kelkeszos kelkeszos
393
BLOG

Narodowe bestsellery, czyli czytelnicza historia Polski

kelkeszos kelkeszos Kultura Obserwuj notkę 8

Nie wiem, czy oprócz Waldemara Łysiaka istnieje inny autor, będący w stanie stworzyć opracowanie tematu zupełnie w naszym kulturowym dziedzictwie zmarginalizowanego - dziejów narodowego czytelnictwa. O ile różnych wariacji "historii literatury" mamy co nie miara, o tyle kompleksowego opracowania tego co i kiedy realnie czytano - brak. To dojmujący deficyt, skutkujący w moim przekonaniu brakiem możliwości odtworzenia ścieżki stawania się narodu, w oparciu o jego zasoby, nie te wynikające ze studiów literackich, ale te realnie mające wpływ na kształtowanie postaw. To znacząca różnica, bo dzieła wybitne niekoniecznie były popularne i odwrotnie. Zapomniane dziś twory niemniej zapomnianych autorów potrafiły stanowić podstawę czytelnictwa w konkretnym okresie, dając niejednokrotnie lepsze świadectwo o duchowości ówcześnie żyjących, niż to co wiemy z różnych etapów naszego kształcenia w zakresie dziejów narodowej literatury.

Należąc do pokolenia dużo czytającego, w którym postawa polegająca na "zasypianiu" z książką przy poduszce nie jest niczym nadzwyczajnym, mam ten komfort, że nie muszę się zastanawiać - co czytać, a jedyna trudność polega na właściwej selekcji materiału, opartej częstokroć na potrzebie, nastroju, czy jakiejś impresji. Wybór jest nieograniczony, a jedyny problem to brak czasu.

Ledwie dwa wieki temu sytuacja była radykalnie odmienna. Wybór był minimalny, w zakresie dzieł literatury popularnej, Polska aż do wielkiego przełomu połowy XIX w. miała krajobraz pustynny. Działało tu swoiste sprzężenie zwrotne. Nie było ciekawych pozycji, więc nie czytano, a skoro publiczność nie była zainteresowana zgłębianiem książek, to te stawały się drogie i trudno dostępne, bo utrzymanie się na rynku jakiegokolwiek wydawcy graniczyło z cudem. Mamy o tym liczne świadectwa, najlepsze chyba Franciszka Salezego Dmochowskiego, niestrudzonego edytora epoki porozbiorowej, wyrzekającego na tę wielką dysfunkcję polskiego patriotyzmu - brak zainteresowania czytelnictwem, zwłaszcza krajowych autorów. Świetny pisarz i historiograf Władysław Łoziński, w swoim epokowym dziele "Życie polskie w dawnych wiekach" też nie pozostawia suchej nitki na tej sarmackiej przypadłości, nakazującej w wystawnych pałacach organizować wielkie "dwory", pochłaniające fortuny wystroje, niekończące się uroczystości, przy braku, albo wielkiej skromności bibliotek. Wykpiwa różne okrzyczane rezydencje i ich właścicieli, jak choćby Białystok Branickich, gdzie w stajniach przy okazałym pałacu stacjonowało przeszło 200 koni, a biblioteka liczyła całe 170 książek.

Sprawa wbrew pozorom nie jest wyłącznie dziedzictwem "saskiej nocy". Nie czytano i wcześniej, a nakłady poza książkami religijnymi były bardzo skromne. Na dodatek dość powszechna znajomość łaciny, powodowała, że słabo w narodzie zaznaczony głód książki zaspokajały pozycje autorów klasycznych, albo cudzoziemskich. Ciekawym świadectwem jest tu fragment "Pana Podstolego", nudnej pochwały życia idealnego ziemianina, pióra Ignacego Krasickiego. Lustracja "lamusa" owego zacnego gospodarza robi przygnebiające wrażenie. Gdyby nie Jakub Wujek z jego tłumaczeniem Biblii i Piotr Skarga z wielokrotnie od początku wznawianymi "Żywotami Świętych", u Pana Podstolego nie byłoby nic do czytania. I wbrew wysiłkom czasów stanisławowskich, w tym zakresie dobrze zapisanych w naszej historii, niewiele się zmieniło aż do upadku państwa. 

Ten stan rzeczy, co jest wielkim paradoksem naszych dziejów, miał się zmienić w zaledwie kilkadziesiąt lat, spędzonych w warunkach rozbiorowych i to przy często wzbierających falach antypolskich represji. W każdym razie Polak w 1800r. nie miał co czytać, w 1900r. nie był już w stanie objąć umysłem bogactwa tego co w międzyczasie w narodowym języku stworzono. A i sam język zyskał nowe formy, stabilizując się mniej więcej w tych ramach, jakie znamy dziś. 

