Rok 2006. Pan Profesor Andrzej Rychard na promocji książki Krzysztofa Pasierbiewicza pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA” w Hotelu SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni
Rok 2006. Pan Profesor Andrzej Rychard na promocji książki Krzysztofa Pasierbiewicza pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA” w Hotelu SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni
echo24 echo24
901
BLOG

Czemu młodzi Polacy „mają wszystko w d*pie”?

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 51
Dyskretny sekret nieudaczności opozycji

Obudziłem się dziś rano, zjadłem śniadanie i włączyłem TVN24, gdzie zobaczyłem posiwiałego jak gołąbek i zrozpaczonego  profesora Andrzeja Rycharda, który lamentował, dlaczego mimo tych wszystkich niegodziwości partii Jarosława Kaczyńskiego, - w najnowszym sondażu PiS zyskał trzy punkty procentowe, zaś promująca Donalda Tuska Koalicja Obywatelska tyle samo punktów straciła. Nie mógł się także nadziwić, dlaczego opozycja jest tak nieudaczna.

Uznałem tedy, że zamiast nudnej analizy tego dramatycznego dla Polski stanu rzeczy coś Państwu opowiem.

Gdy partia Jarosława Kaczyńskiego zaczęła demolować polskie prawodawstwo anektując na rympał Trybunał Konstytucyjny, miałem okazję uczestniczyć w dorocznej edycji Święta Prawników, której uczestnicy wzięli udział w seminarium nt. „Jaki Trybunał?”, które odbyło się w Auli Jagiellońskiej Collegium Maius.

Gdy wszedłem na obrosły mchem sławy dziedziniec zoczyłem gromadkę, jak się okazało starannie wyselekcjonowanych seminarzystów, na moje oko urodzonych we wczesnym zaraniu Jurajskiej epoki dinozaurów, - kornie oczekujących aż zostaną wpuszczeni do prastarej Mekki wszech nauk.  

Aula Jagiellońska może rzeczywiście powalić na kolana. To uświęcone w polskiej tradycji uniwersyteckiej miejsce robi niesamowite wrażenie. Po prawej ręce od wejścia są stalle (ławy) dla publiczności, naprzeciw stalle członków Senatu, w środku zaś bogato zdobiona złotem Katedra Rektora i Prorektorów UJ. Na ścianach zaś puszy się galeria ciasno upakowanych portretów królów polskich i biskupów krakowskich, przeplatających się z wizerunkami rektorów i najbardziej zasłużonych profesorów Jagiellońskiej Wszechnicy.

Przed rozpoczęciem sympozjum przystąpił do pracy rój kamerzystów i fotoreporterów, których nota bene przez moment było więcej niż zebranych w Auli. A wszystko po to, by ludzie sobie nie myśleli, że na Uniwersytecie Jagiellońskim nic się nie dzieje. Z rozbawieniem patrzyłem jak odpowiednio wyszkoleni operatorzy filmowali naukowych tuzów Wszechnicy Jagiellońskiej we wszystkich możliwych profesorskich pozach i profilach bacząc pilnie żeby w kadrze znalazły się wiszące na ścianach portrety prastarych luminarzy nauk.

Jakbym miał jednym zdaniem określić atmosferę panującą w Auli Jagiellońskiej powiem, że przypominała jakieś dziejowe nabożeństwo żałobne. Wszyscy bowiem byli śmiertelnie poważni, ubrani na czarno, skupieni, uduchowieni i próżno było szukać choćby grama luzu i śladu uśmiechu na twarzach, - słowem majestat do granic bólu, - i choć mamy już XXI wiek wszyscy byli spięci i nadęci jeszcze bardziej niż Ci spoglądający na nich z portretów wiszących na ścianach. Tylko zapachu kadzidła brakowało. Nie było końca wzajemnych ukłonów oraz wypowiadanych półgłosem formułek grzecznościowych zebranego w Auli UJ towarzystwa wzajemnego zachwytu nad samymi sobą.  

I choć w stallach dla uniwersyteckiej elity przeświecały pustki, młodszych asystentów usadzono na dostawkach, żeby póki co znali swoje miejsce w szeregu. Czuło się średniowieczną ascezę i feudalny rygor.

Po auli krzątali się wylęknieni młodzi pracownicy naukowi usadzający przybyłych na debatę szacownych gości na miejscach stosownych do rangi naukowej. Ci aspirujący do kariery „wolontariusze”, jak ich nazywał moderator prowadzący seminarium, jako żywo przypominali mi służących do mszy ministrantów, bo za każdym, gdy przemykali się chyłkiem przed rektorską lożą, gdzie zasiedli dostojni paneliści, - z nabożną atencją pochylali głowy, jakby chcieli przyklęknąć przed ołtarzem.

Oczekiwałem, że będzie burzliwa debata. Tymczasem byłem świadkiem krasomówczych popisów panów profesorów bacznie pilnujących by młody narybek broń Boże nie zabrał głosu i czegoś niepoprawnego politycznie nie chlapnął. Panowie profesorowie przebijali się znajomością rzeczy szermując nazwiskami znanych europejskich konstytucjonalistów i teorii prawnych grzęznąc w coraz mniej istotnych szczegółach odnośnie meritum, jakim miała być odpowiedź na pytanie „Jaki Trybunał?”. Na ich twarzach zaś malowało się moim zdaniem poufałe przeświadczenie, ze to, co robią ma wielkie znaczenie dla problemu, - jak wyjść z pata związanego z działalnością pisowskiego Trybunału Konstytucyjnego.  

Po wygłoszeniu referatów zabrał głos genetycznie zadufany prof. Fryderyk Zoll (młodszy) syn Andrzeja i prawnuk Fryderyka Zolla (starszego), albo, jak kto woli najmłodsza latorośl profesorskiego zakonu rodzinnego Zollów, którzy profesorami byli już chyba wtedy, gdy w szacowne progi Wszechnicy Jagiellońskiej wstępował Mikołaj Kopernik. I jak mawiają górale cosik mi się widzi, że wcale już nie młody prof. Fryderyk Zoll (młodszy) zabrał głos w dyskusji li tylko, dlatego, by pokazać referentom, „kto tu karty rozdaje”.

Reasumując, obejrzałem debatę naukową, arcy-typową dla Wszechnicy Jagiellońskiej. Bowiem żadnej konkretnej recepty nie podano, a jeśli już, to na wszelki wypadek obwarowano ją szeregiem uwarunkowań, by się komuś przypadkiem nie narazić, zaś tematów prekursorskich jak ognia unikano i na dobrą sprawę do rozwiązania przedmiotowego problemu „jaki Trybunał?” nie wniesiono nic, bądź prawie.

I wtedy zrozumiałem, dlaczego na tej sesji naukowej ani jednego studenta nie było.

A teraz, druga znamienna opowieść.

Przed paroma laty, w Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie odbył się Kongres Kultury Akademickiej, na którym co prawda nie byłem, ale obejrzałem w Internecie relację z inauguracji tego szumnie zapowiadanego wydarzenia naukowego.

Na proscenium, przed świecącym pustkami audytorium ustawiono stół prezydialny, za którym zasiadła uniwersytecka starszyzna, a dzięki ugadanemu kamerzyście można było się do woli napatrzeć na pokazywanych we wszystkich możliwych ujęciach trzech tenorów rzeczonego kongresu, - profesorów: Andrzeja Zolla, Piotra Sztompkę i Jana Woleńskiego. Odebrane w domu wychowanie nie pozwala mi zdradzić wieku tych uczonych, powiem tylko, że w czasie, kiedy przychodzili na świat, Adolf Hitler dopiero rozpoczynał II Wojnę Światową.   

I akurat miałem szczęście trafić na reasumujące pierwszy dzień obrad kongresowych krótkie wystąpienie ówczesnej ministry Nauki i Szkolnictwa Wyższego pani profesor Leny Kolarskiej-Bobińskiej, która muszę sprawiedliwie przyznać wykazała się nie byle, jaką odwagą.

Bo choć każdy student wie, że w Uniwersytet Jagielloński utracił praktycznie wszystkie przymioty swej dawnej świetności, to panującym na zasadzie zasiedzenia uczelnianym beneficjentom okrągłego stołu udało się przekuć niegdysiejszy majestat Jagiellońskiej Wszechnicy w złudne przeświadczenie, że to wciąż tak samo renomowana uczelnia, jak kiedyś. Zaś tę ewidentną ściemę uprawiano z zadziwiającym powodzeniem dzięki panującemu na tejże uczelni systemowi feudalnych rządów leciwych świętych krów akademickich, którym jak dotąd nikt się podskoczyć nie odważył.

Słowem "ordnung muss sein", albo jak ktoś woli „poprawność polityczna siłą przewodnią środowiska akademickiego”.

A jednak ku mojemu zaskoczeniu pani ministra zdobyła się na ułańską śmiałość by przyzwyczajonym do pochlebstw jajogłowym tuzom jagiellońskim wygarnąć na odlew kilka słów gorzkiej prawdy.

Pani ministra zaczęła od z pozoru niewinnej uwagi, iż nie bardzo podoba jej się naczelne hasło kongresowe „REAKTYWACJA”, które jej zdaniem sugeruje chęć powrotu do czasów minionych.   

I zanim zniesmaczeni wypowiedzią ministry Kolarskiej-Bobińskiej nietykalni dotąd jagiellońscy mędrcy zdążyli ochłonąć po tym prztyczku, pani ministra przywaliła odłamkowym przeciwpancernym i zwróciwszy się do siedzących za prezydialnym stołem wypaliła z grubej rury, że polskie uniwersytety przekształcono ostatnio w kierujące się kulturą korporacyjną przedsiębiorstwa masowego przerobu dyplomów i, że już najwyższa pora by profesorska starszyzna ustąpiła miejsca młodym naukowcom, którzy w przeciwieństwie do starej kardy są otwarci na wyzwania XXI wieku. A na koniec dolała jeszcze oliwy do ognia, iż jej zdaniem to, co stara kadra naukowo dydaktyczna wciąż każe studentom wykuwać na pamięć kompletnie nie ma sensu, gdyż studenci mogą to sobie w kilka sekund wyklikać na swoich laptopach i smartfonach.  

Nieulękłe wystąpienie minister Kolarskiej-Bobińskiej doprowadziło do furii cichociemnego pieszczocha salonu uniwersyteckiego Krakówka, nietykalnego dotąd akademickiego tuza nad tuzami niejakiego Jana Woleńskiego, któremu wcześniej nikt się nie odważył wprost powiedzieć (wtajemniczeni dobrze wiedzą, czemu), co rzeczywiście myśli o trzęsących Uniwersytetem Jagiellońskim jajogłowych matuzalach. Dotknięty do żywego prof. Woleński wskoczył na mównicę i przyjąwszy pozę rozjuszonego wołu w typowy dla siebie sposób zaatakował „bezczelną” ministrę, po czym wzorem przewodniczącego Sekuły przemówił do praktycznie pustych krzeseł w Audytorium Maximum.   

Pohukując groźnym basem jak to przemądrzali belfrzy mają zwyczaj czynić, przeciągał chmurnie głoski i tak kładł akcenty by upokorzyć zuchwałą ministrę, która łamiąc odwieczne tabu miała czelność zganić poczynania nietykalnych dotąd jagiellońskich feudałów. A na koniec swego wystąpienia spodziewający się rzęsistych oklasków Woleński zbeształ hardą ministrę, że jakieś głupstwa opowiada.   

Jednakże ku zdumieniu utytułowanego guru i szacownych mentorów zasiadających za prezydialnym stołem owacji nie było, a mocno przerzedzone audytorium wymownie milczało, - ja zaś zrozumiałem, dlaczego tysięczne Audytorium Maximum było prawie puste, a młodych ludzi nie było wcale.

Podsumowując te dwa opowiadania pragnę się zwrócić do pana profesora Andrzeja Rycharda z pytaniem, jakie autorytety dzisiejsza opozycja ma do zaoferowania młodym Polakom?

Czy mają to być pamiętający jeszcze czasy Króla Ćwieczka dziennikarze: Olejnik, Kolenda-Zaleska, Lis, Żakowski, Szostkiewicz i tak dalej?

Czy też występujący na okrągło w TVN24 dziadersi z tytułami profesora: Kuźniar, Markowski, Krzemiński, Czapiński, Śpiewak, Nałęcz…, et consortes?

Zwracam się tedy do pana profesora Andrzeja Rycharda.

Szanowny Panie Profesorze! W roku 2006 miałem zaszczyt Pana gościć na promocji mojej książki pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA” w Hotelu SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni, - i nie wiem, czy Pan pamięta, że już wtedy Panu mówiłem, że jeśli stara gwardia nie dopuści do głosu ludzi młodych to oni wcześniej czy później się do Polski plecami odwrócą. Pamiętam, że jak to Panu powiedziałem skrzywił się Pan i szybko zmienił temat.

I co?

Ano to, że tkwiący w świętym przekonaniu, że tylko on posiadł wszystkie rozumy „elitarny” Konwent Seniorów Trzeciej RP nadal nie dopuszczał do głosu ludzi młodych, a nie daj Boże uzdolnionych, czego najlepszym przykładem jest trzymanie przez Tuska Trzaskowskiego na krótkiej smyczy, - w efekcie czego najbardziej rozgarnięty polski narybek wyjechał za granicę, a reszta, która pozostała w kraju uznała, ze starzy i tak ich nie dopuszczą do głosu, więc używając ich języka olali polskie sprawy, które mają tam, jak w tytule notki napisałem.   

Niech Pana tedy nie dziwią wyniki dzisiejszych sondaży.

Bo Jarosław Kaczyński postawił na plebejski elektorat i konsekwentnie się tego trzyma grając cynicznie na najniższych ludzkich instynktach, co przy ciemnocie polskiego społeczeństwa okazało się drogą skuteczną. Natomiast platformerska Rada Starców postawiła na kulturę wysoką, wartości demokratyczne i inteligencję, którą sami żeście panowie skutecznie przetrzebili, bo inteligentni młodzi ludzie z Polski wyjechali, a Wy nie potrafiliście im zaproponować niczego atrakcyjnego, co by ich zatrzymało w Polsce. I żyliście w świecie ułudy, że Wasza akademicka mądrość wystarczy, więc ci, którzy zostali, - mówiąc brzydko kompletnie Was olali. Tu Pragę zaznaczyć, że dla mnie młodzi to nie dzieci, lecz ludzie między trzydziestym a pięćdziesiątym rokiem życia.  

Tak. Tak. Panowie uniwersytecka elita! To jest Wasza wina, że Kaczyński wychodzi na swoje.

Zaś, gdy w czasie rządów Donalda Tuska krytykowałem na swoim blogu Platformę Obywatelską, to uniwersyteckie elity podwawelskiego Krakówka i mazowieckiej Warszawki obłożyły mnie klątwą ostracyzmu i zmowy milczenia.

No to macie teraz taką opozycję, jaką żeście sobie wyhodowali.

Młodzi Polacy na PiS z pewnością nie zagłosują, - vide: https://www.youtube.com/watch?v=m9nBzPkis0A  , ale nie zagłosują także na opozycję, i wtedy Kaczyński  zagarnie wszystko razem z rosnącą w siłę Konfederacją.

Jest jeszcze trochę czasu by opozycja stanęła na nogach i przestała bujać w obłokach. A jak się nie ogarniecie, - to polską demokrację pochłonie pisowskie piekło.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka