Grzegorz Lato, fot. PZPN
Grzegorz Lato, fot. PZPN

Grzegorz Lato dla Salon24.pl: Znów być prezesem PZPN? Jeszcze nie zwariowałem!

Redakcja Redakcja Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

- Na dziś jest tylko jeden kandydat na szefa PZPN, więc nie ma kwestii za kogo trzymać kciuki - mówi Grzegorz Lato, były piłkarz reprezentacji, trener i działacz piłkarski. 

Kto zostanie prezesem PZPN?

W sierpniu dobiegną końca dziewięcioletnie rządy Zbigniewa Bońka jako prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Oficjalnie jedynym kandydatem do przejęcia schedy po „Zibim” jest wiceprezes związku Marek Koźmiński. W kuluarach mówi się jednak, że w szranki o władze w krajowym futbolu stanie właściciel Jagiellonii Białystok – Cezary Kulesza.

Nie brak też takich, którzy na fotelu prezesa PZPN widzieliby ponownie Grzegorza Latę, który rządził związkiem w latach 2008-2012. Z królem strzelców mistrzostw świata z 1974 roku rozmawialiśmy o ewentualnym powrocie do piłkarskiej federacji, reprezentacji Polski , Paulo Sousie i bliskiej sercu pana Grzegorza – Stali Mielec.

Salon24.pl: - Słyszałem głosy, że szefowie okręgowych związków piłkarskich zamierzają namawiać pana do ponownego kandydowania na stanowisko prezesa PZPN.

Grzegorz Lato: - Pierwsze słyszę! Nawet gdyby rzeczywiście coś takiego miało mieć miejsce, to nie jestem zainteresowany. Mam 71 lat i cenię sobie spokojne życie rodzinne u boku żony i dzieci. Kiedy w 2008 roku wygrałem wybory na prezesa, od razu zastrzegłem, że będę stał na czele związku tylko przez jedną kadencję. Rządziłem w ciężkich czasach, kiedy PZPN był zewsząd atakowany. Wytrzymaliśmy presję, Euro 2012, które było zwieńczeniem naszej pracy, okazało się organizacyjnym sukcesem. Ale to już było i nie chcę do tego wracać. Jeszcze nie zwariowałem, żeby znów pchać się na stołek prezesa związku!

Zbigniew Boniek wiceprezydentem UEFA. Nie rozstanie się z futbolem

Co porabia Grzegorz Lato?

- Co pan teraz robi? Jakoś cicho ostatnio o panu.

- Siedzę sobie z żoną na działce w Bieszczadach i jestem szczęśliwy w roli emeryta. Dopadł mnie koronawirus, ale przeszedłem go w miarę spokojnie. Teraz cieszę się życiem na łonie natury. I dobrze mi z tym.

- Skoro pan nie startuje w sierpniowych wyborach, to komu będzie pan kibicował?

- Sobie (śmiech)... Żartuję. Na dziś jest tylko jeden kandydat, więc nie ma kwestii za kogo trzymać kciuki. Poza tym nie jestem delegatem i nie mam prawa głosu. Wyborom będę się przyglądał z boku. Jak każdy kibic.

Jak poradzi sobie Sousa?

- Gdyby był pan prezesem PZPN, to zatrudniłby pan na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski Paulo Sousę? Współpracował pan już z innym zagranicznym trenerem kadry - Leo Beenhakkerem i – delikatnie mówiąc – nie było wam po drodze.

- Odpowiedzialność za zaangażowanie Portugalczyka wziął na siebie Zbyszek Boniek i to jego proszę pytać o Sousę. Co do Beenhakkera, to nie tyle z nim współpracowałem, co otrzymałem go w spadku po poprzednim prezesie związku, Michale Listkiewiczu. Beenhakker nie pasował do polskich realiów. Patrzył na wszystkich z góry, chciał nas na każdym kroku pouczać. Ale rozstaliśmy się w zgodzie.

- Naprawdę? Holender nie miał żalu, że zwolnił go pan przed kamerami telewizyjnymi po przegranym 0:3 meczu ze Słowenią we wrześniu 2009 roku?

- A o co miałby mieć pretensje? Wypłaciliśmy mu wszystkie pieniądze do końca kontraktu. Po tak słabym występie kadry i zaprzepaszczeniu szans na awans do mistrzostw świata w RPA, chyba mógł się spodziewać dymisji.

- Jest pan rozczarowany wynikami drużyny Paulo Sosuy? Polska w trzech meczach eliminacji do mundialu ugrała zaledwie cztery punkty.

- Trenera rozlicza się za efekt końcowy, czyli w tym wypadku za awans na mundial w Katarze. Nie ma co wyciągać wniosków po jednym, dwóch czy trzech meczach. Skoro Zbyszek zaufał Sousie, to dajmy mu popracować. Inna sprawa, że we wrześniowych meczach bardzo rzucało się w oczy, że zawodnicy, którzy są pierwszoplanowymi postaciami w swoich klubach, w reprezentacji grają znacznie słabiej. A z taką Angorą, to wygrałbym sam. Nawet teraz, po chorobie.

- Za miesiąc mistrzostwa Europy. Biało-czerwoni wyjdą z grupy?

- Patrzył pan, kogo mamy za rywali? Hiszpanii nie trzeba reklamować. Ze Szwecją nigdy nam nie szło, zaś Słowacja jest nieobliczalna. A my? Mamy co prawda najlepszego napastnika świata – Roberta Lewandowskiego, ale on musi mieć wsparcie od kolegów. Robert, którego bardzo cenię i mu kibicuję, nie jest typem zawodnika, który przejdzie z piłką przez całe boisko, przedrybluje sześciu rywali i strzeli gola. Jest uzależniony od podań partnerów. A tych w meczach z Węgrami i Andorą za wiele nie dostawał.

Wiadomo, gdzie Polacy zamieszkają w trakcie Euro. Czekają na nich luksusy

Komentarz do sytuacji w Ekstraklasie 

- Przygotowuje pan się powoli na spadek Stali Mielec z Ekstraklasy?

- Nie! Uważam, że w znacznie gorszej sytuacji od Stali jest Podbeskidzie. Oczywiście, gdyby mielczanie w środę nie przegrali w ostatniej minucie z Rakowem, to wszystko byłoby już pozamiatane, a Stal cieszyłaby się z utrzymania. Ale i tak wierzę, że drużyna uratuje się przed degradacją. W ostatniej kolejce, która moim zdaniem o wszystkim rozstrzygnie, Stal gra we Wrocławiu, a Podbeskidzie w Warszawie z Legią. Nie wierzę, by mistrzowie Polski, przy pełnych trybunach, zlekceważyli rywali i pozwolili „Góralom|” na sprawienie sensacji. Myślę, że Legia wypunktuje Podbeskidzie, a Stal nie przegra ze Śląskiem i w Mielcu strzelą korki od szampana.

Polecamy: Marek Papszun dla Salon24.pl: Nie chcę pomnika, bo łatwo z niego spaść

Rozmawiał Piotr Dobrowolski

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport