Nie za bardzo rozumiem afery z listem MEN w sprawie dni nie-wolnych podczas ferii świątecznych vel w sprawie zagospodarowania przez nauczycieli czasu dzieciom jeśli te nie miałyby wówczas opieki.
Nie wiem jak inni, bo może jeszcze w ten wiek dzieci nie weszły, a inni zapomnieli, ale ja (choć teraz tego problemu nie mam, bo progenitura sama umie posiedzieć w domu w razie czego lub czas sobie zagospodarować) "przechodziłam" to nie tak dawno i jako żywo pamiętam, że ludzie (rodzice-nauczyciele) umieją ze sobą rozmawiać i w razie wywiadówek zawsze padało z sali proste pytanie: "świetlica w ferie będzie czynna?". Zwykle odpowiedź brzmiała "Tak" wraz z wyjaśnieniem, że "informacja o dyżurach szkoły wisi na drzwiach wejściowych, proszę sobie spisać godziny itp., itd., etc. ... tralala..., ale stołówka będzie nieczynna" (co logiczne i nigdy nie podlegało protestom).
No kurde proste?
Teraz jakiś kołowrót... MEN pisze list, że można wymagać, rodzice wielce zdziwieni, że mogą zapytać, nauczyciele oburzeni na brak poszanowania... Wszyscy pogłupieli, czy jak?
Reasumując: ludzie przestali myśleć samodzielnie oraz zatracili umiejętność najzwyklejszego porozumiewania się, do czego w przypadku relacji rodzic-nauczyciel służy aparat mowy. Istnieją też dwa rodzaje pytań: zamknięte (zaczynające się od "Czy...?") i otwarte ("Jak...?").
Wystarczy użyć którejkolwiek opcji widząc jakąkolwiek z nauczycielek przy szkolnej szatni, a już najlepiej panią woźną, bo one zwykle wiedzą wszystko.
Inne tematy w dziale Rozmaitości