Petros Tovmasyan Petros Tovmasyan
649
BLOG

Polska jak z "Archipelagu Gułag" Sołżenicyna

Petros Tovmasyan Petros Tovmasyan Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

               Przy okazji powrotu do dyskusji o stanie wojennym, cały czas przewija się pewna fraza, którą jako aktywny dyskutant znam już na pamięć,o jątrzeniu i rozpamiętywaniu ran, mówią nam telewizje i autorytety moralne, tak mniej więcej może wyglądać modelowy cytat rodzimych autorytetów moralnych:

"13 grudnia wybrano mniejsze zło. (...) Generał jest już bliski przejścia na drugą stronę, więc niech osądzi go historia, a nie ludzie pokroju Kaczyńskiego, Macierewicza, Rydzyka, którzy jątrzą zamiast budować jedność Polaków"

Jestem gorącym zwolennikiem tezy, że w życiu społeczno politycznym wszystko już było, a historia zatacza nieustanne koło. Na potwierdzenie moich słów, przytoczę fragment „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna, traktujący o niemożności ukarania zbrodni komunizmu. Sołżenicyn pisał te słowa w latach 60-tych i opisywał działania władz i społeczeństwa radzieckiego względem ofiar stalinizmu. Ówcześni zwolennicy nie-jątrzenia ran, posługiwali się identycznymi niemalże argumentami jak nasi obrońcy układu okrągło-stołowego. „Generał jest już bliski przejścia na drugą stronę, więc niech osądzi go historia.” -„Nooo, dajcie spokój towarzysze! No i  po co jątrzyć stare rany?!.

„Na pojęcie sprawiedliwości od niepamiętnych czasów składają się w  ludzkich oczach dwa równe składniki: tryumf cnoty’ i  ukaranie występku.

Udało nam się szczęśliwie dożyć takich czasów, kiedy to cnota może jeszcze nie tryumfuje, ale już nie zawsze szczuta jest psami. Cnocie, wychłostanej i  mizernej, wolno już teraz wejść w  swoich łachmanach i  zająć miejsce w  kącie, byleby tylko siedziała cicho.

Nikt jednak nie śmie słowa powiedzieć o  występku. Owszem, pastwiono się nad cnotą, ale występku przy tym – jakby nie było. Owszem, ileś tam milionów poszło do ziemi – ale nikt temu nie był winien. Jeżeli ktoś ośmieli się zająknąć: „No a  ci, którzy...” to ze wszystkich stron usłyszy wyrzuty, z  początku formułowane życzliwe: „Nooo, dajcie spokój towarzysze! No i  po co jątrzyć stare rany?![1] A  potem już pałką: „Ciszej, wy, niedorżnięci! Po co też was rehabilitowano!”.

I oto w  Zachodnich Niemczech w  1966 roku liczba ukaranych sądownie przestępców hitlerowskich doszła do OSIEMDZIESIĘCIU SZEŚCIU TYSIĘCY.[2] A  my zachłystujemy się z  oburzenia, nie żałujemy całych kolumn w  gazetach, ani godzin programu radiowego, po fajerancie przesiadujemy na wiecach i  głosujemy, że ZA MAŁO! Tych 86 tysięcy – za mało! i  po 20 lat im za mało! Więcej!

U nas natomiast (według opublikowanych danych) – skazano około TRZYDZIESTU OSÓB.

Co dzieje się za Odrą, za Renem – to nas boli. A  to, co pod Moskwą i  pod Soczi za zielonymi sztachetami, a  to, że mordercy naszych mężów i  ojców rozjeżdżają po ulicach i  że ustępujemy im z  drogi – to nas nie boli, nie wzrusza, bo to, jątrzenie starych ran”.

A tymczasem, gdyby tych zachodnioniemieckich 86 tysięcy przetłumaczyć na nasze proporcje, to byłoby ich – jak na nasz kraj ĆWIERĆ MILIONA!

Ale w  ciągu ćwierci stulecia nikogo z  tej liczby nie odnaleźliśmy, nikogo nie ciągaliśmy po sądach; my boimy się jątrzyć ICH rany. I, jak symbol tej całej czeredy, mieszka dotąd na ulicy Granowskiego 3 nadęty pychą, tępy, dotychczas przekonany o  tym samym – Mołotow, cały przesycony naszą krwią; co dzień przecina statecznie chodnik i  wsiada do długiego, szerokiego auta.

Oto zagadka, którą nie my, współcześni, możemy rozwiązać: DLACZEGO Niemcy otrzymali przywilej ukarania swoich zbrodniarzy, a  my, Rosjanie – nie? Jaka straceńcza droga otwiera się przed nami, jeżeli nie dane nam było oczyścić się z  tej szkarady, gnijącej w  naszym organizmie? Czegóż to może taka Rosja świat nauczyć?

W trakcie niemieckich procesów powtarza się to tu, to ówdzie taka zadziwiająca scena: podsądny ściska rękoma głowę, zrzeka się obrony i  o nic więcej już sądu nie prosi. Mówi tylko, że łańcuch jego zbrodni, przypomnianych mu znów i  pokazanych kolejno przed sądem, napełnia go wstrętem i  że nie chce mu się więcej żyć.

To jest największe osiągnięcie sądu: kiedy występek staje się tak godny potępienia, że sam przestępca odwraca się od niego.

Kraj, który osiemdziesiąt sześć tysięcy razy z  sędziowskiego podium potępił występek (i bezkompromisowo odżegnał się od niego w  literaturze i  wśród młodego pokolenia) – rok po roku, stopień po stopniu oczyszcza się ze zbrodni.

A my co robić mamy? Kiedyś jeszcze potomkowie nazwą kilka kolejnych naszych generacji – pokoleniami mazgajów: z  początku pozwaliśmy potulnie wybijać nas milionami; później zaś troskliwie zabiegaliśmy o  spokojną i  szczęśliwą starość dla morderców.

Co czynić, jeśli wielka tradycja rosyjskiej skruchy jest dla nich niezrozumiała i  śmieszna? Co czynić, jeśli zwierzęcy strach przed wycierpieniem choćby setnej części tego, co zadawali oni innym, ma w  nich przewagę nad wszelkim poczuciem sprawiedliwości? Jeśli chciwą garścią czepiają się tych przywilejów, co im obrodziły z  krwi zabitych?

Oczywiście, ci, co kręcili korbą maszynki do mięsa – no, choćby w  trzydziestym siódmym roku, dziś są już niemłodzi, mają od pięćdziesiątki do osiemdziesiątki, najlepsze swoje lata przeżyli bez trosk, w  sytości i  komforcie – i  wszelki RÓWNOWAŻNY odwet już jest spóźniony, już nie można szukać zapłaty.

Ale bądźmy wielkoduszni, nie trzeba stawiać ich przed plutonem egzekucyjnym, nie trzeba poić ich słoną wodą, obsypywać pluskwami, wiązać „w jaskółkę”, trzymać na nogach bez snu tygodniami, ani brać pod obcas, ani bić gumowymi pałkami, ani zaciskać głów żelazną obręczą, ani upychać ich w  celach, jak bagaż, żeby leżeli jeden na drugim – nie będziemy robić nic z  tego, co robili oni! ale wobec naszego kraju i  naszych dzieci mamy obowiązek WSZYSTKICH ICH ZNALEŹĆ I  WSZYSTKICH POSTAWIĆ PRZED SĄDEM! Sądzić trzeba już nie tyle ich, ile ich zbrodnie. Zyskać chociaż tyle, aby każdy z  nich powiedział głośno:

– Tak, byłem katem i  mordercą.

I gdyby słowa te powtórzone zostały w  naszym kraju TYLKO ćwierć miliona razy (zgodnie z  proporcją, aby nie zostać w  tyle za Niemcami Zachodnimi) – to może by tego było dosyć?

W XX wieku nie wolno przecież przez dziesięciolecia nie znajdować różnicy między zbrodnią sądową – a  tymi „starymi sprawami”, których pono „nie trzeba jątrzyć”!

Powinniśmy publicznie potępić samą IDEĘ rozprawiania się jednych ludzi z  drugimi! Milcząc o  występku, wpędzając go w  głąb ciała, aby tylko nie było go widać – my SIEJEMY go i  w przyszłości da on jeszcze tysiąckrotne plony. Nie karząc, nawet nie ganiąc złoczyńców, my nie tyle dbamy o  spokój ich nędznej starości – ile raczej wyrywamy spod nóg nowych pokoleń wszelkie podstawy sprawiedliwości. Dlatego to młodzi wyrastają na „obojętnych”, to nie jest wina „braków w  pracy wychowawczej”. Młodzi utrwalają sobie w  pamięci, że podłość nigdy w  świecie nie podlega karze, zawsze natomiast zapewnia dostatek.

Jak nieprzytulne, jak straszne będzie życie w  takim kraju!”

 

 

Aleksander Sołżenicyn „Archipelag Gułag”

Tom 1

Autoryzowany przekład z  rosyjskiego:

Jerzy Pomianowski



[1] Nawet po ukazaniu się Iwana Denisowicza emeryci błękitnych szeregów tak właśnie argumentowali: po co jątrzyć rany tych, którzy siedzieli w  obozach? Że niby ICH nerwy chcieli szczędzić!

[2] A  we Wschodnich Niemczech – jakoś nie słychać nic takiego, widocznie dali się wychować w  nowym duchu, są cenieni jako dobrzy pracownicy.

Petros Tovmasyan Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura