W ubiegłą środę w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie projektu ustawy reformującej szkolnictwo wyższe w Polsce. Minister Barbara Kudrycka podkreślała z mównicy, że „nie dokonamy skoku cywilizacyjnego, jeśli nie zreformujemy szkolnictwa wyższego”. Tu pani minister ma absolutną rację. Czy zatem obecna reforma umożliwi Polsce skok cywilizacyjny? Poniżej przedstawię cztery argumenty, które dowodzą, że tak się nie stanie.
(1) Finansowanie
W zasadzie nie zostanie zmieniony system finansowania szkolnictwa wyższego – pozostanie dotacja stacjonarna, w której 70% stanowi stała przeniesienia (czyli 70% dotacji zależy od wielkości dotacji w roku poprzednim). Oznacza to, że uczelnie będą nadal otrzymywać większość środków niezależnie od stopnia efektywności ich wykorzystywania. Apologeci projektu mogą kontrargumentować, że nowelizacja wprowadza zapis o funduszu projakościowym, jednak będzie on funkcjonował jedynie w przypadku, gdy wzrost gospodarczy będzie wyższy niż 2,5%. Choć prognozy na lata 2011-2013 przewidują wzrost na poziomie 3%, to jednak w perspektywie kryzysu finansów publicznych i możliwej konieczności zacieśnienia polityki fiskalnej wynik taki może być trudny do osiągnięcia.
Ponadto warto pamiętać, że z ponad 450 szkół wyższych w Polsce, 70% stanowią uczelnie niepubliczne. Nawet uwzględniając fakt, że szkoły publiczne są większe, to i tak obecnie ok. 60% studentów musi płacić za swoje studia. Teza o bezpłatnym szkolnictwie wyższym w Polsce jest zatem mitem, który ta nowelizacja podtrzymuje. Podobnym mitem jest teza o poprawie równości szans – obecny system finansowania jest nie tylko nieefektywny, ale i niesprawiedliwy, gdyż osoby uboższe finansują „darmowe” studia osobom bogatszym. Zupełnie pomijam już fakt, że szkoły niepubliczne są w obecnym systemie wyraźnie dyskryminowane.
(2) Zarządzanie
Ministerstwo niczego nie zmienia i pozostawia uczelniom autonomię w zakresie ich zarządzania. Jeśli ministerstwo nie wymusza żadnych zmian, to te zmiany nie nastąpią, a uczelnie publiczne nadal będą nieefektywnie wykorzystywały środki, bo nie będzie wystarczająco silnego bodźca, który mógłby ich do tego skłonić (pamiętajmy, że zostaje dotacja stacjonarna). Co prawda wydatki na szkolnictwo wyższe i naukę w przeliczeniu na jednego studenta są najniższe ze wszystkich krajów OECD, to jednak warto zauważyć, że w latach 1995-2006 nakłady na szkolnictwo wyższe (czyli de factona uczelnie publiczne) wzrosły 2,5-krotnie, a liczba studentów wzrosła o 50%. Wzrost nakładów nie przekłada się wprost na poprawę jakości – dotyczy to zarówno edukacji, jak i służby zdrowia. Jakość ma kilku „ojców” (względnie „matek”) – jednym z nich jest konkurencja. W obliczu spadającej liczby studentów (na uczelniach studiują teraz roczniki „niżowe”) sytuacja uczelni prywatnych zdecydowanie się pogorszy, a to wpłynie demotywująco na uczelnie publiczne (mimo spadku, coraz więcej młodych osób chce studiować, a to „zrównoważy” rekrutację na uczelniach publicznych) – w efekcie o konkurencji możemy zapomnieć.
(3) Model kariery akademickiej
Zostaje habilitacja. Czyli właściwie nic się nie zmienia. Oczywiście można powiedzieć, że proces awansu ma być szybszy i bardziej przejrzysty, ale nadal pozostaje uznaniowy i „towarzyski”. Zamiast kontraktów, mobilności kadry, konkurencji – zostaje „chów wewnętrzny” (nikt rozsądny nie opuści uczelni, na której jest znany, zgodnie z tezą inżyniera Mamonia z „Rejsu”, że nie można lubić piosenki, którą słyszy się po raz pierwszy).
(4) Struktura szkolnictwa wyższego
Co prawda powstaną KNOW-y (czyli krajowe naukowe ośrodki wiodące), a od trzech lat działają „kierunki zamawiane”, ale nadal będziemy kształcić ludzi w oderwaniu od potrzeb rynku pracy. Oczywiście szkolnictwo wyższe ma za zadanie dbać także o kulturę intelektualną, ale czy ma o nią dbać w równym stopniu wobec wszystkich? Nikogo nie dziwi, że nie inwestuje się pieniędzy w siatkarza, który ma 160 cm wzrostu. A czymże innym jest brak wyraźnych zmian w zakresie struktury szkolnictwa, czyli metod rekrutacji, ilości kierunków na uczelniach publicznych, liczby przyjmowanych studentów, stopnia ich kształcenia (studia licencjackie, magisterskie, doktoranckie) oraz lokalizacji uczelni wyższych i ich powiązania z rozwojem regionalnym?! Zabrzmi to przewrotnie, ale egalitaryzm nie ma nic wspólnego z równością szans. Wyrównujmy szanse, aby studia wyższe mogły być elitarne. Dokonaliśmy już skoku ilościowego – wskaźnik osób z wyższym wykształceniem w wieku 25-34 lat jest porównywalny z innymi krajami UE i OECD. Teraz pora na jakość!
Koniec dowodu.
Wnioski
Obserwacja ponad dwóch lat prac nad projektem ustawy reformującej szkolnictwo wyższe prowadzi generalnie do jednego wniosku – jeśli ktokolwiek chce przeprowadzić PRAWDZIWĄ reformę, nie może ich konsultować ze środowiskiem akademickim (czyt. kastą profesorów), albo przynajmniej nie powinien brać jego głosu pod uwagę. Ambitne plany zostały bowiem przez to środowisko rozjechane, gdyż petryfikacja systemu leży w interesie „profesorskiej kasty”. Oczywiście nie należą do niej wszyscy profesorowie – dla przykładu projekt reformy zaproponowany przez KRASP (Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich) jest dużo odważniejszy niż projekt ministerstwa.
Co robić?
Po pierwsze, należy stworzyć RBSW – Radę Buldożerów Szkół Wyższych.
Po drugie, należy wykorzystać media, aby RBSW został uznany za przedstawicieli ciemnogrodu (oczywiście fanatycznych – słowo klucz), nie powinno im to stworzyć wielu problemów (chyba, że w skład RBSW wchodzą komentatorzy stacji telewizyjnych).
Po trzecie, należy przeprowadzić prawdziwą reformę.
Marcin Kędzierski
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka