wschood wschood
358
BLOG

Okupacja: fakty i mity [Sowiecki ruch partyzancki cz.4]

wschood wschood Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 Sowiecki ruch partyzancki z punktu widzenia Moskwy i Berlina

 

PARTYZANCI SOWIECCY: OPINIA Z BERLINA

         Już 25 października 1941 roku głównodowodzący niemiecką armią lądową feldmarszałek Brauchitsch zmuszony był wprowadzić specjalną dyrektywę dotyczącą walki z partyzantami. Było w niej między innymi wskazane, iż: „Walka z partyzantami będzie znacznie łatwiejsza, jeżeli wojskom niemieckim uda się zdobyć zaufanie ludności poprzez traktowanie jej w sposób rozumny i sprawiedliwy. Powinniśmy zdecydowanymi, energicznymi działaniami pokazać mieszkańcom, że armia niemiecka ma przewagę sił i jest w stanie ich obronić”.

W wyżej wymienionym dokumencie znajdowało się następujące stwierdzenie: „Partyzanci nie mają zahamowań przed grabieżą czy zabójstwem swoich rodaków, niebiorących udziału w ich bitwach. Naród rosyjski, a zwłaszcza chłopi, odrzucają ten sposób walki, ponieważ opiera się on na terrorze. Obecnie partyzanci prowadzą bój o bolszewizm, lecz bynajmniej nie jest to ruch narodowy”.

Autorzy dyrektywy byli zwolennikami aktywnych działań: „Walka z partyzantką nie powinna być prowadzona jedynie przez lokalne oddziały ochrony. Musimy mieć przewagę nad przeciwnikiem. Starcie z tym wyjątkowo perfidnym wrogiem powinien poprzedzać regularny wywiad. Wiedza o jego organizacji, sile i zamiarach pozwoli nam stworzyć plan i w najlepszy sposób wykorzystać siły. Szybkie powiadamianie i dobra koordynacja działań z sąsiadami nabierają wyjątkowego znaczenia przy tak ogromnym, bezkresnym terytorium.

Przeciwnika należy całkowicie wyeliminować. Nawet najtwardszemu żołnierzowi ciężko jest nieustannie decydować o życiu i śmierci pojmanych partyzantów lub podejrzanych wspólników. Lecz należy działać! Prawidłowo postępuje ten, kto zagłusza wszelkie osobiste uczucia i działa bezlitośnie”.

Reichsführer SS Heinrich Himmler występując 24 kwietnia 1943 roku w Uniwersytecie Charkowskim przed dowódcami II Korpusu Pancernego SS, sformułował zasadę, zgodnie z którą ludność sowiecka na terenach zajętych przez Wehrmacht powinna być likwidowana albo wywożona na roboty do Rzeszy. Zdaniem Himmlera Niemcy powinni: „(…) prowadzić wojnę z myślą o tym, jak najskuteczniej pozbawić Rosjan zasobów ludzkich. Brać ludzi żywych czy od razu ich likwidować? Podejmujemy takie decyzje, kiedy ich zabijamy lub bierzemy do niewoli i zmuszamy do ciężkiej pracy, kiedy staramy się zapanować nad zajętym obszarem i gdy pozostawiamy nieprzyjacielowi wyludnione terytorium. Wrogowie powinni albo zginąć w boju, albo być wywiezieni do Niemiec, by funkcjonować tam jako siła robocza. Absolutnie nieprawidłowe jest pozostawianie ludności, która w przyszłości może stać się siłą wojskową. Nie możemy sobie na to pozwolić. Jestem pewien, że jeżeli podczas wojny konsekwentnie będą likwidowani ludzie, wtedy Rosjanie wykrwawią się już w przeciągu tego roku i następnej zimy”.

Od początku 1942 roku partyzanci stanowili poważny problemem dla Wehrmachtu i administracji okupacyjnej na wschodzie. 31 lipca 1942 roku sformułowano pierwsze sprawozdanie naczelnika tajnej policji polowej (GFP) przy Głównym Dowództwie Niemieckich Sił Lądowych. Dokument dotyczył walki z ruchem partyzanckim w pierwszym półroczu 1942 roku. Znajdowało się w nim między innymi twierdzenie, iż: „dowódcy band musieli uzupełniać swoje słabe, wymagające wzmocnienia grupy poprzez przymusowy pobór obywateli obydwu płci, bez względu na wiek i zawód. Czasami nawet rozsyłali nakazy obowiązkowej obecności podczas rekrutacji. Organizacja nowych grup partyzanckich spotkała się jednakże z dużymi trudnościami. Powodem było negatywne nastawienie ludności. Mieszkańcy wsi widzieli w żołnierzach niemieckich wyzwolicieli spod bolszewickiego jarzma. Oczekiwali od nich likwidacji gospodarki kołchozowej i sprawiedliwego podziału ziemi. Również wielu mieszkańców miast wierzyło w polepszenie swojej sytuacji. Pozostali w większości zachowywali się spokojnie, wyczekująco (wśród nich znajdowała się także część sowieckiej inteligencji). Wybawieni od śmierci czerwonoarmiści często szukali schronienia u mieszkańców wsi, aby tam doczekać końca wojny. Nie było możliwości, aby naród powstał przeciwko narodowosocjalistycznej okupacji, do czego dążyła czerwona władza.

W trakcie dalszych działań wojennych we wszystkich warstwach społecznych z początku w pojedynczych przypadkach, potem coraz silniej, dało się odczuć zmianę nastawienia. Obiecane i wyczekiwane zniesienie gospodarstw kolektywnych opóźniało się. Chłopi sami przystąpili do podziału kołchozów, lecz na rozkaz organów niemieckich zastało to wstrzymane. Od tej pory warstwa chłopska przyjmowała niemieckie obietnice z podejrzliwością. Zadowolenie wywołał wyczekiwany podział kołchozów, wciąż jednak pozostało uczucie nieufności, tym bardziej, że ustna bolszewicka propaganda głosiła: „Niemcy podzielili ziemię tylko ze względu na okoliczności, i jak tylko sytuacja zmieni się na ich korzyść, znów ją zabiorą”.

Położenie chłopów stawało się coraz trudniejsze. Konfiskata przez wojska niemieckie koni i furmanek oraz brak maszyn rolniczych bardzo negatywnie wpłynęły na uprawę pól. Pogłowie bydła w rezultacie wzmożonego uboju, bezprawnej rekwizycji i braku cielaków zmniejszyło się do tego stopnia, że ludność wiejska obecnie może z dużymi trudnościami spełnić jedynie częściowo plan dostaw. Niezadowolenie pobudzane dodatkowo przez bolszewickich propagandystów wyrażano w zdaniu: „Stalin przynajmniej zostawiał w naszym chlewie jedną krowę, a Niemcy odbierają nam wszystko”. Burmistrzowie w związku z rekwizycjami oświadczyli: „Przemocą bezprawnie odebrana chłopu krowa oznacza dwóch partyzantów więcej”.

Położenie rosyjskich robotników jest jeszcze bardziej beznadziejne. Ceny rynkowe rosną w przeciwieństwie do wypłat. Tygodniowa płaca nie wystarcza, aby zaspokoić chociażby minimalne potrzeby życiowe. Jeżeli nawet robotnik otrzymuje niedużą dodatkową ilość pożywienia, to jego rodzina dosłownie głoduje. Ludzie zbierają pościel i sprzęty domowe i zamieniają je na jedzenie. Konsekwencją tego jest rosnące niezadowolenie, a wreszcie odmowa pracy. Taka sytuacja pcha wielu robotników, zwłaszcza panny i kawalerów, w szeregi partyzanckie.

Tragicznie przedstawia się także sprawa uciekinierów z rejonów działań bojowych. Często odżywiają się oni nietypowym chlebem, składającym się ze zgniłych ubiegłorocznych ziemniaków, zmieszanych z mchem i różnymi śmieciami. W trakcie przeprowadzania operacji przeciwko partyzantom na poboczach dróg niejednokrotnie znajdowane były trupy zmarłych z głodu dezerterów. W tych okolicznościach nic dziwnego, że wielu uchodźców przyłącza się do partyzantki lub przemieszcza się pojedynczo lub grupkami rabując przy tym okolice (…)”.

Partyzanci wykorzystywali niezadowolenie ludności w celu zwabienia nowych bojowników. Stosowali przy tym niekiedy dość niecodzienne metody rekrutacji. W sprawozdaniu naczelnika GFP sił lądowych podkreślone było, iż:

„w rejonie Mścisławia jeden wypuszczony z niewoli lejtnant Armii Czerwonej chodził od jednej wsi do drugiej w przebraniu wędrownego muzykanta i werbował mieszkańców do oddziałów partyzanckich. Podczas aresztowania wydał jeszcze trzech innych działających w podobny sposób byłych politruków [politiczeskij rukowoditiel kierownik polityczny] i jednego wysoko postawionego pracownika partyjnego, którzy również zostali zatrzymani. Z początku duża część ludności odnosiła się do werbowników pasywnie, jednak ustna propaganda, sytuacja na froncie i liczne bolszewickie ulotki, którymi były wprost zasypane poszczególne rejony, i które w przypadku odmowy walki z Niemcami groziły śmiercią, szybko dały impuls do rozwoju ruchu partyzanckiego (…).

Kiedy na początku 1942 roku na terenach zajętych przez armię niemiecką rozpoczął się werbunek ludzi do pracy w Niemczech, natychmiast przeciwko temu wystąpiła bolszewicka propaganda. Wyjazd do Niemiec był przedstawiany jako kara, podobna do wysiedlenia na Syberię. Czasem nawet padało twierdzenie, że ci ludzie nie są wywożeni do Niemiec, tylko wykorzystywani jako mięso armatnie na froncie. W różnych rejonach rozpowszechniane były pogłoski, że kobietom obcinają włosy, lub że wszyscy muszą nosić opaski na rękawie na zasadzie opasek noszonych przez Żydów itp. Za sprawą ciasnego horyzontu ludzi, za który winę ponosi czerwony system i głośne kłamliwe komunikaty ze strony bolszewickich przywódców duża część ludności nie mogła mieć prawdziwego wyobrażenia o innych państwach a tym bardziej o Niemczech. We wszystkie te pogłoski wierzono i czasami przy odjazdach robotników kobiety rzucały się w konwulsjach po ziemi. Zanim od pracujących przyszły pierwsze wiadomości, które stopniowo zapoznawały ludność z rzeczywistym ich położeniem, większość osób zdążyła już przyłączyć się do partyzantów, aby uniknąć wysyłki do pracy.  

Rozpoczęte zimą przez niemieckie dowództwo zawężenie frontu dało nowy materiał dla ustnej propagandy i wywołało lęk przed powrotem czerwonych i okrutnym odwetem”.

Pozwolę sobie zauważyć, że te obawy nie były bezpodstawne. W sprawozdaniu niemieckiej tajnej policji polowej dotyczącym walki z partyzantami było wprost powiedziane, że „ochrona chłopów narażonych na niebezpieczeństwo ze strony partyzantów była niedostateczna. Pracujący dla Niemców burmistrzowie, policjanci i in. byli uprowadzani i zabijani. W niektórych wsiach nie sposób spotkać ani jednego mężczyzny: albo przyłączyli się do partyzantów, albo uciekli ze strachu przed nimi.Osoby, które powinny pracować w wydziałach niemieckich również przeszły na stronę wroga, mając nadzieję na wolne życie i lepsze żywienie. Zaszło to tak daleko, że wielu mężczyzn nawet brało do lasu swoje żony i dzieci. Duża część ludności stanęła po stronie swoich krewnych znajdujących się w obozach partyzanckich”.

Główną rolę we wzmocnieniu oddziałów partyzanckich, zdaniem naczelnika gestapo, odegrało przyłączenie okrużeńców oraz jeńców, którzy uciekli lub zostali uwolnieni z obozów. Wskazywał on, że „ruch partyzancki osiągnął największy rozwój dzięki przyłączeniu się czerwonoarmistów rozproszonych w trakcie dużych bitew w minionym roku, oraz zbiegłych więźniów, którzy osiedli na wsiach i w kołchozach. Często żenili się oni z miejscowymi dziewczętami, aby później uważano ich za tutejszych. Ci ludzie nie byli uwzględniani przy nowej organizacji kołchozów, a kiedy niektórzy z nich zgłosili chęć wyjazdu do pracy do Niemiec albo wejścia do samoobrony przeważnie im odmawiano, ponieważ nie mieli odpowiednich dokumentów. Oprócz tego (…) na początku rozpowszechniano najbardziej absurdalne pogłoski o losie mobilizowanych.

Kiedy, koniec końców, stwierdzono, że byłych czerwonoarmistów powinno się skierować do obozów dla jeńców wojennych, ci zaczęli tłumnie opuszczać swoje miejsca pracy. Uciekali do lasów, gdzie przyłączali się do band partyzanckich. Nie były tajemnicą liczne przypadki śmiertelne wśród jeńców w drodze do obozu, złe warunki i wysoka śmiertelność. Czerwonoarmiści żyli przez to w ciągłym strachu, że dosięgnie ich kiedyś taki los. Oprócz tego w rezultacie aktywnej propagandy prowadzonej przez bolszewików w obozach coraz więcej jeńców uciekało z zamiarem ukrywania się dopóty, dopóki nie stałoby się faktem planowane zajęcie tych obszarów przez nadciągających bolszewików (głównymi agitatorami były panujące w obozach: głód, zimno, epidemie i bezpodstawne rozstrzelania – Autor). Dezerterzy uważali, że są w beznadziejnym położeniu, bali się, że zostaną schwytani a swój niepokój opierali na wiadomościach od kolegów, żyjących na wsiach, którzy byli nadzwyczajnie poruszeni ustną propagandą. W większości przyłączali się więc do partyzantów. Zgodnie z opinią jednostek GFP byli czerwonoarmiści i jeńcy wojenni stanowią około 60 % ogólnej liczby członków band”.

Tajna policja polowa była zaniepokojona gwałtowną zmianą nastrojów wśród ludności: „Jeśli w zeszłym roku partyzanci stanowili dla większości mieszkańców przedstawicieli znienawidzonego systemu, to teraz spojrzenie na tę sprawę bardzo się zmieniło. Obecnie w bandach znajdują się ludzie, z którymi w zimowe miesiące dzielili dach i posłanie. Mieszkańcy nie mogli myśleć o nienawiści do nich. Przeważnie odczuwali zdziwienie lub współczucie. Bandy zaczęły brać to pod uwagę. Oszczędzają wsie, których mieszkańcy sympatyzują z nimi i wymagają tylko tego, co powinno być zdane organom niemieckim (...)”. 

W sprawozdaniu gestapo zostało także stwierdzone, iż: „W ostatnim czasie przez front przedostaje się wielu partyzantów w mundurach i bez broni. Podczas zatrzymania mają podawać się za „zbiegów”, którym zbrzydło życie i służba w Armii Czerwonej, i którzy przekonani o porażce bolszewików rzucili broń i uciekli. Jeśli pomyślnie przejdą linię frontu mają możliwie jak najszybciej zdobyć odzież cywilną i zapewnić sobie broń, która leży jeszcze w dostatecznej ilości w lasach lub jest ukryta. Następnie muszą rozpocząć realizację swoich zadań (...)”. 

Było tu zaznaczone częste pogwałcanie przez partyzantów zasad i obyczajów prowadzenia wojny: „Wiele zatrzymanych kobiet posiadało przy sobie trucizny m.in. arsen, strychninę i morfinę. Służyć one miały do uśmiercania po krótkiej znajomości niemieckich żołnierzy, przede wszystkim oficerów. Następnym krokiem było odebranie znajdujących się przy nich tajnych materiałów i przekazanie ich rosyjskiemu wywiadowi. W Briańsku jeden zatrzymany Rosjanin ukrył w nieczystościach toalety 400 g trucizny „brudan”, którą otrzymał od pewnego naczelnika NKWD. Jego zadaniem było zatruwanie studni oraz praca w niemieckich stołówkach, rzeźniach i piekarniach, gdzie miał dodawać rozbite szkło i truciznę do produktów. Przy jednym partyzancie, który po zatrzymaniu sam otruł się w celi, zostało znalezione 50 g arsenu, którego 1/200 g wystarczy do zabicia człowieka (...)”.

Ciekawe jest, że już w pierwszych miesiącach wojny partyzanci wynaleźli oryginalny rodzaj uniformu, który był czymś pośrednim pomiędzy mundurem wojskowym i odzieżą cywilną, chociaż równie często wykorzystywali niemieckie mundury wojskowe i policyjne. W sprawozdaniu gestapo z 31 lipca 1942 roku zwrócono na to szczególną uwagę:

„W większości partyzanci noszą zwyczajną lokalną odzież. Rosjanie, którzy przyłączyli się do bojowników jak najszybciej zdobywają ubranie niezbędne w konkretnym rejonie działań. Odbywa się to na drodze wymiany lub przejmowane jest siłą. Podczas gdy jedna grupa ma na sobie jasne futrzane kożuszki i osobliwe walonki, inne noszą szare koszule, czarno-białe, pasiaste, zielone lub szare podbite watą spodnie, zielone lub szare kurtki, wełniane czapki na szarej wacie lub futrzane czapki bez gwiazd sowieckich, brązowe płaszcze, gumowe lub skórzane buty z cholewami z czarnego gumowanego materiału. Zimą całe oddziały partyzanckie zakładają na swoje mundury i ubrania cywilne białe płaszcze maskujące. Po raz kolejny zostali zatrzymani partyzanci – mężczyźni i kobiety – którzy pod ubraniem cywilnym nosili kompletny mundur Armii Czerwonej.

Kierownictwo ruchu partyzanckiego, jak widać z jednej dawno temu znalezionej dyrektywy, nie tylko pozwala partyzantom na noszenie munduru wroga, lecz nawet zaleca to w razie konieczności. Partyzanci przebrani w mundury niemieckie, krajów sojuszniczych, a także w mundury oficerskie z Krzyżem Żelaznym I i II klasy wielokrotnie napadali na wioski, grabili je i zabijali starostów, przedstawicieli kołchozów i innych, którzy sympatyzowali z Niemcami. Mowa jest tutaj o partyzantach mówiących po niemiecku i przez to ubranych w mundury zabitych żołnierzy. Niektórzy partyzanci zakładają płaszcz rosyjski na mundur niemiecki, aby w razie konieczności mogli go zdjąć. Zatrzymano członków band ubranych w ten sposób.

Partyzanci często pojawiają się z opaskami Organizacji Todt, rosyjskiej policji pomocniczej czy służby porządkowej. Grabią i zastraszają ludność. Zrozumiałe jest, że przez podobne wydarzenia cywile czują w stosunku do niemieckich wojskowych i organów pomocniczych rosnąca nieufność (...)”.

Autor sprawozdania zmuszony był przyznać, że przywódcy partyzanccy zdołali dobrze się przygotować i zbudować dosyć wygodne obozy:

„Zanim spadł śnieg i przyszły duże mrozy większość grup partyzanckich znajdowała się w obozach złożonych z namiotów rozbitych w błotnistych lub trudno dostępnych lasach. Niektóre grupy skonstruowały sobie również pośród błotnistych terenów drewniane domy na filarach. Inni zbudowali prymitywne ziemne chaty lub rozlokowali się w ziemiankach albo pieczarach, wykopanych jeszcze przed zajęciem tych terenów przez wojska niemieckie. Ponieważ takie kryjówki tylko w nielicznych przypadkach były przystosowane do zimowania, wielu członków grup partyzanckich odeszło do znajdujących się w oddali miejscowości. Niektórzy szukali pustych dworów, aby tam się schować. Tylko w rzadkich przypadkach wracali do swoich rodzin. Dowódcy partyzanccy, pracownicy polityczni i komisarze pozostawali przeważnie na zimę w obozach leśnych, skąd utrzymywali łączność z zimującymi w miejscowościach członkami swoich band i od czasu do czasu zwoływali ich do przeprowadzenia różnych operacji.

Inne grupy partyzanckie znajdowały się zimą w obozowiskach, składających się z mocnych drewnianych budowli, rozlokowanych w niewielkiej odległości od siebie. Te drewniane budynki były wpuszczone w ziemię i miały podwójne ściany z grubych bali. Chroniły one nie tylko przed chłodem, ale również przed zaskoczeniem. W takiej ziemiance, w której było miejsce i do przygotowania pożywienia, i do snu mieściło się 20-40 ludzi. W większych obozach wznoszono dodatkowo punkty medyczne czy łaźnie. Wokół obiektów mieszkalnych zgrupowane były boksy, składy z amunicją i magazyny z żywnością starannie zamaskowane przed dostrzeżeniem z powietrza.

Po ukończeniu ziemianek i posadzeniu na nich przeróżnych drzew, pozostałą ziemię wywożono na saniach w odległe miejsca. Drewniane budowle świetnie wpasowują się w zalesiony teren, można je zwykle zauważyć tylko z bliskiej odległości. Ścieżki prowadzące do obozów zazwyczaj zaczynają się w zaroślach. Partyzanci mogą do nich doskoczyć z drogi (...)”.

Gestapo zmuszone było przyznać, że partyzantom niekiedy pomagali niemieccy żołnierze. Wynika to czasami z antyfaszystowskich przekonań lub z próby zabezpieczenia swojego życia na wypadek znalezienia się w niewoli: „W niektórych bandach znajdują się żołnierze niemieccy, którzy albo uciekli do partyzantów, albo zostali wzięci do niewoli. Dla ocalenia życia nie cofają się przed wydawaniem swoich kolegów. Ich główne zadanie polega na wychodzeniu w niemieckim mundurze na szosę i zatrzymywaniu samochodów wojskowych. Mają sprawiać wrażenie, jakby prosili o podwiezienie. Kiedy samochody się zatrzymują, ukrywający się wcześniej partyzanci napadają na nie i zabijają wszystkich pasażerów (...)”. 

W gestapowskim sprawozdaniu była również mowa o takich sytuacjach jak odbieranie mieszkańcom żywności przez partyzantów podszywających się pod Niemców lub policjantów. Pomimo tego, iż niemieckie wojska i ich miejscowi pomocnicy nie byli święci jeżeli chodzi o rekwizycje, to policja polowa nie miała powodu, aby w tajnym raporcie przerzucać winę z armii na „bandytów”. Do kolejnych faktów, znajdujących się w sprawozdaniu, można więc odnosić się z zaufaniem:

„Podczas gdy jedni partyzanci żyli w odległych wsiach kosztem miejscowej ludności, inni znajdowali się w stałych obozach i żyli częściowo dzięki zrzucanemu z samolotów prowiantowi, a częściowo przeprowadzając napady rabunkowe na ludność wiejską. Aby nie ruszać ukrytych zapasów członkowie band wierzchem lub na saniach przyjeżdżali do osad, zwykle przebrani w niemieckie mundury z zamiarem oszukania ludności i przy pomocy gróźb odbierali mieszkańcom żywność i ciepłą odzież. U niektórych partyzantów znajdowano nawet „karty ofiarodawców”, gdzie imiennie wymienione były osoby, które „na ochotnika” pomagały bandom.

 Wielu burmistrzów i przewodniczących kołchozów ze strachu przed zemstą partyzantów boi się komunikować o nich niemieckim organom. Znaczna część ludności wiejskiej, aby zabezpieczyć swój los, często aktywnie przeciwdziałała wrogowi i popierała niemieckie wojska w ich walce z bandami. Na początku wiosny ukrywający się w odległych wsiach lub w oddzielnych domach (chutorach ─ Autor) partyzanci i ich pomocnicy zaczęli wracać do lasów. Rabowanie ludności przyjęło wtedy jeszcze większy rozmach. Zaopatrywanie dużych band przy pomocy samolotów było z dnia na dzień coraz bardziej udoskonalane. W pobliżu obozów zorganizowano odpowiednie lądowiska, na których w godzinach nocnych lądują maszyny, załadowane żywnością, amunicją i wszelkiego rodzaju bronią, w tym nawet ciężką bronią piechoty (…)”.

Wysłana do oddziałów partyzanckich agentura pomogła Gestapo stworzyć obraz nastawienia bojowego przeciwnika. O tym była mowa w sprawozdaniu z 31 lipca 1942 roku: „Nastroje w poszczególnych bandach są różne. Większość liczy na to, że do jesieni tego roku tereny zajęte przez wojska niemieckie będą oczyszczone przez Armię Czerwoną. Wzmocniona propaganda (sowiecka ─ Autor) powinna wśród tych ludzi odnieść sukces, zwłaszcza po zakończeniu dużych ofensywnych operacji (armii niemieckiej ─ Autor).

Inaczej przedstawia się sprawa ludzi siłą poprowadzonych przez partyzantów do lasu. Sprawiają oni wrażenie, że wielu chętnie złożyłoby broń, gdyby nie bali się rozstrzelania przez komisarzy politycznych lub przez Niemców. Gdyby otrzymali zapewnienie, że jeżeli dobrowolnie oddadzą broń to będą traktowani jak zbiegowie, całe grupy tych „przymusowych partyzantów” przeszłyby na stronę Niemców. Przy wnikliwym przesłuchaniu tych zbiegów można było otrzymać ważne dane (...)”.

Naczelnik Gestapo stwierdzał, że niemiecka propaganda niekiedy nie ma należytego wpływu na ludność: „Efektywne okazało się rozpowszechnianie w odległych wsiach materiałów propagandowych podczas zwiadu i operacji oczyszczania terenu. Jednak mieszkańcy niejednokrotnie wskazywali na to, że niemiecka propaganda oparta na ulotkach i rozklejanych ogłoszeniach nie zawsze jest zrozumiała. Oni chcą przeprowadzania zebrań, do których zostali przyzwyczajeni przez bolszewików. Wielu z nich zwraca uwagę również na to, że byłoby dobrze, gdyby niemieccy oficerowie dowodzący grupami zwiadowczymi zatrzymawszy się w poszczególnych wsiach, zbierali ludność i występowali z przemowami, tym bardziej, że w takich przypadkach zawsze niezbędni są tłumacze.

Biorąc pod uwagę to zamiłowanie ludności do zebrań, zaleca się wysłanie żołnierzy z dobrą znajomością języka rosyjskiego oraz zaufanych Rosjan z talentem oratorskim na krótki kurs, gdzie byliby poinstruowani o aktualnych problemach. Po kursie można ich przydzielić w charakterze propagandystów do grup oczyszczających teren, do grup zwiadowczych, albo posłać ich na samodzielne wyjazdy w spokojne rejony. W ten sposób propagandyści poznają problemy niepokojące ludność rosyjską i dzięki temu niemiecka agitacja zawsze będzie aktualna”.

Gestapowcy bynajmniej nie idealizowali armii niemieckiej i swoich kompanów z SS i SD. Ostrzegali: „W walce z partyzantami konieczne jest przerwanie wszelkich aktów samowoli i bezsensownego okrucieństwa w odniesieniu do rosyjskiej ludności. U wielu żołnierzy naturalne stało się chodzenie z pałką, której używają przy każdej okazji. Jeżeli żąda się od nich wyjaśnień, powołują się na źle zrozumiane rozkazy i rozporządzenia. Zaufanie ludności rosyjskiej do niemieckiej armii, będące warunkiem koniecznym do obłaskawienia kraju, może umocnić się tylko w rezultacie sprawiedliwego traktowania, energicznego przeprowadzenia przedsięwzięć gospodarczych, ukierunkowanej propagandy i skutecznej walki z bandytyzmem (…)”.

Nie zrezygnowano jednak z tortur i represji w odniesieniu do tych, których przyłapano albo tylko podejrzewano o przynależność do partyzantów lub podziemnych prosowieckich organizacji: „Przesłuchania większości zatrzymanych są bardzo trudne. Bez względu na stosowane surowe metody(tzn. tortury i pobiciaAutor) zdeterminowani, fanatyczni członkowie grup partyzanckich odmawiają składania jakichkolwiek zeznań. W niektórych przypadkach dopiero w momencie egzekucji przyznają się do współpracy z partyzantami i deklarują swoje oddanie Stalinowi. W przeciwieństwie do nich aresztowani inteligenci i ludzie przymusem wcieleni do ruchu przy indywidualnym przesłuchaniu składają prawie zawsze bardzo cenne zeznania. Z tego powodu błędem byłoby teraz rozstrzeliwać wziętych w bitwie do niewoli jak się to nadal odbywa w jednostkach wojskowych. Dla skutecznej walki z bandytami zatrzymani partyzanci powinni być jak najszybciej kierowani do tajnej policji polowej, doświadczonej w przeprowadzaniu przesłuchań”.

GFP nie miało monopolu na bezwzględne przesłuchania. Dowództwo pozafrontowe części obszaru operacyjnego Grupy Armii „Północ” w rozporządzeniu z 14 września 1941 roku popularyzowało doświadczenie Oberfeldwebela Schrade: „Przy przesłuchaniu Rosjanin wciąż próbuje uchylić się od odpowiedzi na niewygodne pytania, a przy tym opowiada o rzeczach, które w ogóle nikogo nie interesują lub o które nie jest pytany. Najczęściej tak bywa z kobietami. Kilka mocnych ciosów w policzek znacznie skraca czas”.

Ogólnie rzecz biorąc, aż do porażki pod Stalingradem okupanci w walce z partyzantami posługiwali się przede wszystkim batem w postaci okrutnych represji. Były naczelnik policji porządkowej na Białorusi Brigadeführer SS Eberhard Gerf na przesłuchaniu w grudniu 1945 roku zeznał: „mówiąc o walce z ruchem partyzanckim, Kube powiedział mi, że należy być okrutnym w stosunku do sowieckiejludności. Kiedy trzeba rozstrzelać to nie rozmyślać czy pociągnąć za spust czy nie. Wtedy będzie porządek”. Rozmowa ta miała miejsce w styczniu 1942 roku w Mińsku.

Naczelnik gestapo na podstawie półrocznego doświadczenia w walce z partyzantami doszedł do wniosku, że masowy terror nie daje pożądanych skutków, ponieważ w jego wyniku najczęściej cierpią niewinni. Najbardziej efektywne są działania niedużych, specjalnie przygotowanych grup złożonych ze sprawdzonych miejscowych kolaborantów:

„W porozumieniu z kierownictwem organów wojskowych, jednostki GFP organizują grupy antypartyzanckie składające się z niezawodnych ludzi, spełniających wszelkie wymagania w sprawach bojowych. Oddziały GFP po uwolnieniu z obozu jenieckiego godnych zaufania Ukraińców stworzyły podstawę rosyjskiej policji, w skład której zostali wprowadzeni doświadczeni agenci. Jej zadaniem było ujawnienie ukrywających się partyzantów i zbieranie informacji przydatnych w walce z działającymi grupami partyzanckimi (...). Skierowani do przeszkolenia i dowodzenia takimi oddziałami pomocniczymi wojskowi powinni zawsze działać stanowczo. Dotychczas najmniejsze rozluźnienie powodowało negatywne skutki, ponieważ ludzie wciąż jeszcze są zwolennikami donosów, grabieży, samowolnych działań i aktów zemsty. W takich przypadkach bezwzględna reakcja okazała się na tyle skuteczną, że ludzie wchodzący do takich oddziałów sami troszczą się o usunięcie ze swoich szeregów elementów niepożądanych.

Mieszkańcy biorący udział w walce z partyzantami nie mają odwrotu. Nie mogą oni liczyć na litość w przypadku znalezienia się w rękach partyzantów. Wszyscy bez wyjątku po okrutnych torturach skazani są na śmierć. Dlatego też chętnie wykonują powierzone im zadania. Z meldunków jednostek GFP wynika, że najlepsze rezultaty daje ścisła współpraca ze znającą daną miejscowość służbą porządkową (rosyjska policja), bojowymi jednostkami złożonymi z mieszkańców, kozackimi sotniami, milicją, policją pomocniczą, samoobroną, burmistrzami i wiejskimi starostami (…).

Oprócz pojedynczych przypadków niezdyscyplinowania i prób buntów wywołanych bolszewicką propagandą można powiedzieć, że miejscowa ludność wykorzystywana do walki z partyzantami spełniła pokładane w niej nadzieje. Dla jeszcze aktywniejszej walki byłoby pożądane wzmocnienie oddziałów pomocniczych i ich reorganizacja na wzór wojskowy”.

Takie były nastroje wśród kolaborantów w 1942 roku w czasie zwycięstw niemieckich. Jednak już pod koniec roku zaczęły się one zmieniać, w związku z okrążeniem armii Paulusa w Stalingradzie. Wpływ miała również następująca ważna okoliczność: na okupowanym terenie za mało było wojsk niemieckich i sojuszniczych, oraz formacji policyjnych, aby go efektywnie kontrolować. Dotyczyło to szczególnie tych rejonów, które znajdowały się pod zwierzchnictwem administracji cywilnej. Pewna partyzantka o imieniu Nina pisała do swojej siostry Tani w październiku 1942 roku z białoruskiego Polesia: „Nareszcie jesteśmy na miejscu. Przeszliśmy 1130 km (...). Niemcy na tyłach zupełnie nie mają wojsk. Przebyliśmy taką drogę i nie spotkaliśmy ani jednego Niemca”.

 Partyzanci mogli działać w rozległych masywach leśnych, gdzie w nielicznych wsiach i chutorach nie sposób było spotkać ani jednego policjanta, nie mówiąc już o niemieckich żołnierzach. Niewielkie garnizony policyjne były lekkim łupem dla partyzantów, których oddziały po zorganizowaniu połączenia drogą powietrzną z „wielką ziemią” często przewyższały niemiecką policję pomocniczą pod względem wyposażenia. Policja uzbrojona była w zdobytą od przeciwnika broń, oraz bardzo ograniczoną ilość naboi. Partyzantom w pierwszym roku wojny zupełnie wystarczało środków do walki z formacjami policyjnymi i kolaborantami. Zaopatrywani byli drogą powietrzną, a także amunicją ze zdobytych magazynów, porzuconych przy odwrocie przez Armię Czerwoną.

Przeciwko partyzantom i konspiratorom działały nie tylko SD i tajna policja polowa, lecz również wywiadowcze struktury Wehrmachtu. O tym, jak 17 Armia Niemiecka walczyła w 1941 roku na południu Ukrainy mówi sprawozdanie Abwehry (wywiadu i kontrwywiadu): „W miejscowości Czerkasy, gdzie ruch partyzancki stał się tradycją, o partyzantach opowiada się legendy, a przywódców oddziałów oświetla aureola sławy, walka niewątpliwie była konieczna. Większość schwytanych partyzantów zawzięcie milczała (...). Dlatego zwracano się o pomoc do agentów i ludności cywilnej. Odszukano w tym celu miejsce pobytu sekretarki pewnego komisarza, przyprowadzono ją na przesłuchanie, obiecano, że zachowa życie pod warunkiem, że wskaże, gdzie znajduje się ten komisarz. Dzięki umiejętnemu przesłuchaniu podała jego miejsce zamieszkania. Dwóch agentów w ubraniu cywilnym pojechało pod wskazany adres i rzeczywiście znaleźli tam komisarza. Podczas dokładnego, surowego przesłuchania udało się ustalić miejsce przebywania oddziałów partyzanckich i ludzi, którzy im pomagają. Znajdowali się oni na ogromnych terenach leśnych wokół Czerkas. Odkryto również komórki partyzanckie wzdłuż linii kolei żelaznej, oraz miejsca zrzucania ze spadochronami pocisków do armaty (88 mm) i materiałów opatrunkowych. Następnie udało się poznać położenie magazynów żywnościowych z dużymi zapasami smalcu, mąki, kaszy jaglanej, kawy, wina, sadła itd.

Razem z komisarzem (Żydem) została zabita słynna partyzantka „Marusia” (zasłynęła jeszcze w czasie wojny domowej. Atamanka, anarchistka „Marusia”, towarzyszka broni Nestora Machno Autor), która często w towarzystwie bolszewickich pomocników jeździła do lasu, wygłaszała przemowy i chwaliła się tym, że zabijała pod koniec minionej wojny wracających do domów Niemców (...).

Nowo mianowany starosta doniósł, że w hotelu robotniczym kolejarzy znajdują się partyzanci, kierowani przez Armię Czerwoną, która zaopatruje ich w broń. Do tej miejscowości został wysłany agent bardzo dobrze mówiący po ukraińsku. Spytał on starostę, czy znajdują się tam jeszcze ranni czerwonoarmiści. Dowiedział się, że u jednej kobiety leży zraniony w nogę żołnierz, który rzekomo jest nieszkodliwy, a nawet ożenił się ze swoją gospodynią. Ranny został wysłany do szpitala wojskowego na leczenie. Na pytanie jego żony czemu tak zrobili? odpowiedziano jej, że armia niemiecka uważa za swój święty obowiązek okazanie możliwej pomocy rannemu przeciwnikowi. Niepokój ją zdradził. Stosując bezwzględne środki rozkazano jej mówić prawdę o mężu, pytano skąd przybył. Nie dała odpowiedzi. 

Po tym wszystkim została przesłuchana ukraińska nauczycielka, którą wcześniej uświadomiono, że jako przedstawicielka ukraińskiej młodzieży powinna pomóc w uwolnieniu pięknej Ukrainy od ciemnych elementów. Wtedy się wypowiedziała: „Takich nikczemników partyzantów zna kobieta, u której leży ranny lejtnant”.

Gospodyni lejtnanta była ponownie przesłuchana i po solidnym pouczeniu (bez wątpienia to eufemizm najokrutniejszego pobicia ─ Autor) zeznała, że jej mąż jest zawodowym lejtnantem, który zorganizował i dowodził kolejowym oddziałem partyzanckim. Po wskazaniu ukrytych karabinów i automatów obydwoje zostali rozstrzelani. Na podstawie ich zeznań aresztowano i zlikwidowano jeszcze dwóch partyzantów z niemieckimi zaświadczeniami (partyzanci swoją drogą również często rozstrzeliwali ludzi z takimi zaświadczeniami, posądzając ich o pracę dla wroga ─ Autor) i jeszcze dwie kobiety, które wydały niemiecką grupę wywiadowczą organom NKWD.

Do jednej z najbliższych komendantur zgłosił się leśnik i zeznał, że w pilnowanym przez niego rejonie lasu znajdują się partyzanci oraz jest magazyn broni. Wskazał osobę, która powinna mieć bliższe informacje. Osoba ta została do nas przyprowadzona i z jej papierów ustalono, że jest to członek partii komunistycznej pracujący u leśnika. Wzbudzał zaufanie i wszystkiemu zaprzeczał. Przesłuchano go z zastosowaniem najsurowszych środków. Wykazał nadzwyczajną wytrzymałość i dopiero umierając powiedział: „Dobrze, widzę, że mój koniec jest bliski, dowiedzcie się prawdy. Ci i ci są partyzantami, a leśnik jest ich dowódcą. Widzę, że chciał się mnie pozbyć wydając mnie i wskazując na niewielki magazyn, ponieważ nie zgadzałem się z nim w niektórych kwestiach politycznych”.

Leśnik ze względu na to, że wskazał partyzantów i magazyn broni został mianowany przez pewną niemiecką instancję na zarządcę całej parceli leśnej oraz otrzymał zaświadczenie o współpracy z niemiecką armią. Jednak po surowym przesłuchaniu przyznał się do winy i razem ze wspólnikami z oddziału partyzanckiego, którzy również się do wszystkiego przyznali został zlikwidowany”.

Zauważę, że historia leśniczego i jego pomocnika wygląda bardzo podejrzanie. Dlaczego patriota, który tak dużo wytrzymał nagle przed śmiercią mimo wszystko postanawia odkryć przed Niemcami prawdę i wskazuje na zdrajcę-leśnika i jego kolegów jako na najważniejszych partyzantów? Poza tym, wina leśnika nie została potwierdzona niczym oprócz zeznań jednego człowieka i osobistym, wymuszonym przy pomocy tortur przyznaniem się do winy. Głównego magazynu broni kontrwywiadowcy ze sztabu 17 Armii najprawdopodobniej nie znaleźli. Narzuca się przypuszczenie, że pomocnik leśnika przed śmiercią zemścił się na zdrajcy wskazując jego i tych, których podejrzewał o współpracę z Niemcami jako agentów sowieckich. Taka była nieunikniona cena przesłuchań, których ofiary często nie wytrzymując męczarni oczerniały siebie i innych. Choć w sprawie z pomocnikiem leśnika, człowiekiem wyjątkowo dzielnym, wyraźnie mamy do czynienia ze świadomą zemstą na wrogu.

W wielu przypadkach niemieckie władze były skłonne uwolnić niewinnych lub tych, których wina nie była udowodniona. O tym świadczy tekst z tego samego sprawozdania wywiadu 17 Armii Niemieckiej:„Jedna z miejscowych komendantur zawiadomiła oddział do walki z partyzantami, że (nazwisko) jest partyzantem a swoją broń schował pod drzewem. Człowiek ten został przyprowadzony. Już w tym momencie można było go rozstrzelać, jednak podczas przesłuchania wyjaśnione zostało, że nie służył on nigdy w armii i nie umie korzystać z broni. Zaprzeczył, jakoby należał do partyzantów, a aresztowanie wytłumaczył aktem zemsty pewnej kobiety i pomówieniem. Kobieta, o której była mowa została przesłuchana i na pytanie, skąd wiedziała o schowanej broni zeznała, że kazała dwunastoletniemu chłopcu ukryć broń i naboje, a na mężczyznę, który był jej mężem wskazała, ponieważ dwa dni wcześniej się pokłócili i chciała się zemścić. Obydwoje ─ mąż i żona ─ zostali uprzedzeni, że jeśli jeszcze raz obarczą niemieckie instancje podobną sprawą zostaną rozstrzelani”. Być może ta niewesoła perspektywa zmusiła upartych małżonków do pokory. 

Ogólnie rzecz biorąc armia niemiecka odnosiła się do miejscowej ludności bardziej humanitarnie, niż tyłowe jednostki SS i SD. O tym świadczą nawet nieobiektywne w odniesieniu do Niemców sowieckie akta. W „Informacji o prowokacyjnych metodach walki z partyzantami”, opracowanej przez Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego w 1942 roku ta troska o ludność cywilną była uważana za błąd niemieckich wojsk. „Przy wysiedlaniu ludności Niemcy czasami zamiast środków przymusu stosują metodę zastraszania i prowokacji. W efekcie większość ludności dobrowolnie opuszcza miejsce zamieszkania i kieruje się na tyły. Na przykład we wsiach (raczej w chutorach Autor) Rybaczij, Kuzniecznyj, Chowanskij (obwodu stalingradzkiego) niemieckie wojska zajmujące się obroną mówiły miejscowej ludności: „My sami zostawiamy jedynie pojedynczych żołnierzy, bo rosyjskie „katiusze” tak czy inaczej wszystko spalą”. Albo: „Tutaj przyjdą Rosjanie, my odchodzimy, chodźcie i wy, bo nasze lotnictwo wszystko tutaj zbombarduje. Jeszcze tu wrócimy, wtedy wy też możecie wrócić” ”.

Ciekawie, co złego było w zachowaniu Niemców, którzy próbowali usunąć ludność ze strefy przyfrontowej, gdzie rzeczywiście groziła im śmierć, jeśli nie od niemieckich, to od sowieckich bomb i pocisków?

Jak odnotował na początku grudnia 1942 roku sztab wojsk zajmujących się ochroną tyłów Grupy Armii „Środek”: „partyzanci przeprowadzają naloty głównie na te rejony, które są ochraniane jedynie przed policję (rejon Seredyna-Buda Łokot' Sewsk trasa kolejowa Seredyna-Buda Sewsk). Burmistrzowie, wyznaczeni przez niemieckie dowództwo a także policjanci zostali zabici. Uratowali się tylko ci, którzy zdążyli uciec. Całe mienie tych osób zostało spalone”.

Potwierdzenie na to, że partyzanci bardzo komplikowali życie niemieckim wojskom w Rosji, znajduje się w liście kapitana Wolfganga Fiedlera wysłanym 17 września 1943 roku z Mohylewa do kolegi nieznanego podpułkownika Wehrmachtu. Fiedler informował: „Mój nowy teren działań jest wyjątkowo interesujący. Warunki pracy są tu zupełnie inne niż w normalnie działającym korpusie. Walka z partyzantami zupełnie różni się od walki na froncie. Oni są wszędzie i nigdzie. Na froncie trudno jest wyobrazić sobie warunki, jakie tu panują. Na porządku dziennym są tu eksplozje na kolei i drogach łączności, akty dywersyjne w trakcie wszystkich przedsięwzięć, grabieże itd. Przywykli już do tego i nie widzą w tym nic strasznego. Partyzanci są coraz bardziej bezczelni, ponieważ mamy niestety niedostateczną ilość wojsk ochrony, aby stanowczo temu przeciwdziałać. Posiadane siły, łącznie z Węgrami, są w stanie zabezpieczyć jedynie najważniejsze linie kolejowe, drogi i miejscowości. Na rozległych terenach panują jednak partyzanci posiadający własny rząd i administrację. Należy docenić, że pomimo takich przeszkód zapewniamy zaopatrzenie dla frontu”.

Na terenach Komisariatów Rzeszy walczyły głównie oddziały karne, składające się z niemieckich formacji policyjnych, podporządkowane SS i SD (służbie bezpieczeństwa). Naczelnik SS i policji na Białorusi Brigadeführer SS Curt von Gottberg na naradzie w Mińsku 10 kwietnia 1943 roku przyznał: „Nasze błędy w walce z bandami polegają na tym, że próbowaliśmy zapewnić spokój przebywając w garnizonach (punktach oporu), podczas gdy utrzymać w tym kraju spokój można jedynie dzięki ciągłemu prześladowaniu wroga, napadach na niego i niszczeniu go (...). W walce z bandytami największe znaczenie ma niespodziewany atak (…). Doświadczenie w walce z bandami wskazuje na to, że ludność ma poczucie sprawiedliwości i ekspedycje karne ukierunkowane na zupełną zagładę są absolutnie błędne. Te ekspedycje uderzają nie w tego, w kogo powinny. Kiedy zabijają starców, kobiety i dzieci, podpalają wsie, to ludność uważa, że Niemcy są gorsi od bolszewików, a kobiety uciekają do żeńskich batalionów.

Dzięki SD zaczęliśmy używać innych metod walki. Ludność uzna za akt sprawiedliwości likwidację 6 rodzin, które według zeznań są zwolennikami Stalina, kiedy powiemy, że jesteśmy nacjonal-socjalistami i nie jesteśmy przeciwko nim, a przeciwko bolszewikom. Jeśli będziemy działać w ten sposób, to ludność będzie nam pomagać”.

Jako przykład na to, że sukces przynoszą zakrojone na szeroką skalę ofensywy przeciwko partyzantom Gottberg opowiedział o operacji podjętej w lutym 1943 roku na Białorusi. Twierdził on, że w trakcie tej akcji zostało zabitych 9432 „bandytów” (tych, którzy walczyli z bronią w ręku), 12496 osób związanych z „bandytami”, a także 11 tysięcy Żydów. Do niewoli wzięto jedynie 233 ludzi ─ tylko tych, którymi zainteresowało się SD. Straty, jeżeli chodzi o Niemców i miejscowych kolaborantów wyniosły 342 zabitych i 388 rannych. Gottberg z dumą wymieniał zdobycze: 3585 ludzi jako siła robocza, 15944 tony ziarna, 5432 tony ziemniaków, siano, len, konopie, 22504 sztuk rogatego bydła, 2372 świń, 15373 owiec, „dużo drobiu i konie”, a także 6 broniewików [wóz opancerzony ─ przyp. tłum.], 7 dział polowych, 9 dział przeciwpancernych, 35 ciężkich i 36 ręcznych karabinów maszynowych.

Gottberg zmuszony był przyznać, że „bandyci mają rozkaz nie rabować chłopów, a odbierać im tylko to, co sprzedają lub oddają nam. To, co my kupujemy za 1,25 reichsmarki, oni biorą za 9-10 reichsmarek [niemiecka jednostka monetarna─ przyp.tłum.]”. Esesmani musieli trochę zmniejszyć swój apetyt, aby masowymi rekwizycjami nie popchnąć całej ludności Białorusi do partyzantki.

Główną winę za ruch partyzancki na Białorusi Gottberg bez żadnych podstaw zrzucał na Żydów: „Uważam, że tylko wtedy, gdy na Białorusi nie będzie ani jednego Żyda, wielu niemieckim żołnierzom nie będzie groziła śmierć. Mam nadzieję, że ta sprawa zostanie załatwiona”. Tymczasem, jak zeznał na Procesie Norymberskim były naczelnik sztabu do walki z partyzantami na wschodzie Obergruppenführer SS i generał policji Erich von dem Bach-Zelewski, Żydzi stanowili mniejszość wśród partyzantów i wśród dowódców oddziałów. Jak mogło być inaczej, jeżeli w pierwszych miesiącach okupacji większość ludności żydowskiego pochodzenia była zlikwidowana przez Einsatzgruppen [Grupy Operacyjne przyp. tłum.].

Referent SD Obersturmbannführer SS Schtrauch występując na tej samej naradzie w Mińsku twierdził: „Nie możemy pozwolić, aby była rozkradana własność. Powinniśmy zrobić wszystko, by ją chronić”. Narzekał on na nieobecność na Białorusi lokalnej policji, która z powodzeniem funkcjonuje na Łotwie i w Estonii. Jednocześnie Schtrauch przyznawał, że nie można wykorzystać na Białorusi łotewskich i estońskich policjantów, ponieważ „Łotysze za bardzo czują się tu panami”, dlatego nie mogliby współpracować z białoruską policją porządkową i administracją. Schtrauch kontynuował: „Staraliśmy się ściągnąć do policji i administracji Białorusinów, ale są ogromne problemy z ich wychowaniem, a nie dysponujemy tu zaufaną inteligencją”. Referent SD z przykrością podkreślał: „Przeciwko nam jest teren, do którego nie przywykliśmy i na który jesteśmy niedostatecznie wytrzymali. Nie możemy obejść się dwa dni bez ciepłego posiłku i musimy ciągnąć za sobą kuchnie polowe, a Rosjanie dają sobie radę bez tego. Nie wytrzymujemy takich marszy, jak Rosjanie (…). Bandy dysponują lepszym wywiadem niż my. O Żydach była już mowa, ale bandom przekazują informacje też inne grupy ludności (...)”.

Ponieważ Polacy także zaliczani byli do jednych z głównych wrogów Rzeszy, Schtrauch pośpieszył odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia dotyczące swojego „liberalizmu” w stosunku do ludności polskiej:

„Pewni komisarze obwodowi atakują mnie uważając, że likwiduję Polaków. Sprawa przedstawia się tak, że Polacy są do nas przyjaźnie nastawieni i pracują nawet lepiej niż Białorusini, lecz nienawidzą nas tak samo jak bolszewików. Są niebezpiecznymi wrogami.

Ostatnio znacznie wzrosła aktywność polskiego ruchu oporu (…). Ludzie pracują w lotnictwie i aby dokonywać wysadzeń fałszują zaświadczenia umożliwiające wszędzie wejście. Polaków trudno pokonać. Ciągle widzimy, jak rozrastający się polski ruch oporu próbuje nawiązać kontakt z sowieckimi partyzantami.

Najbardziej autorytatywnymi grupami wśród Polaków są: duchowieństwo, nauczyciele i leśnicy. Z urzędu leśnego przy generalnym komisariacie trzeba w najbliższym czasie pozbyć się polskich pracowników (…). Kościół katolicki należy prześladować, równolegle okazując wsparcie cerkwi prawosławnej”.

Jesienią 1942 roku białoruscy partyzanci zaczęli częściej przedostawać się na spokojniejsze tereny Litwy i Łotwy. 8 października 1942 roku dowództwo pozafrontowych wojsk w Komisariacie Rzeszy Wschód z niepokojem zwracało się do dowództwa wojsk okręgu Grupy Armii „Środek”: „Nasilenie partyzanckiej działalności na Białorusi i w pozafrontowych okręgach „Północ” i „Środek” w ostatnim czasie zaczęło bardzo zagrażać łotewskiemu pograniczu, a szczególnie odcinkom kolejowym Dyneburg – Połock i Rzeżyca – Siebież. Według ostatnich danych, centrum organizacyjne partyzantów przewidywane jest w tak zwanym kącie między Oświeją i Drysą, gdzie Łotwa graniczy z terenami dowódcy wojsk ochronnych i pozafrontowych okręgu Grupy Armii „Północ” (281 Dywizja Ochronna ) oraz dowodzącego wojskami ochronnymi i pozafrontowym okręgu Grupy Armii „Środek” (201 Dywizja Ochronna) a także z Białorusią.

Ta daleka, niedostępna, lesista i błotnista miejscowość sprzyja tworzeniu oddziałów partyzanckich, które składają się z dobrze zorganizowanych grup i posiadają wojskową kadrę dowódczą. Według informacji łącznościowców partyzanci mają pewne zadania, które przede wszystkim sprowadzają się do zerwania połączeń kolejowych (…). Ten teren jest zamieszkały głównie przez ludność rosyjską, która w rezultacie znacznego komunistycznego wpływu powinna być uważana za bolszewickich partyzantów”.

Nie wszyscy rosyjscy mieszkańcy łotewsko-białoruskiego pogranicza z entuzjazmem witali sowieckich partyzantów. Naczelnik łotewskiego posterunku celnego Ludsen Kroeger 8 października 1942 roku zawiadamiał: „24.9.1942 r. do komendantury Warcowa przyszło 3 Rosjan i 4 kobiety z Roziki. Mężczyźni otrzymali „rozkazy o stawiennictwie” od oddziału partyzanckiego. Uniknęli uprowadzenia uciekając na terytorium łotewskie. W oparciu o ustne zarządzenie komendanta miejscowości 5 osób tymczasowo przebywa na terytorium łotewskim, strzeże ich policja i są wykorzystywani do pracy przy zbiorze plonów.

19-letni niepowołany do służby Walenty Bardowskij z Płodzi pod Roziką zeznał: „Słyszałem 24.9.1942 r., że w Rozice było 50 partyzantów. Byli uzbrojeni, część umundurowana, a część po cywilu. Kawalerzystów wśród nich nie było. Uciekłem, gdy usłyszałem, że przyszli partyzanci. Jeden z bojowników rozdał wszystkim mężczyznom w wieku od 16 do 45 lat rozkazy o stawiennictwie. Zgodnie z nimi „powołani na służbę powinni 25.9.42 roku o 14.00 stawić się na punkcie zbornym we wsi Sieladkowo (…). Mają przynieść ze sobą dokumenty i suchy prowiant na 10 dni. Gdyby się nie zjawili czeka ich kara. Podpis. Sztab Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej”.

Większość mężczyzn starała się ukryć gdziekolwiek, byle tylko uniknąć powołania. Partyzanci często uprowadzają ich bezpośrednio z pola. Członkowie partyjnej organizacji należą do partyzantki już dawno, z Roziki jest to na dzień dzisiejszy minimum 13 osób.

Dyrektor szkoły Szersniow z Roziki, który także ma negatywny stosunek do partyzantów, uciekł do Drysy. Za to partyzanci skonfiskowali cały majątek jego żonie, przy tym okrutnie się z nią obchodząc”.

wschood
O mnie wschood

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura