W zeszłą niedzielę zakończyły się wybory parlamentarne w Indiach. Aby w pełni zrozumieć ich skalę przyjrzymy się kilku liczbom:
900 milionów ludzi uprawnionych do głosowania
>600 milionów głosujących (frekwencja wyniosła ok. 67%)
83 miliony nowych wyborców od poprzedniej elekcji w 2014 roku
15 milionów wyborców tylko w jednej kategorii wiekowej, 18-19 lat (dla porównania, to odpowiada 50% wszystkich uprawnionych w Polsce)
1 milion lokali wyborczych
38 dni od pierwszego do ostatniego etapu glosowania (w sumie 7 etapów, bez ciszy wyborczej albowiem kampania trwa bez przerwy)
To dobitnie pokazuje z jak wielkim przedsięwzięciem mierzy się co 5 lat najludniejsza demokracja świata i tamtejsza państwowa komisja wyborcza.
Oficjalne wyniki zostaną ogłoszone w ciągu najbliższych 24 godzin. Wyniki cząstkowe wskazują na bezapelacyjne zwycięstwo rządzącej Bharatiya Janata Party (BJP, Indyjska Partia Ludowa). Co więcej BJP najprawdopodobniej zwiększy swój stan posiadania w Lok Sabha (niższa izba parlamentu), ponieważ jej kandydaci prowadzą w ponad 300 z 542 jednomandatowych okręgów wyborczych. Taki rezultat będzie ogromnym ciosem dla głównej partii opozycyjnej (a niegdyś niekwestionowanego hegemona krajowej sceny politycznej) Indyjskiego Kongresu Narodowego i jej przewodniczącego Rahula Gandhiego (prawnuka, wnuka i syna byłych premierów Indii z lat 50tych, 70tych i 80tych).
Tym samym premier Narendra Modi triumfuje i zyskuje kolejne 5 lat na utrwalenie swoich rządów silnej ręki (vide załączony obrazek: Modi "wykosił" liderów opozycji przedstawionych, w domyśle, jako chwasty).
Wybory były de facto głosowaniem nad woturm zaufania dla samego Modiego. Premier całkowicie zdominował kampanię w większości stanów, wyłączając południe. To temat na osobną dyskusję, ale warto zaznaczyć iż Indie są tak naprawdę mozaiką składającą się ze stanów różniących się kulturą, językiem, kastami, obyczajami i etnicznością mieszkanców. Największe różnice występują pomiędzy północą (tzw. cow belt czyli „krowi pas/obszar”) gdzie dominuje radykalna, silnie anty-muzułmańska, odmiana hinduizmu a południem (szczególnie mam tu na myśli stany Tamil Nadu, Kerala, Telangana, Andhra Pradesh) gdzie lokalna tożsamość jest silnie zakorzeniona i BJP, ze swoim ideologicznym przekazem mającym za cel wyrugowanie tej kulturowej różnorodności i lokalnej tożsamości, jest traktowana jako ciało obce.
W tej chwili jedynym tematem, który potrafi połączyć przeważającą większość społeczeństwa, od Kalkuty do Ahmedabadu i od Kaszmiru do Thiruvananthapuram, to konflikt indyjsko-pakistański. Fakt, że w lutym doszło do jego eskalacji, włącznie z bombardowaniami przeprowadzonymi na teryrotium Pakistanu przez indyjskie siły powietrzne, niewątpliwie pomógł Modiemu wystąpić w roli obrońcy narodu, który nie zawaha się użyć siły, aby zapewnić bezpieczeństwo i pokazać Pakistanowi kto tu jest regionalnym mocarstwem.
Sprawy bezpieczeństwa narodowego zepchnęły na dalszy tor kwestie ekonomiczne. Sam Modi wielokrotnie podkreślał w kampanii, że głos na BJP to głos na walkę ze złem. Na jednym z ostatnich wieców kampanii stwierdził wręcz: kiedy wsciskasz guzik z kwiatem lotosu (symbol BJP), nie tylko oddajesz głos, ale naciskasz spust aby strzelić terrorystom prosto w serce.
Tu warto dodać dwie rzeczy: 1) w Indiach nie ma urn, głosowanie odbywa się przy pomocy tysięcy elektronicznych maszyn, każda z twardym dyskiem, na którym zapisywane są decyzje wyborców (a więc proces wyborczy jest bardziej zaawansowany technologicznie niż w Europie), 2) z drugiej strony, znacząca część wyborców jest niepiśmienna (dla przykładu w najludniejszym stanie Uttar Pradesh to 35% z 200 milionów mieszkańców) i wobec tego identyfikuje partię na którą chce zagłosować na podstawie symbolu – odpowiedni branding polityczny jest bardzo ważny.
A zatem, kwestie ekononiczne grały drugorzędnę rolę. Nie odbyła się debata nt. stanu gospodarki po pięcioletnich rządach BJP. I to pomimo zauważalnego spowolnienia gospodarczego, braku zatrudnienia dla milionów młodych ludzi wchodzących każdego roku na rynek pracy, bardzo ciężkiej sytuacji rolników spowodowanej przedłużającą się suszą a także ciosu, który zadała sektorowi MSP demonetyzacja przeprowadzona naprędce przez rząd w 2016 roku (nagłe wycofanie z obiegu 80% banknotów, oficjalnie w celu wyeliminowania szarej strefy). Ostatecznie te problemy nie miały znaczenia na wynik wyborczy. Zwyciężyły emocje, religijne oraz patriotyczne (a właściwie anty-pakistańskie i, w przypadku „wroga wewnętrznego”, anty-muzułmańskie) wzmożenie oraz wiara w to, że tylko Modi przyniesie Indiom szeroko pojęty rozwój.
Swoją drogą trudno oczekiwać, iż w kraju gdzie 5% ludności (czyli „tylko” 70 milionów) płaci podatek dochodowy, polityka monetarna i fiskalna rządu będzie wiodącym tematem kampanii. W Indiach wolno-rynkowcy to gatunek rzadko spotykany, każde ugrupowanie ma podejście etatystyczne. Tym samym dyskurs ekonomiczny z grubsza ogranicza się do licytacji na obietnice zwiększenia programów pomocowych.
Ponadto BJP umiejętnie steruje emocjami swoich potencjalnych wyborców podsycając antagonizm pomiędzy biedniejszymi Hindusami (muzułmanie, którzy stanowią ok. 14% ludności kraju, nie są dla BJP priorytetem, mówiąc eufemistycznie) a tymi z wyższych kast, których „opiekunem” ma być Kongres i familia Gandhich. Dlatego mi.in. gorzej sytuowani Hindusi byli gotowi do wyrzeczeń związanych z demonetyzacją, ponieważ byli przekonani, że elita ucierpiała w jeszcze większym stopniu. Modiemu również niewątpliwie pomaga, w kraju w którym korupcja dotyka prawie każdej sfery życia, bardzo starannie wyreżyserowany obraz starszego, ascetycznego, krystalicznie uczciwego kawalera.
Patrząc w przyszłość, wiele wskazuje na to, że to właśnie gospodarka będzie największym wyzwaniem dla BJP w kolejnej kadencji. Odsetek bezrobotnych jest obecnie najwyższy licząc od lat 70tych ubiegłego stulecia a na rynek wchodzi właśnie kolejne pokolenie z wyżu demograficznego. Wzrost gospodarczy wyhamowuje. Chiński model rozwoju, oparty na przemyśle ciężkim i masowej produkcji, nie jest możliwy do zaadoptowania tutaj na szeroką skalę.
Tym samym emigracja młodych ludzi z Indii będzie przyspieszać. Gdzie się udadzą? Tam gdzie brakuje rąk do pracy czyli np. do Polski. Zresztą już tu są. Na razie według różnych szacunków ok. 15 tyś. W ciągu najbliższego roku liczba ta pewnie wzrośnie o 100%. Tak duży napływ ludności w tak krótkim czasie będzie widoczny nie tylko w Warszawie ale i w innych miastach. Brak zrozumienia i dialogu może w dłuższej perspektywie doprowadzić do pewnych napięć społecznych. Dlatego warto się lepiej poznać.
Tym artykułem pragnę zapoczątkować serię publikacji o Indiach i Indusach. Mam nadzieję, że spotka się ona z Państwa zainteresowaniem.