Stanisław Anioł Stanisław Anioł
1679
BLOG

Dlaczego władza deprawuje?

Stanisław Anioł Stanisław Anioł Polityka Obserwuj notkę 18

Tytuł niniejszej notki stanowi próbę nawiązania do słynnego stwierdzenia Lorda Actona (posła do brytyjskiej Izby Gmin, reprezentującego Partię Liberalną), zgodnie z którym, „władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”.

 

Dlaczego władza deprawuje? Można byłoby się w tym miejscu odwołać do wiedzy z zakresu psychologii, doświadczeń historycznych czy też obserwacji eksperymentów społecznych (np. eksperymentu więziennego Philipa Zimbardo). Można byłoby przytoczyć przykłady z literatury, wspominając chociażby o dziełach Szekspira, powieściach „Ja, Klaudiusz” czy „Klaudiusz i Messalina” autorstwa Roberta Gravesa, jak również o „Władcy Pierścieni”. Poniżej moja propozycja odpowiedzi na tytułowe pytanie.

 

Zgodnie z definicją znalezioną na Wikipedii, władza społeczna (tj. władza nad innymi) jest zdolnością ukierunkowywania zachowań innych ludzi niezależnie od tego, czy jest to zgodne z ich interesem i wolą. Tam, gdzie przeważa zgodność interesów i woli współzależnych osobników, zbędne są stosunki władcze. Jak dla mnie, jest to proste i trafne wyjaśnienie zjawiska.

Moim zdaniem, zastosowanie relacji władczych, w wyniku których jakaś część danej grupy narzuca pasujący jej wzór rozwiązania pewnego problemu całej reszcie (nierzadko z zastosowaniem siły fizycznej) nie tylko nie prowadzi do rozwiązania, ale w dłuższej perspektywie szkodzi interesom tych, którzy ową władzę dzierżą. W żaden więc sposób nie może służyć do budowania tzw. dobra wspólnego.

 

Powyższe, być może kontrowersyjne stanowisko, chciałbym spróbować uzasadnić na poniższym przykładzie:

Wyobraźmy sobie pewną wioskę – kilkanaście drewnianych chat a wokół pola i lasy. Pewnego dnia jeden z mieszkańców wpada na pomysł wybudowania palisady, mającej chronić wioskę (w tym także jego własną chatę) przed najazdem z zewnątrz. Jest to zadanie przekraczające jego własne możliwości. Rozmawia więc z pozostałymi mieszkańcami, którzy uznają jego pomysł ze sensowny i warty realizacji. Wspólnymi siłami budują ową palisadę. Początkowo autor pomysłu był „jednoosobową mniejszością”, ale mając sensowny pomysł, udało mu się zrealizować zamierzony cel bez sięgania po jakiekolwiek relacje władcze w stosunku do innych. W wiosce wzrosło poczucie wzajemnego zaufania oraz wspólnego celu. Same plusy.

Jakiś czas później inny mieszkaniec owej wioski wpadł na pomysł zbudowania okazałego kościoła. Pomysł ogólnie spodobał się mieszkańcom, ale niektórzy z nich zauważyli przytomnie, że w wiosce (w szczególności, odkąd ogrodzono ją palisadą) brakuje nieco miejsca a dotychczas istniejąca niewielka kaplica spełnia swoje cele. Wskazali jednocześnie, że na niedalekiej polanie, położonej w połowie drogi do sąsiedniej wioski, tego rodzaju budowla pasowałaby znakomicie. Po dogadaniu pomysłu z mieszkańcami wspomnianej sąsiedniej wioski, na polanie powstał kościół, z którego korzystali mieszkańcy obu wiosek. W tym przypadku, pierwotny pomysł wymagał pewnych poprawek, ale wskazywał właściwy kierunek działania. Dzięki temu, iż autor pierwotnego pomysłu nie mógł nakazać swoim sąsiadom budowy kościoła w środku wioski, mieszkańcy wspólnymi siłami wypracowali lepsze rozwiązanie. Dzięki temu sam autor pierwotnego pomysłu, mimo początkowego oporu, przekonał się do nowej lokalizacji i przyznał rację autorom kontrpropozycji.

W jakiś czas potem, kolejny mieszkaniec wioski natknął się w pobliskim lesie na szałas pustelnika, o którym słyszał kiedyś, jako o osobie mądrej wieloletnim doświadczeniem oraz posiadającej dużą wiedzę o świecie. Uznał, że taka osoba mogłaby stać się nauczycielem dla jego syna, który zdobyłby tym samym jakieś wykształcenie. Okazało się, że ów mędrzec nie był stuprocentowym pustelnikiem i ascetą, gdyż za świadczenie usług edukacyjnych zażyczył sobie okrągłej sumki. Mieszkaniec wioski przemyślał sprawę i uznał, że mędrzec, zamiast nauczać tylko jego syna, mógłby uczyć także inne dzieci z wioski. Dzięki temu rozwiązaniu, rodzice owych dzieci pomogliby złożyć się owemu mieszkańcowi na honorarium nauczyciela. Innymi słowy, rozdzieliliby koszty pomiędzy siebie. Pomysł nie spodobał się jednak pozostałym mieszkańcom wioski, którzy uznali, że leśny dziadek to żaden tam mędrzec i wędrowny filozof, ale pokręcony staruch, od którego dzieci najlepiej jest trzymać z daleka. Pomysłodawca wioskowego systemu edukacyjnego nie poddał się jednak i nie mogąc przekonać innych do swojego pomysłu, postanowił zrealizować go na własną rękę. Przez cały rok odkładał środki na pokrycie nauczycielskiego honorarium a także przyjął pustelnika pod swój dach, zapewniając mu wikt i opierunek. Po kilku miesiącach nauki, nieco wyedukowany syn, dzięki zdobytej wiedzy, odpowiednio interpretując zachowanie pogody, przewidział nadchodzący naturalny kataklizm. Wydarzenie to przekonało pozostałych mieszkańców, że nauka nie poszła w las a ich (tj. owych mieszkańców) poprzednia decyzja o odmowie wspólnego zorganizowania wioskowego systemu edukacji, była błędna.

Innym razem do wioski przyjechał przedstawiciel króla informując mieszkańców, że ich władca planuje wybudowanie w szczerym polu piramidy, aby spocząć w niej po swej śmierci. W tym też celu, mile widziane byłyby datki na budowę a także robotnicy, gotowi do wznoszenia owej piramidy (rzecz jasna – bez wynagrodzenia). Nietrudno zgadnąć, że mieszkańcy wioski popukali się w czoła i zgodnie odmówili jakiegokolwiek udziału w tym absurdalnym przedsięwzięciu, niemającym żadnego sensu i będącym wyłącznie kaprysem jednego człowieka. Król nasłał więc na wioskę grupę swoich wojowników, którzy – pod groźbą mieczy – zebrali stosowny podatek oraz zabrali na budowę po jednym mężczyźnie z każdej rodziny. W efekcie mieszkańcy wioski zastosowali bierny opór: ukrywali dochody i oszukiwali przy poborze podatku, zaś zabrani na budowę przymusowi robotnicy odstawiali fuszerkę, kradli materiały i stosowali ogólny sabotaż. Budowy piramidy nie udało się dokończyć.

Kiedy indziej lokalny możnowładca wpadł na pomysł wprowadzenia tzw. „prawa pierwszej nocy”. Gdy we wspomnianej wiosce trwało wesele, przybyli wojownicy owego władcy i – pod groźba mieczy – zabrali ze sobą pannę młodą. W swym zamku władca „pobłogosławił” nowemu związkowi, spędzając noc poślubną z ową panną. Mąż nie zamierzał jednak w pokorze znosić swojej hańby i (z pomocą podobnie pokrzywdzonych) zorganizował zasadzkę. Wojownicy towarzyszący owemu władcy zostali zabici lub przepędzeni, zaś jego samego (ujmując rzecz bez zbędnych szczegółów) spotkał los adekwatny do natury popełnionego przez niego występku.

Wreszcie po kilku latach w całym królestwie wybuchła rewolta przeciwko uciskowi ze strony władcy. Rewoltą dowodził rycerz wychowany we wspomnianej wiosce. Poprowadził walczącą o wolność armię do bitwy z wojskami złego króla. Po wielkim zwycięstwie, lud obwołał go nowym władcą. Rycerz ów przez wiele lat rządził mądrze i sprawiedliwie, uczciwie pracując na zaufanie i szacunek ludu. Zwano do ojcem i zbawcą ludu oraz mówiono, że jego władza ma poparcie z „samej góry”. Gdy na królewskiej głowie pojawiła się siwizna, ów syn wspomnianej wioski, żyjący w przekonaniu własnej doskonałości… wpadł na pomysł zbudowania piramidy oraz wprowadzenia „prawa pierwszej nocy” dla swych zaufanych doradców, którzy stali się nowymi lokalnymi możnowładcami. W ten oto sposób, wróciliśmy do punktu wyjścia.

 

Co chciałem pokazać przez powyższy, może nazbyt rozbudowany  przykład?

Sytuacją budującą właściwe (tj. pozytywne) relacje pomiędzy członkami grupy, jest ich zgodne współdziałanie, kiedy to każdy z nich akceptuje przyjęte ustalenia, gdyż nie zostały mu one narzucone. Tylko też w ten sposób można budować tzw. dobro wspólne. Jeśli bowiem dobro to faktycznie ma być „wspólne” to musi być zaakceptowane przez wszystkich, a nie tylko przez część (choćby nawet i większość) i narzucone reszcie.

Zastosowanie relacji władczych burzy pozytywne relacje pomiędzy członkami grupy. W naturze człowieka jest coś takiego, że narzucone sobie działania czy wartości (albo pseudowartości) zawsze będzie uważał za obce. Zawsze też będzie je kontestował i stosował wobec nich bierny opór (skoro – za pomocą władzy – przełamany został jego opór czynny). Tego rodzaju opór będzie wynikiem samego faktu narzucenia, bez względu na to, czy to, co zostało nam naruszone, jest dla nas dobre i służy naszemu interesowi. To do nas – i tylko do nas – należy bowiem ocena, czy coś jest dla nas dobre i służy naszemu interesowi. Jeśli dokonamy złego wyboru, to poniesiemy tego konsekwencje. Tym samym, narzucając komuś coś, co uważamy za dobre dla tej osoby, czynimy jej w istocie szkodę, gdyż wywołamy u tej osoby bunt i utrudnimy (jeśli wręcz nie uniemożliwimy) jej dojście własnymi siłami do dobrowolnego wniosku, iż nasza propozycja (a nie rozkaz) jest sensowna i warta realizacji.

Co więcej, narzucenie komuś jakiegoś stanowiska nie tylko rodzi bunt tej osoby, ale także jej gniew i pragnienie zemsty. Tym samym, jeśli pewnego dnia role się odwrócą a dotychczasowy poddany uzyska władzę na dotychczasowym władcą, to zastosuje posiadaną władzę do wyrównania rachunków. Nie będzie też odczuwał z tego powodu wyrzutów sumienia, gdyż zawsze może powiedzieć, że „to nie on zaczął” oraz „on tylko przywrócił sprawiedliwość”.

Wreszcie, sensem każdego działania wspólnego jest zgodne współdziałanie. Tylko wtedy bowiem maksymalnie wykorzystany zostanie potencjał grupy. Jeśli jakaś część grupy tylko udaje, że grupie pomaga (gdyż tak naprawdę nigdy nie chciała być częścią grupy a została do tego zmuszona siłą), a w rzeczywistości obija się albo wręcz sabotuje pracę grupy, to ulatuje jakikolwiek sens grupowego działania. Z niewolnika nie tylko nie ma pracownika, ale także i współobywatela. Duża grupa, w skład której wchodzą przymuszone do tego osoby, osiągnie mniejsze efekty niż grupa mniejsza, ale zgodna.

 

W mojej ocenie, problemem z władzą jest także to, że uniemożliwia nam ona naukę na własnych błędach i weryfikację własnych poglądów tam, gdzie nie są one najmądrzejsze. Każdy bowiem z nas ma jakieś poglądy i swoje pomysły, które uważa za dobre (gdyby bowiem uważała je za złe, to starałby się je zmienić lub zweryfikować).

Jeżeli nie możemy zmusić innych do realizacji naszych pomysłów, to musimy ich do nich przekonać. Jeśli nam się to nie uda, to najpewniej poczujemy się urażeni tym, że owi inni (ciemny lud) nie są w stanie dojrzeć mądrości naszych pomysłów. Sytuacja taka powinna nas jednakże skłonić do zastanowienia, czy nasz pomysł faktycznie jest tak dobry, jak nam się wydawało, czy też może – faktycznie tylko tak się nam wydawało. Zmusza nas to także do pokory, gdyż być może to owi inni są w tym aspekcie od nas mądrzejsi i zamiast forsować na siłę swój głupi pomysł, powinniśmy czegoś się od nich nauczyć. Możemy także wcielić nas pomysł w życie na mniejszą skalę tak, aby pokazać go innym w praktyce i z czasem przekonać do tego, że początkowo błędnie go ocenili.

Wszystkie uwagi wskazane w poprzednim akapicie tracą na znaczeniu wtedy, gdy mamy możliwość realizacji naszych pomysłów za pomocą posiadanej władzy. Nie musimy wtedy pytać innych o zdanie (oraz liczyć się z tym zdaniem), tylko możemy ich zagonić do roboty. Jeśli poczujemy się uważeni początkową odmową, to możemy użyć siły i zmusić ludzi do realizacji naszego pomysłu tak czy inaczej. Nie jesteśmy jednak w stanie oddzielić naszych dobrych pomysłów od tych głupich, gdyż posiadana władza odebrała nam tę możliwość. W efekcie, realizować będziemy swoje głupie pomysły (np. budowę piramidy), których konsekwencje ponosić będą inni.

Posiadana władza wbija nas w pychę i sprawia, że czujemy się szczególnie predystynowani do realizacji naszych pomysłów, które mają być jakoby mądrzejsze od pomysłów innych i z tego powodu zasługują na spełnienie niezależnie od tego, co sądzą o tym inni. W rezultacie, władza niszczy nas samych, skłaniając do coraz głupszych pomysłów, gdyż nic nas nie ogranicza. Bujdą jest twierdzenie, że jesteśmy w stanie sami się ograniczyć – po cóż mielibyśmy to robić, skoro nasze pomysły są dobre a są dobre, bo są nasze. Postępując w ten sposób, potęgujemy bunt wśród osób podległych naszej władzy oraz ich pragnienie zemsty. Tym samym zaś, jeszcze bardziej kurczowo trzymamy się posiadanej władzy (często nielegalnie), gdyż tylko ona chroni nas przed zemstą dzisiejszych poddanych wtedy, gdy role się odwrócą.

 

Ostatni przykład:

Załóżmy, że za jakiś czas opublikuję tutaj mój własny pomysł ustroju Rzeczypospolitej wraz z autorskim projektem Konstytucji. Czyniąc to, wystawię się na opinie Szanownych Czytelników, które mogą być dla mnie druzgocące. Jednocześnie, powinienem ową krytykę przyjąć z pokorą i albo porzucić swoje pomysły (i zając się czymś, na czym się znam), albo też – kierując się komentarzami Czytelników – zmodyfikować swój pomysł.

Gdybym zaś jednak posiadał nad Szanownymi Czytelnikami władzę, to mógłbym całkowicie olać krytyczne opinie i wprowadzić swój pomysł w życie, bez względu na to, jak idiotyczny by on faktycznie był. Krytyczne komentarze traktowałbym zaś jako obrazę mojej osoby i geniuszu przez „ciemny lud, który się nie zna”. Straciliby na tym nie tylko Szanowni Czytelnicy (jako poddani głupiemu prawu), ale także ja sam, żyjący w przekonaniu o własnej doskonałości i nieomylności, płynącej jakoby z samego faktu posiadania władzy.

 

Ciąg dalszy nastąpi

 

Od Autora:

Niniejszy tekst stanowi kontynuację wątku rozpoczętego notką pt. „Od czego zacząć naprawę Rzeczpospolitej” – http://stanislaw.aniol.salon24.pl/676932,od-czego-zaczac-naprawe-rzeczpospolitej.

Jeżeli komukolwiek spodobał się niniejszy tekst, zawarte w nim uwagi lub mój sposób myślenia o sprawach związanych z państwem, prawem i społeczeństwem, to zachęcam do zapoznania się z wcześniejszym tekstem. Zachęcam także do zapoznawania się z kolejnymi tekstami, które planuję zamieszczać w niedalekiej przyszłości i które, razem z niniejszą notką, mają tworzyć pewną zbiorczą całość.

Za wszystkie ewentualne komentarze i uwagi (w tym także krytyczne) z góry dziękuję. Jeśli nie spotkają się one z moją odpowiedzią pod niniejszą notką, to stanie się tak nie z powodu lekceważenia Szanownych Czytelników, lecz z racji faktu, iż obowiązki zawodowe uniemożliwiają mi najczęściej bezpośrednie odnoszenie się do komentarzy. Wszystkie jednak komentarze uważnie śledzę i postaram się do nich odnieść w kolejnych tekstach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka