Zupełnie nie jestem zainteresowany tą stroną pani Katarzyny. Z różnych zresztą powodów, głównie estetycznych. Pisząc „od dupy strony” chciałem po prostu odnieść się do "żalekgate" z pozycji dziennikarza. Byłego, ale jednak dziennikarza.
W II połowie 1981 roku byłem jedną z osób kierujących Biurem Prasowym I KZD NSZZ „Solidarność”. Manipulacje TVP spowodowały, że w pewnym momencie delegaci odebrali państwowej telewizji prawo do realizowania materiałów podczas Zjazdu. Co zresztą bynajmniej nie oznaczało wyrzucenia na pysk wszystkich „reżimowych telewizorów”.
Jednym z tych „niewyrzuconych” był śp. Adam Kinaszewski, pracownik gdańskiego ośrodka TVP. Sympatyczny, lubiany przez wszystkich facet. Nikt nawet nie pomyślał o odebraniu mu akredytacji.
Ale Adam, rasowy dziennikarz, w pewnym momencie nie wytrzymał. Potajemnie nakręcił materiał pokazujący wybory Przewodniczącego „S”. Jego firma oczywiście materiał puściła.
Należało zareagować. Nikt nie chciał odebrać Adamowi akredytacji. Wziąłem to na siebie. Rozmowa była krótka i … sympatyczna. Ja rozumiałem jego racje, a on moje. Wypieprzyłem go z imprezy.
W 1990 roku Adam pojawił się u mnie, w Warszawie. Robił karierę wraz z dużą grupą ludzi z Trójmiasta, przybyłych do stolicy razem z Wałęsą. Wypiliśmy flaszeczkę, a Adam zaproponował m i dołączenie do zespołu dziennika, który właśnie tworzył za jakieś amerykańskie pieniądze. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale zachowałem Kinaszewskiego w miłej pamięci, okraszonej nawet po latach odrobiną zażenowania z powodu konieczności odebrania mu akredytacji…
Mam nadzieję, że on też nie wspominał mnie zle…
Katarzyna Kolęda – Zalewska pokazała swoją reakcją kompletny brak profesjonalizmu. I kompletny brak dziennikarskiej klasy.
W zamian awansowała do antyfaszystowskiej elity. Tylko po co, skoro od dawna miała tam poczesne miejsce?
Inne tematy w dziale Kultura