wschood wschood
327
BLOG

Okupacja: fakty i mity [Sowiecki ruch partyzancki cz.5]

wschood wschood Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 Sowiecki ruch partyzancki z punktu widzenia Moskwy i Berlina

 

JAK NIEMCY WALCZYLI Z PARTYZANTAMI

Niemcom łatwiej było walczyć z większymi oddziałami partyzantów. Niemieckie organy specjalne rozpowszechniały ulotki, w których podszywając się pod sowieckie dowództwo namawiali do łączenia się w większe grupy. W prasie partyzanckiej pojawiały się na ten temat sprostowania. 7 maja 1943 roku w biuletynie „Sielianskoj gazety” uprzedzano: „W ostatnim czasie hitlerowcy rozrzucili ulotki w niektórych okręgach Ukrainy i Białorusi. W imieniu sowieckich władz wojskowych nawołuje się w nich do zaprzestania działań w pojedynkę lub w niewielkich grupach. Proponowane jest łączenie się w duże oddziały i wykonywanie rozkazów wspólnie z regularnymi formacjami Armii Czerwonej. W hitlerowskiej podróbce napisane jest, że rozkaz zostanie wydany, gdy tylko plony zostaną złożone w spichlerzach, a rzeki i jeziora znów pokryją się lodem. Cel tej prowokacji jest oczywisty. Niemcy starają się w przeddzień decydujących wiosenno-letnich walk wstrzymać działania partyzantów. Chcą, aby zajęli oni wyczekującą pozycję”.

Schwytanych partyzantów Niemcy i policjanci zazwyczaj po krótkim przesłuchaniu rozstrzeliwali na miejscu. Działo się tak przez pierwsze dwa lata wojny. Dopiero 5 października 1943 roku zostało wydane specjalne rozporządzenie pod nazwą „Traktowanie pojmanych bandytów”. Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych razem z Reichsführerem SS i naczelnikiem niemieckiej policji nakazywało:

„Wszystkich bandytów, schwytanych w walce, niezależnie od tego, czy noszą mundur wroga, czy odzież cywilną, należy traktować jak jeńców wojennych. Dowódcy oddziałów karnych i innych formacji maja prawo uważać za jeńców wojennych nie tylko osoby, biorące bezpośredni udział w walce, ale także ludzi znajdujących się w pobliżu pola walki i osoby wzbudzające podejrzenia.

Do grona jeńców wojennych nie są zaliczane:

A) Osoby należące do band i dobrowolnie wstępujące w szeregi oddziałów, uzbrojone lub nie, obojętnie w jakim umundurowaniu. Tych ludzi należy traktować jak zbiegów.

B) Osoby należące do band i wzięte do niewoli w umundurowaniu niemieckim albo ochotniczym (nie zbiegowie). Powinni oni być rozstrzeliwani po skrupulatnym przesłuchaniu przez tajną policję polową”.

Od tej pory wzięci do niewoli partyzanci i dezerterzy byli nie tylko źródłem informacji zwiadowczej i siły robotniczej dla Niemiec. Stanowili także potencjalne przyszłe kadry coraz mniej licznych kolaboranckich formacji. W związku z tym Reichsführerer SS zmuszony był wprowadzić bardziej liberalna politykę w stosunku do schwytanych „bandytów”.

W walce z partyzantami Niemcy stosowali metodę kija i marchewki. W lipcu 1943 roku Zachodni Sztab Ruchu Partyzanckiego z niepokojem informował: „Nie przerywając walki zbrojnej niemieckie dowództwo znacznie wzmogło pracę agitacyjno-prowokacyjną, ukierunkowaną na rozpad oddziałów partyzanckich. Zmieniono stosunek nie tylko do uciekinierów, ale także do ludzi pojmanych w czasie akcji bojowych: zachowuje się ich przy życiu, organizując dla nich stosunkowo znośne warunki egzystencji.

Dowództwo faszystowskiej armii przydziela rodzinom partyzantów konie do uprawy ziemi. Dodatkowo przed tymi rodzinami stoi obowiązek zabiegania o powrót do domu ich ojców, synów, braci gdyby z partyzantki (…). Ta taktyka zaborców ma pewien wpływ na labilnych bojowników. Pojawiają się sporadyczne przypadki przejścia partyzanta na stronę wroga”.

Dowódca brygady Arkadij Jakowlewicz Marczenko w raporcie z 1 czerwca 1943 roku alarmował: „W ostatnim czasie hitlerowcy zmienili taktykę walki z partyzantami. Zamiast typowego rozstrzelania na miejscu, partyzant, który został schwytany lub dobrowolnie przeszedł na ich stronę zostaje pozyskany do policji oraz dostaje przydział dla bliskich. Niekiedy można zdobyć jedną krowę na 2-3 rodziny. Świeżo zwerbowani kwaterowani są osobno. Nie pozwala się im nawet na kontakt z policjantami, którzy zostali wcieleni do służby zimą. Tworzą oni samodzielne jednostki, mające wyłapywać niewielkie oddziały partyzantów.

Hitlerowcy specjalnie wysyłają do lasów żony partyzantów, aby namawiały swoich mężów do współpracy z Niemcami, kusząc ich sowitymi przydziałami. Metody walki i faszystowska propaganda w pewnym stopniu przyniosły skutek. Tchórze, nie mający twardych zasad moralnych, na skutek oderwania się od dowództwa i ludzkiej słabości niewielkimi grupami lub w pojedynkę przeszli na stronę wroga.

Oddziały Gukowa i Kucharienki do końca maja znajdowały się w trójkącie (Witebsk – Newel – Połock – Autor) i były nękane nieprzerwanymi obławami faszystów i policjantów. W maju przeszło z tych oddziałów na stronę wroga niemalże 60 osób, pochodzących głównie z dawnych zielionowców (tzw. „zielonych” albo „dzikich partyzantów”, wcześniej niepodporządkowanych Moskwie – Autor) i dezerterów z Armii Czerwonej (…).

W związku z przejściem (…) z trójkąta na nowy teren dyslokacji, oddziały zostały odizolowane od własnych baz aprowizacyjnych i pojawiły się ogromne trudności z zaopatrzeniem. Wszystkie artykuły żywnościowe są przechowywane obok garnizonów przeciwnika, Idricy i innych miejsc. Do ich przechwytywania zaangażowana jest znaczna liczba partyzantów, którzy odrywają się na ten czas od działalności bojowej. Jednak mimo wszystko stan zaopatrzenia oddziałów w żywność jest daleko niewystarczający. Dziennie każdy dostaje: 150-200 g mięsa, 1,5-2 kg ziemniaków, 0,5-1 litr mleka. Chleb bywa rzadko i wydaje się go tylko po 300 g (nawiasem mówiąc, racja policjanta wynosiła właśnie 300 g – Autor).

Podstawową pomoc w zaopatrzeniu partyzantów w żywność powinna okazać miejscowa ludność, która chętnie wychodzi naprzeciw naszym potrzebom. Niestety przeszkadzają w tym brygady Ochotina i Prudnikowa. Do ich oddziałów przydzielone są miejscowości, które przekazują im mleko i inne produkty. Oprócz tego mają oni własne dobrze zaopatrzone magazyny z żywnością.

Nie okazano nam żadnej pomocy aprowizacyjnej przy przemarszu na teren dyslokacji. Nie dano nam nawet możliwości przygotowania zapasów poprzez zbieranie wśród ludności dobrowolnie darowanych ziemniaków, mleka czy innych produktów.

Oprócz tego dowództwo oddziałów brygady Prudnikowa wśród swoich partyzantów i ludności cywilnej rozpuszcza fałszywe plotki o naszej brygadzie, nazywając nas złoczyńcami i tchórzami. Mówią, że „markowcy” (tak nazywają naszych ludzi [działali oni pod patronatem generała lejtnanta S. L. Markowa przyp. tłum.]) nie umieją się bić i że uciekliśmy z trójkąta, ponieważ uchylamy się od walki.

Organizacje partyjne i dowództwo starają się stanowczo przeciwdziałać aktom szabrownictwa, pijaństwa, moralnego i obyczajowego zdemoralizowania oraz niegodnego traktowania dziewcząt i kobiet, służących w partyzantce. W maju w szeregach brygady zdarzył się przypadek grabieży. Winnym okazał się partyzant z 1 Oddziału Bogdanowa. Został on rozstrzelany na oczach towarzyszy broni.

Ludność obserwując działania partyzantów z naszej brygady przekonała się, że w rzeczywistości jesteśmy inni niż głoszą plotki. Nasze oddziały odparły wszystkie próby zdobycia przez Niemców miejscowości, kontrolowanych przez partyzantów. Natomiast jednostki brygady Prudnikowa wycofują się, nie podejmując nawet walki.

Konieczna jest Wasza ingerencja w tej sprawie w celu uregulowania wzajemnych stosunków między brygadami. W stanie obecnym tolerowane być one nie mogą”.

W sąsiedztwie brygady Marczenki działała brygada Ochotina. W ocenie Niemców przez dowództwo tej ostatniej daje się odczuć szacunek do groźnego przeciwnika jakim jest Wehrmacht:

„Przy nagłym napadzie na partyzantów Niemiecka taktyka zawsze wyglądała tak samo: najpierw obstrzał z każdego rodzaju broni jaki posiadają, następnie atak. Przeciwnik nigdy nie stosował strategii natarczywego prześladowania. Poprzestawał na sukcesie pierwszego ataku. Była to jedna ze słabych stron niemieckiej taktyki.

W przypadku ataku partyzantów nieprzyjaciel szybko kontratakował. Przyjąwszy szyk bojowy walczył zawzięcie praktycznie zawsze aż do całkowitego wyczerpania swoich sił (straty ludzi i zużycia amunicji). Było to jedną z mocnych stron wroga, lecz w konsekwencji doprowadzało do ogromnych strat w ludziach.

Nie było ani jednego przypadku, aby wróg nie podjął walki. Nawet gdy wpadł w partyzancką zasadzkę nigdy nie uciekał w panice, lecz wycofywał się walcząc. Przy tym zabierał swoich zabitych, rannych oraz broń. W takich sytuacjach przeciwnik nie liczył strat a zabitych i rannych nigdy nie porzucał.

Fric bał się lasu. Była to słaba strona niemieckiej taktyki.  Zasadzki na partyzantów organizowano tylko w miejscach zaludnionych. Nie było ani jednego przypadku, aby Niemcy zrobił zasadzkę w lesie.

 Mocną stroną strategii przeciwnika była obrona. Gdziekolwiek by się nie przemieszczali, jeśli musieli zatrzymać się choć na krótki czas, zawsze się okopywali. Partyzanci nigdy tego nie stosowali. Dopiero w ostatnim czasie przeciwnik zaczął korzystać z partyzanckich metod walki. Zaliczają się do nich:

1.     Skryta koncentracja sił (nocą w lesie, aby o świcie zaatakować z zaskoczenia partyzantów) (...),

2.     Zasadzki, co prawda nie w lesie, a w miejscach zaludnionych.

3.     Minowanie partyzanckich dróg.

Wobec miejscowej ludności stosowano dwie metody:

1. Korupcja i szantaż, aby przeciągnąć ludność na swoją stronę w szczególności, gdy niemieckie garnizony rozlokowane były w pobliżu;

2. Okrutne rozprawianie się ze zwolennikami partyzantów i ich rodzinami.

Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny sposób postępowania przeciwnika odnoszący się zarówno do walki z partyzantką, jak i z ludnością cywilną. Mowa tu o rozpoczętym przez lotnictwo w sierpniu 1943 roku i kontynuowanym nieprzerwanie bombardowaniu i paleniu wsi oraz miasteczek znajdujących się w strefie zajętej przez partyzantów. W rejonach uszackim i lepelskim praktycznie nie zostało ani jednej wsi, która nie byłaby zaatakowana przez faszystowskie samoloty. W ten sposób zdobywali również praktykę młodzi lotnicy”.

Rzeczywiście, jak świadczą niemieckie źródła, podczas ostatniego półtora roku wojny Luftwaffe wykorzystywało Front Wschodni jako swoisty poligon szkoleniowy dla absolwentów szkół lotniczych. Świeżo upieczeni piloci powinni oswoić sie w powietrzu i nabrać doświadczenia w walce przeciwko najsłabszemu przeciwnikowi, tzn. sowieckim wojskom lotniczym zanim rozpoczną śmiertelne starcie w przestrzeni powietrznej Niemiec z o wiele groźniejszym wrogiem – angloamerykańskimi „latającymi fortecami”. Strefy partyzanckie były idealnym celem dla trenujących. Oczywiście partyzanci nie posiadali ani niszczycieli, ani dział przeciwlotniczych. Zwykłym lub maszynowym karabinem zestrzelić samolot można było jedynie na bardzo małej wysokości. Młodzi niemieccy piloci nie myśleli o tym, że ich bomby spadają przede wszystkim na ludność cywilną ze wsi i miasteczek, która zrządzeniem losu znalazła się na terytorium zajętym przez partyzantów. Piloci „latających fortec” zrzucając bomby na niemieckie miasta także nie myśleli o życiu i śmierci ich mieszkańców.

           Ciekawe na jakiej podstawie partyzanci stwierdzali, że Niemcy ponieśli większe straty, kiedy ci ostatni ani zabitych, ani rannych nie pozostawiali na polu bitwy? Zeznanie Ochotina bez wątpienia podważa wszystkie doniesienia partyzanckie o stratach Niemców, gdzie z dokładnością do jednej osoby określona była liczba zabitych i rannych żołnierzy oraz oficerów wroga.

           Na okupowanym terenie obie strony w dużym zakresie stosowały tradycyjne sposoby walki partyzanckiej, w tym podszywanie się pod przeciwnika. Partyzanci do samego końca wojny wykorzystywali mundury niemieckie przy urządzaniu zasadzek. 16 czerwca 1944 roku w rozporządzeniu dla 889 niemieckiego batalionu ochronnego podkreślano: „W ostatnim czasie partyzanci usiłują zdobyć jak największą liczbę jeńców (pozostało kilka dni do rozpoczęcia generalnej sowieckiej ofensywy na Białorusi – Operacji „Bargation” – Autor). W tym celu ubrani w mundury niemieckie jeżdżą samochodami towarowymi po głównych magistralach i zabierają ze sobą żołnierzy, którzy proszą o podwiezienie. Następnie odwożą ich do obozów. Podobny przypadek miał miejsce 02.06.44 r. na trasie Bobrujsk – Stare Dorohi. Wszystkim żołnierzom zwraca się uwagę na niebezpieczeństwo jazdy w obcych samochodach. Szoferom zabrania się brać ze sobą nieznanych żołnierzy”.

Niemcy jednak nie pozostawali dłużni. Praktykowali między innymi tworzenie fałszywych oddziałów partyzanckich składających się z policjantów lub własowców, którzy przebierali się w mundury czerwonoarmistów lub w odzież cywilną. Ich zadaniem było nawiązanie kontaktu z niewielkimi grupami lub pojedynczymi partyzantami, skłonienie do przyłączenia się do oddziału, a następnie w odpowiedniej chwili zlikwidowanie wroga albo wzięcie go do niewoli. Niemcy wprowadzili nawet dla swoich żołnierzy specjalne nakrycia głowy, aby odróżnić partyzantów niemieckich od sowieckich. Takie fałszywe oddziały często łupiły mieszkańców, aby wina padła na jednostki przeciwnika. Swoją drogą sowieccy partyzanci również niekiedy rabowali ludność ubrani w mundury niemieckie lub policyjne. Zdarzało się i tak, że pozorowane oddziały partyzanckie przekształcały sie w prawdziwe. Taka sytuacja miała miejsce w oddziale liczącym 96 ludzi. Na jego czele stali oficerowie ROA: kapitan Cymajło i starszy lejtnant Gołokoz. Ten ostatni zamiast walczyć z partyzantami nawiązał kontakt z działającą w obwodzie witebskim brygadą Zacharowa i zdradził mu prawdziwe intencje swojego oddziału. W rezultacie 17 lipca 1943 roku 55 pseudo-partyzantów na czele z Gołokozem przyłączyło się do prawdziwych partyzantów Zacharowa. Wcześniej zabili przebywających z nimi Niemców – dwóch radiotelegrafistów i kapitana. Reszcie oddziału wraz z Cymajłem udało się uciec. 

Niekiedy powstawały również fałszywe ośrodki podziemne, dzięki którym tajna policja polowa wyłapywała prawdziwych konspiratorów. W ten sposób działała w Mińsku „Rada Wojenna”, w skład której wchodzili niemieccy agenci, byli dowódcy Armii Czerwonej: Rogow i Biełow (został zabity przez partyzantów pod koniec wojny) i były sekretarz zasławskiego komitetu rejonowego partii Kowaliow, który równocześnie należał do prawdziwego mińskiego tajnego komitetu. „Rada Wojenna” była początkowo prawdziwą podziemną organizacją, na czele której stali dowódcy i komisarze Armii Czerwonej. Jednak nie znali oni zasad konspiracji. Organizacja zbytnio się rozrosła i o jej działalności wiedziało prawie pół Mińska. Doszło do tego, że przed domem, gdzie znajdował się sztab Rady postawiono wartowników, którzy sprawdzali dokumenty przychodzącym tam szeregowym konspiratorom. Bardzo szybko o wszystkim dowiedzieli się w mińskim GFP [Geheimfeldpolizei – tajna policja polowa - przyp. tłum.]. Przywódcy zostali aresztowani i wykupili swoje życie za cenę zdrady. Teraz już pod kontrolą Gestapo kierowali konspiratorów niby do oddziałów partyzanckich. Po drodze policja zatrzymywała samochody ciężarowe, a ich pasażerów wysyłano do obozów koncentracyjnych. W rezultacie aresztowano i rozstrzelano setki konspiratorów oraz rozbito kilka oddziałów partyzanckich.

Czasem pseudo-partyzanckie oddziały były tworzone przez mieszkańców już po wyzwoleniu ich miejscowości przez Armię Czerwoną. Cel był jeden i to dosyć przyziemny – otrzymać odpuszczenie grzechów za życie pod okupacją i równocześnie „na mocy prawa” skorzystać z mienia byłych niemieckich pomocników. Historię jednego z takich oddziałów, odkrytą przez Oddział Specjalny 2 Gwardyjskiego Korpusu Kawalerii w rejonie konyszewskim obwodu kurskiego zrelacjonował szef Oddziału Specjalnego Frontu Centralnego Ł. F. Canawa w liście do Ponomarienki z 13 marca 1943 roku:

„Organizatorem i „dowódcą” tego fałszywego oddziału partyzanckiego był nauczyciel ze wsi Bolszoje Gorod’kowo w rejonie konyszewskim Wasilij Iwanowicz Ryżykow, urodzony w 1915 roku w B. Gorod’kowo. Mieszkaniec tej wsi. Bezpartyjny ze średnim wykształceniem. Był on podoficerem 38 oddzielnej baterii sztabu 21 Armii. W październiku 1941 roku dobrowolnie oddał się do niewoli niemieckiej. „Komisarzem” tego oddziału był mieszkaniec wsi Małoje Gorod’kowo – Tichon Grigorjewicz Summin – były żołnierz Armii Czerwonej, który wrócił na wieś po zajęciu jej przez Niemców. W. I. Ryżykow 2 marca został aresztowany przez Osobkor (Osobyj otdeł korpusa – Autor [Oddział Specjalny korpusu – przyp. tłum.]). T. G. Summin ukrył się, obecnie jest poszukiwany.

Śledztwo w sprawie Ryżkowa i działalności oddziału ustaliło co następuje: B. Gorod’kowo i M. Gorod’kowo zostały wyzwolone przez jednostki Armii Czerwonej z rąk Niemców 8 lutego 1943 roku. Ryżkow i Summin zorganizowali fałszywy oddział partyzancki 12 lutego 1943r. Wyżej wymieniony oddział pod pozorem walki z pomocnikami niemieckimi przeprowadzał obławy i rewizje w przyległych miejscowościach, konfiskował mienie i bydło niektórym byłym starostom i policjantom. Część z tego co zostało zabrane rozdawali przechodzącym jednostką wojskowym, a część przywłaszczali sobie. Podając się za dowódcę oddziału partyzanckiego Ryżkow kontaktował się z jednostkami przeprowadzającymi ofensywę i wprowadzał je w błąd zawiadamiając o fikcyjnych akcjach „oddziału partyzanckiego”.

20 II 43 r. Ryżkow i Summin zwołali członków oddziału i grożąc bronią zaproponowali im, aby pojechali do centrum rejonu – do Konyszewki, aby rzekomo zorganizować tam władzę sowiecką i stanąć na jej czele (...) Są sygnały odnośnie istnienia jeszcze kilku podobnych oddziałów”.

Nie wiem, czy udało się czekistom odnaleźć Summina i jaki był dalszy los Ryżkowa: rozstrzelanie, kompania karna, czy GUŁAG.

Często Niemcy i ich sojusznicy osiągali sukces w walce z partyzantami wykorzystując metody walki wroga. Nikołaj Filipowicz Korolow – dowódca osipowickiej formacji partyzanckiej, łączącej kilka brygad, Bohater Związku Radzieckiego, generał dywizji w raporcie końcowym zaświadczał:

„W Bobrujsku, Mohylewie, Mińsku i innych miastach zaczęto formułować „ochotnicze” bataliony: „Berezyna”, „Dniepr”, „Prypeć” i in., które były przeznaczone do walki z partyzantami. Aby zasilić te formacje i przygotować kadry dowodzące w Bobrujsku został utworzony „Wschodni Pułk Zapasowy”.

Trzeba powiedzieć, że niektórzy z tych „ochotników”, całkowicie sprzedali się Niemcom i aktywnie walczyli przeciwko partyzantom. Stosując taktykę przeciwnika niewielkimi grupami przedostawali się w masywy leśne i organizowali zasadzki na drogach partyzanckich. Na przykład w marcu 1943 roku jeden z batalionów zorganizował zasadzkę w miejscu postoju partyzantów w masywie leśnym „Zołotkowo”. Wpadła sztabowa grupa brygady partyzanckiej „Za Rodinu” [Za Ojczyznę]. Podczas walk zginął dowódca tej brygady major Aleksiej Kandijewicz Flegontow (zwrócę uwagę, że Flegontow nie był zwykłym majorem, a majorem w organach bezpieczeństwa państwowego, co było porównywalne z tytułem generała w armii – Autor) (...).

Wraz z wyzwoleniem przez Armię Sowiecką znacznej części terytorium okupowanego przez wroga, z oswobadzanych obszarów do naszego rejonu przerzucano policyjne, zdradzieckie garnizony. W październiku 1943 roku do wsi Wiaz'je przybył pułk pod dowództwem byłego właściciela ziemskiego z Dorohobuża, białego emigranta [biali emigranci – zbiegli z Rosji w latach 1917-1920 przyp. tłum.] Biszlera (czyżby to ten sam Biszler, który był autorem ulotki o partyzanckim kanibalizmie, o którym będzie mowa poniżej? – Autor). Pułk ten zaangażował siępod koniec maja 1944 roku w blokadę partyzantów z rejonu puchowickiego, czerwieńskiego i osipowickiego”. 

Korolow pisał również o „zdradzieckim batalionie” majora Bugłaja, który przybył do renonu osipowickiego, aby walczyć z partyzantami i „rozlokował się we wsiach położonych w bezpośrednim sąsiedztwie strefy partyzanckiej”. Korolow pisał dalej: „Skład batalionu był dobrze przeszkolony z metod walki z partyzantami i umiejętnie wykorzystywał błędy taktyczne poszczególnych oddziałów. Prowadził on aktywną walkę organizując zasadzki w masywach leśnych, na partyzanckich drogach oraz na przeprawach przez rzeki. Batalion napadał z zaskoczenia na placówki znajdujące się we wsiach przemieszczając się przy tym takimi drogami, które nie były kontrolowane przez wartownie partyzanckie”.

Paradoks polegał na tym, że w miarę jak Armia Czerwona pomyślnie przemieszczała się na zachód, położenie partyzantów nie polepszało się a wręcz pogarszało. Ich tereny znajdowały się teraz w strefie operacyjnej a potem również w przyfrontowym pasie Wehrmachtu. Partyzanci musieli coraz częściej walczyć z regularnymi jednostkami armii, które dominowały pod względem uzbrojenia i przygotowania bojowego. Na wciąż zmniejszające się okupowane terytorium przenosiły się formacje kolaboracyjne, uciekające z obwodów wyzwolonych przez wojska sowieckie. W tych formacjach pozostali teraz głównie ludzie bezwzględnie nienawidzący komunistów, którzy nie liczyli na litość ze strony czerwonoarmistów i partyzantów, mieli natomiast duże doświadczenie w walce antypartyzanckiej. W tym samym czasie wielu innych kolaborantów mając nadzieję na uzyskanie przebaczenia tłumnie przyłączało się do partyzantów. Nieprzypadkowo w momencie połączenia z sowieckim wojskiem partyzanckie brygady Białorusi w 25% – 30% tworzyli byli policjanci, własowcy, oraz „ochotnicy” Wehrmachtu. Jednak w praktyce gwałtowny wzrost liczebności nie wzmacniał, a wręcz osłabiał oddziały i formacje. Nie dostarczano im więcej amunicji, natomiast liczniejsze oddziały stały się mniej zwrotne i bardziej podatne na ataki regularnych niemieckich jednostek z powietrza i ziemi.

Pod koniec 1942 roku w sprawozdaniu Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego o taktyce przeciwnika odnotowano: „Dowództwo niemieckie najczęściej stosuje i uważa za najbardziej korzystne przeprowadzanie przeciwko partyzantom tak zwanych „małych operacji”. Do ich realizacji zostały powołane specjalne oddziały karne. Liczebnie nie przewyższają one kompanii z dołączonym plutonem kawaleryjskim. W miarę konieczności kompania jest wzmacniana techniką bojową (...).

W nocy obiekt jest okrążany ze wszystkich stron, zamknięte zostają wszystkie wyjścia. O świcie przeprowadzana jest kontrola osób znajdujących się w obiekcie (...). Według sprawdzonych danych oprócz dużych i małych operacji przeciwko partyzantom sposobem na wyłapywanie i likwidowanie niewielkich rozproszonych grup partyzanckich jest przeczesywanie terenu. Przeprowadza się je również przy pomocy przegrupowujących się wojsk (dywizji przemieszczających się w stronę frontu albo na tyły – Autor) (...)”.

W przytoczonym powyżej sprawozdaniu zawarta była ważna myśl: „wykorzystując resztki jednostek i poszczególne osoby o nastawieniu antysowieckim, których interesy zostały ograniczone przez władzę sowiecką, dowództwo niemieckie próbuje wywołać u nas wojnę domową, formując z wyrzutków społeczeństwa jednostki bojowe (...)”.

Rzeczywiście w latach 1941-42 na terenach okupowanych trwała najprawdziwsza wojna domowa, dodatkowo komplikowana przez ostre konflikty narodowościowe. Rosjanie zabijali Rosjan, Ukraińcy – Ukraińców, Białorusini – Białorusinów. Litwini, Łotysze i Estończycy walczyli z Rosjanami i Białorusinami. Z Polakami bili się Białorusini, Ukraińcy i Rosjanie. Czeczeńcy i Ingusze, Karaczajowie i Bałkarzy, Tatarzy Krymscy i Kałmucy z Rosjanami itd. W zasadzie Niemcom taka sytuacja odpowiadała, ponieważ dzięki temu tracili mniej własnych wojsk i policji na walkę z  partyzantami.

wschood
O mnie wschood

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura