Zapewne mało kto się nad tym zastanawiał.
Obywatel ma kawałek ziemi. Kupił ją jako ziemię rolną. Nagle, znienacka zauważył, że ta ziemia leży nad jeziorem. Wobec szybkiego rozwoju turystyki stwierdził, że warto by na tej ziemi wybudować hotel, postawić domki kempingowe i urządzić pole namiotowe. Może też wybudować mieszkania.
Potrzebna jest zgoda urzędnika.
Dlaczego o taką zgodę jest tak trudno, że trzeba dawać łapówki? Dlaczego (jak mówi Lepper) zaległości w rozpatrywaniu takich spraw sięgają 1 roku?
Jak to jest, że ziemia jest JEGO, a potrzeba ZGODY URZĘDNIKA? Może prawo jest celowo tak pisane, aby wymuszać łapówki?
Czy obywatel jest niewolnikiem machiny urzędniczej?
Prawo własności jest tak ograniczone w państwach
socjalistycznych.