Jak to się stało, że naród o wielkiej tradycji, w czasach swojej świetności zdobył się na relatywnie niewiele w swoim piśmiennictwie, a w czasie politycznego upadku, wytworzył w krótkim czasie niezwykle silne impulsy literackie i historiograficzne, zyskując niewyczerpalne zasoby? Moja prywatna opinia, że ten fenomen nie jest dobrze zbadany, nikogo chyba nie krzywdzi i być może nadszedł czas na jakieś poważne kompendium, zawierające opis największych wydawniczych polskich bestsellerów, bo tylko tak napisana historia da nam właściwe proporcje i pozwoli odkłamać wiele mitów. Choćby ten o źródłach naszego patriotyzmu, w powszechnym mniemaniu kształtowanych przez wielką literaturę romantyczną.

Jeśli zakres wpływu na sumienia Polaków mierzyć liczbą pomników, nazw ulic, instytucji , czy różnych nagród, to bez dwóch zdań liderem będzie tu Adam Mickiewicz, w dalszej kolejności Juliusz Słowacki i Zygmunt Krasiński. Może Norwid. Czyli ludzie co do zasady za życia nie czytani, piszący dla znajomych i do szuflady. Niewielu z nas zna ten ponury w swej wymowie fakt, że gdy warszawski wydawca Samuel Henryk Merzbach za "górę złota" odkupił od dzieci Adama Mickiewicza prawa do pośmiertnego wydania jego dzieł i w owo wydanie zainwestował fortunę, to poniósł spektakularną finansową klęskę. W 1858r. Wieszcz się nie sprzedawał, mimo że w owej edycji, jedynej zresztą jak dotąd ilustrowanej, znalazło się pierwsze polskie wydanie "Pana Tadeusza", choć oczywiście pocięte przez cenzurę, która pozbawiła poemat przeszło 100 wierszy. Z pozostałymi poetami sumień było jeszcze gorzej i ich powszechna znajomość pojawiła się dopiero w ostatnich dekadach XIXw.

Rozwój czytelnictwa w Polsce poszedł po zupełnie innej ścieżce i oparła się na różnych filarach, z których oczywiście najważniejszym był Henryk Sienkiewicz, ale zanim zabłysnął jego talent, ścieżki musieli przecierać inni, dziś słabo kojarzeni, albo w ogóle zapomniani, choć to ludzie, którzy nauczyli Polaków czytać. Zresztą nie tylko własną literaturę, bo przecież wiek XIX w. to też świetne tłumaczenia i po prawdzie to od nich się wszystko zaczęło, zwłaszcza od przekładu "Iliady", autorstwa Franciszka Ksawerego Dmochowskiego, wydanego po raz pierwszy w roku 1800.

O niektórych z tych fundatorów historii polskiego czytelnictwa, jak Julian Ursyn Niemcewicz, Fryderyk Skarbek, czy zwłaszcza Józef Ignacy Kraszewski wiemy sporo, jeszcze się w pamięci nie zatarli, inni jak Józef Korzeniowski, Feliks Bernatowicz, Zygmunt Kaczkowski, Adam Amilkar Kosiński, czy Walery Łoziński są zupełnie wyparci z pamięci. Niezwykły talent i zasługi Karola Szajnochy i jego krewnego, młodszego z braci Łozińskich - Władysława , nie są dziś docenione, a to przecież autorzy fundamentalni. I o nich będzie w następnych notkach.

Żeby Państwa zachęcić do ich śledzenia, bo póki co , o bieżących wydarzeniach w ogóle mi się pisać nie chce, podam tylko wiele mówiący przykład, można powiedzieć kanoniczny. Pierwszym wielkim polskim znawcą Szekspira był Stanisław August Poniatowski, chyba potrafiący czytać z oryginału. Poza nim w Polsce znajomość tego arcymistrza ograniczała się do grona osób dających się wymienić z imienia i nazwiska. Twórca naszego teatru narodowego Wojciech Bogusławski, dał wprawdzie pierwsze znane tłumaczenie Hamleta, choć zapewniam - nikt nie uprzedzony tytułem nie zorientowałby się , że chodzi o szekspirowskie arcydzieło. To stan z pierwszego dwudziestolecia XIX w. W 1877r. ukazuje się już pełny zbiór wszystkich dzieł Szekspira w trzech tomach folio z przeszło pięciuset ilustracjami, w tłumaczeniach Józefa Paszkowskiego, Stanisława Koźmiana i Leona Ulricha. Nakład 15.000 egzemplarzy sprzedany w mig. To skala postępu i o tym trzeba pisać.


kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura