Rafał Kołodziej Rafał Kołodziej
213
BLOG

Profesorom w obronie demokracji

Rafał Kołodziej Rafał Kołodziej Społeczeństwo Obserwuj notkę 5

 Marcin Daniec w swoich kabaretach często wcielał się w postać górala, który uszczypliwym okiem spogląda na scenę polityczną. Powiada, że z góry lepiej widać i dlatego może z większym znawstwem opowiedzieć publiczności wydarzenia warszawskie. Zasada ta działała również w drugą stronę: z wysokości sejmowej trybuny czy profesorskiej katedry lepiej widać co w narodzie siedzi. Urzekają mnie te wszystkie analizy dotyczące społeczeństwa, wydzielania poszczególnych klas, kast, grup społecznych i innych mięs armatnich. Raz po raz któraś z mądrych głów oprócz klasyfikacji przeprowadzanej zgodnie z metodologia sprawdzoną na skorupiakach i innych mięczakach, zaczyna utyskiwać nad brakiem zaangażowania społecznego w sprawy wspólne, politykę (?), ogólnie w rzeczy pospolity. Znaczy zaczyna łajać z wysokości swojego autorytetu tych krnąbrnych tubylców, którzy nijak nie chcą tańczyć jako im grają. Z góry lepiej widać jaki kierunek, tempo i rytm powinniśmy utrzymywać. Tam, hen z wysokiego stolca, najłatwiej batem się strzela: czasem tuż nad uchem – żeby nastraszyć, czasem smagnie się po plecach – żeby żywiej nogami tam przebierali.

 No, ale między górskimi wierchami, a szczytami zadufania we własne skróty przed nazwiskiem jest jeszcze ocean wyżyn i nizin zamieszkany przez drobne szaraczki i inne myszki pod miotłami. Stąd widok rozpościera się jeszcze inniejszy, który ni w ząb nie pasuje do wydumanego stanowiska jego szacownej magnificencji. A króluje tu niemożność. Wyuczona, wytrenowana niezmienność. Podobnie jak dziecko, poznające mieszkanie rodziców widzi, że może przesunąć zabawkę czy wyrzucić na podłogę wszystkie garnki z kuchennej szafki, ale zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie przesunąć ściany czy podnieść regału z książkami. Podobnie i my, uparci w bierności, zdajemy sobie sprawę, że pewnych spraw nie ugryziemy. Do takich niezmienialnych oceanów należy polityka, w której pływają stare, tłuszczem obrosłe walenie, kaszaloty, a nawet rekiny. Nieuczciwością jest wmawianie szaraczkom, że nasz głos, raz na 4-5 lat się liczy. Przecież raz wybrany kaszalot zaczyna pływać swoimi, a najczęściej przewodnika stada ścieżkami. Przy okazji ostatniego plebiscyty najmocniej w pamięć zapadł na Śląsku facet, który po tym jak został wybrany z list Obywateli przeszedł do Pisiaków – oczywiście dla dobra mieszkańców. I co takiemu zrobisz? W starych dobrych czasach można by chociaż na ulicy w ryj takiemu zasunąć, ale dzisiaj nawet słowa nieprzychylne mogą być powodem do ścigania przez SB-cję, czy jak się teraz ta kurwa nazywa. Mogę napisać list ze swoimi żalami do urzędu miasta, mojego posła, a nawet do samego prezesa i dostać odpowiedź w której poklepią mnie po główce, obejmą ramieniem i grzecznie odprowadzą do drzwi, pokazując, gdzie moje miejsce – za nimi; żebym się nie wtrącał.

 Wiem, wiem – władza musi być, demokracja, to nie system idealny, ale jakoś rządzić krajem trzeba. Chodzi mi jedynie (a właściwie na początek) o kłamstwo. Twierdzenie, że mamy wpływ na kierunek w jakim podąża kraj to nic innego jak hmm… mijanie się z prawdą. Nawet wybrańcy narodu nie przeskoczą pewnych poprzeczek (ustawę o IPN piszą nam Amerykanie i Izraelici), a co dopiero ja zabiegany między sprawdzaniem facebooka, a zakupami w galerii handlowej, że ledwie na pracę mam czas.

 Jeszcze długo mógłbym wypłakiwać się, że na nic nie mam wpływu (stawiają mi pod blokiem aquapark, w środku wielotysięcznego osiedla, tak że 15 minut każdego popołudnia szukam miejsca parkingowego, a rano znowu 15 minut szukam samochodu albo znowu wycinają wspaniałe topole – chciałem do drzewa przykuć ciężarną żonę co by ich broniła, ale zagroziła, że wtedy nie będzie w stanie podawać mi gorących zup jak już wrócę do domu po godzinie parkowania, więc odpuściłem), jednak nie o jedną zbłąkaną duszyczkę tu chodzi. Zaryzykowałbym twierdzenie, że wielu z nas czuje to samo – brak realnego wpływu na otaczającą nas rzeczywistość, dlatego frekwencja wyborcza wygląda jak wygląda. Oczywiście zaraz zostaniemy pouczeniu o przysługujących nam prawach, rzecznikach naszych praw i innych instytucjach rzekomo nas broniących. Bądźmy jednak szczerzy – mamy to w nosie.

 Może dlatego coraz większa rzesza nuworyszy przenosi się na osiedla domków jednorodzinnych, które w gruncie rzeczy są blokowiskami naszych czasów, żeby mieć wpływ na chociaż skrawek ziemi. Tutaj mogę zadecydować gdzie i z czego zrobić chodnik, dobrać kolor ogrodzenia i wedle życzenia posadzić tuję, choinkę lub inną forsycję. Choć tutaj nie będą musiał pisać podań do spółdzielni ani dogadywać się z pozostałymi 75 członkami wspólnoty mieszkaniowej w naszym wspaniałym bloku z wielkiej płyty.

Rafał Kołodziej

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo