 4 czerwca 1989 - święto "pożytecznego idioty"?

tad9 tad9 Polityka Obserwuj notkę 49
    Szczęśliwie – nie udało się... Choć liczne autorytety moralne i ich oficerowie prowadzący robiły co mogły, by było inaczej III RP nie stała się „ojczyzną wszystkich Polaków”. Około – jak przypuszczam – 30 procent obywateli uważa ją za to, czym jest – za przepoczwarzony PRL. 30 procent (o ile nie przeszacowuję) dużo to, czy mało? W każdym bądź razie wystarczająco wiele, by rocznica 4 czerwca 1989 nie uchodziła za radosne „święto narodowe”. Czym więc powinna być świętem? Przede wszystkim – świętem byłej nomenklatury PZPR. To ona ma powody, by sławić „transformację ustrojową” w kształcie, w jakim się dokonała... Zacznijmy jednak od początku...

    PRL należała do PZPR. Niemal dosłownie. W 19 numerze „GW” (która miewała wtedy jeszcze odruchy antykomunistyczne) opublikowano ciekawe dane. Otóż, według źródeł PZPR-owskich w 1988 roku członkowie partii zajmowali blisko 900 tysięcy z pośród 1,2 miliona stanowisk kierowniczych (od zakładowego brygadzisty, po premiera). Wynikało z tego, że formacja, której członkami jest 7,7 procent obywateli okupuje 75 procent wszystkich stanowisk kierowniczych, i, że mniej więcej co drugi członek PZPR jest takim, czy owakim „kierownikiem”. Przy tym – jak łatwo zgadnąć – im wyżej w hierarchii stanowisk, tym upartyjnienie było większe. Na szczeblu centralnej administracji urzędniczej i gospodarczej sięgało 90 procent (w tych sferach ledwie 2 procent kierowników nie należało do PZPR, ZSL lub SD) (1). Tak więc państwo było własnością partii, a kto utrzymywał partię?

    No cóż, w 1988 roku państwowe dotacje dla PZPR wynosiły około 14 miliardów złotych - stanowiło to, mniej więcej, 44 procent jej budżetu. Mówiąc inaczej - 44 procent budżetu PZPR wzięła sobie z kieszeni podatników. W 1989 roku władcy PRL chcieli przelać z kieszeni podatników na konta swojej organizacji 37 miliardów - tym razem stanowiło to około 48 procent partyjnego budżetu (pamiętajmy o inflacji). A co z resztą? - zapytacie - czyżby składki członkowskie? Skądże. Składki członkowskie stanowiły w tym czasie około 4 procent partyjnego budżetu. Pozostałe - mniej więcej - 47 procent wpływało z koncernu RSW Prasa-Książka-Ruch (2). Koncern  był w owym czasie niemal monopolistą - gdy idzie o wydawanie i kolportaż prasy - można więc z czystym sumieniem powiedzieć, że RSW drenowała portfele mieszkańców PRL na korzyść PZPR.

    W 1989 roku władcy PRL zaczęli na gwałt zabezpieczać swoje łupy. 18 maja 1988 roku pojawiła się na tym świecie spółka "Transakcja". Założyły ją Akademia Nauk Społecznych przy KC PZPR i RSW. "Transakcję" czekała wielka przyszłość: minął ledwie rok - a spółka już zarządzała większą częścią majątku PZPR inwestując go to tu, to tam. Bodaj najsłynniejszym z interesów "Transakcji" był współudział w tworzeniu Banku Inicjatyw Gospodarczych, "Transakcja" miała 10 procent akcji banku. Ale, poza BiG-iem, przy współudziale "Transakcji" wypączkował cały szereg innych przedsięwzięć biznesowych - chociażby "Muza" pana Czarzastego, która z czasem okrzepła na tyle, że miała stać się jednym z filarów lewicowego koncernu medialnego (nic z tego nie wyszło, ale sprawa zaistniała w tle afery "Rywin-Michnik") (3).

    W bankach i spółkach tworzonych przy pomocy „Transakcji” udziały obejmowali dygnitarze  PZPR przemieniający się właśnie w europejskich socjaldemokratów lub - rzutkich biznesmenów... Mieliśmy więc coś w rodzaju rury ssąco - tłoczącej, której jeden koniec tkwił w kieszeniach obywateli PRL, z drugiego zaś końca wyskakiwały banki, spółki... i nowo-stara elita „odrodzonej Rzeczypospolitej” (oczywiście – „Transakcja” nie była jedyną tego rodzaju taśmą produkcyjną). Na wszystko to patrzyli zdumieni obywatele przekonywani, w tym samym czasie, do cierpliwego znoszenia bolączek "transformacji ustrojowej" (przekonywały - grając na nucie patriotycznej - całe stada "autorytetów moralnych" z aktorami na czele)

    I tak się to przez pewien czas toczyło, aż wreszcie nastąpił zgrzyt. W pierwszym wybranym swobodnie Sejmie oszalała z nienawiści prawica przygotowała zamach na partyjną krwawicę. Zgłoszony przez Jana Łopuszańskiego projekt zakładał przejęcie majątku PZPR przez skarb państwa, Akademia Nauk Społecznych przy KC miała zostać zlikwidowana, RSW - także (zamachnięto się więc świętokradczo, jak raz, na założycieli "Transakcji") (4). I tu do akcji wkroczyli niedawni bohaterowie opozycji. Przeciw projektowi nacjonalizacji wystąpił Aleksander Hall, wówczas minister, twierdząc, że nacjonalizacja majątku jednej nie lubianej partii może skończyć się nacjonalizacją majątków innych partii. Ale najgłośniejszy protest wygłosił z sejmowej trybuny Adam Michnik. Przytoczmy obszerny fragment tej słynnej mowy:

"Gdybym ja, poseł, występując wczoraj, optował za podwyższeniem rent i emerytur i obniżeniem wieku emerytalnego, podobałoby się to moim wyborcom, i gdybym dziś przemawiał za całkowitą likwidacją majątku po byłej PZPR - też spodobałbym się moim wyborcom. Tylko jaki jest tego skutek? Kto wygra na tym, a kto przegrywa? Przegrywa państwo polskie. (...). Co tyczy się rzeczywiście wstrząsających przykładów, o których mówili koledzy posłowie: jestem zdania, że w każdej konkretnej sprawie powinna być otwarta droga sprawiedliwości. Natomiast jednym aktem nacjonalizując ten majątek my tę drogę właśnie blokujemy. Chciałem bardzo serdecznie w swoim imieniu podziękować panu ministrowi Aleksandrowi Hallowi za to, co zechciał powiedzieć. I chcę powiedzieć, że się z tym absolutnie solidaryzuję. I chcę powiedzieć, że w imię interesu narodu i państwa trzeba szukać kompromisowego rozwiązania i trzeba je znaleźć. Tak, my mamy większość, my możemy to przegłoswać i ze skóry obedrzeć, i z torbami puścić. To możemy dziś zrobić, bo jesteśmy silniejsi, koledzy posłowie. Będziemy mieli przyjemność, bo ich z torbami puścimy, ale zapłaci za to nasze państwo.(...). I w tym momencie widzę niesłychane namiętności, które wzbudza ten temat, słyszę posłów ze znakomicie skonstruowanymi przemówieniami, które wszystkie mają jedną puentę: zabrać metodą nacjonalizacji i to do końca. Ja znam ten język Wysoka Izbo. To jest język komunistycznego egalitaryzmu. To jest język, który pozwala mi być szlachetnym, jeżeli rozdaję cudze. I chcę powiedzieć, Wysoka Izbo, że w niektórych głosach - niestety, także moich kolegów z OKP - z przerażeniem usłyszałem ten ton, który słyszałem w prokuratorskich przemówieniach wtedy, kiedy siedziałem na ławie oskarżonych. Znam ten ton bardzo dobrze, bardzo się go boję, i wiem, czego się boję. (...). Idzie mi tutaj o zasady. Przepraszam za osobiste wyznanie: dwadzieścia pięć lat temu zostałem po raz pierwszy aresztowany przez komunistyczną policję. Wtedy miałem osiemnaście lat. Mnie nie trzeba tłumaczyć, że komunizm to nic dobrego i mnie nie trzeba przeciwko komunizmowi agitować. Ale właśnie z tej perspektywy chcę powiedzieć, że w niektórych głosach, o czym mówię z bólem, usłyszałem coś, co bym nazwał antykomunizmem jaskiniowym. Ja jestem antykomunistą i jako antykomunista tej jaskiniowości się boję. (...). I chcę do tego jeszcze dodać, że w stanie wojennym po 13 grudnia, ja nie byłem aż tak nieostrożny, żebym dzisiaj musiał być aż tak odważny. I chcę powiedzieć jeszcze, że nie jestem i nie chcę być adwokatem PZPR i tego, co z PZPR zostało. W tym co mówię, popierając w pełni i z całą odpowiedzialnością stanowisko ministra Halla, idzie mi o etykę polityczną. Idzie mi o tę etykę dlatego, że słyszałem wczoraj i dziś głosy nasycone nienawiścią. I tą bronią walczyć nie będę". (5)

    Jak wiemy – „zasady i etyka polityczna” wygrały. Nieszczęsnej PZPR nie obdarto ze skóry. Straciła nieruchomości, ale gotówkę - jako się rzekło - zdążyła ulokować tak, że daj nam panie Boże zdrowie...  Zabezpieczona finansowo i instytucjonalnie gwardia PRL powróciła do władzy w wielkim stylu. Socjologowie badający elity III RP ustalili na przykład, że 14 osób, które w 1985 roku weszły do kierownictwa ZSMP w III RP zrobiły następujące kariery:

1. minister obrony narodowej
2. minister spraw wewnętrznych i administracji
3. pierwszy zastępca ministra spraw wewnętrznych i administracji
4. minister w kancelarii prezydenta
5. poseł
6. dziennikarz, działacz samorządowy
7. prezes Agencji Mienia Wojskowego
8. szef Polskiej Organizacji Turystyki
9. wysokiej rangi urzędnik administracji rządowej
10. urzędnik Kancelarii Sejmu
11. drobny przedsiębiorca
12. drobny przedsiębiorca
13-14 brak danych (6)

Czy PRL mogła zapewnić swoim młodym akolitom takie kariery? Wątpię... No dobrze, mamy więc te około 30% obywateli, którzy kontestują III RP (nie mylić z Polską, tak, jak nie należy z nią mylić PRL!), mamy te – powiedzmy – 15 procent beneficjentów postkomunizmu, którzy mają pełne prawo, by III RP uważać za „swoją”, ale kto stanowi resztę? Bo ja wiem? Może „pożyteczni idioci”?...


Przypisy

1. Antoni Sułek, Liczba dnia: 900 tysięcy, GW 19
2. Bronisław Wildstein, Długi cień PRL-u, s.68 (w innych źródłach znaleźć można inne dane - udział składek w partyjnym budżecie sięgać miał ok. 1/3 - być może lata 1988-1989 były wyjątkowe, być może dane podane przez Wildsteina są błędne)
3. Michał Majewski, Paweł Reszka, Demiurg Włodzimierz, w: System Rywina
4. Paweł Śpiewak, Pamięć po komunizmie, s.44
5. Adam Michnik, Nie będę walczył bronią nienawiści, GW 30.04.1990, za: Adam Michnik, Diabeł naszego czasu
6. Elity rządowe III RP 1997-2004, pod redakcją Jacka Raciborskiego

tad9
O mnie tad9

href="http://radiopl.pl">

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (49)

Inne tematy w dziale Polityka