Gaudi Gaudi
236
BLOG

Flirt? Ojej!

Gaudi Gaudi Rozmaitości Obserwuj notkę 15

Gdy bawię się z psem, np. w wyrywanie kija, sprawia on wrażenie, jakby traktował grę bardzo, bardzo poważnie; warczy, szczerzy kły, używa pełnej swojej siły fizycznej i argumentów mowy ciała, aby wyrwać tę szczapę. Patrząc na niego, wydaje mi się, że walczy naprawdę. Podobnie się zachowuje, gdy próbuję złapać go za łapę. Broni się serio, kąsa, lecz niezbyt mocno. Jest w pełni zmobilizowany, zaangażowany, jego emocje, ekscytacja i wysiłek są jak w prawdziwej walce, ale doskonale wie, że to jest tylko zabawa i nigdy nie zrobi mi krzywdy. Widać w psie pobudzenie i zadowolenie. Taka zabawa działa na niego ożywczo, chodzi lekko, jakby ledwo dotykał ziemi. Czuje, że żyje. Mam wrażenie, że się uśmiecha i dziękuje mi za dostarczenie fajnych przeżyć.

Takie zabawy to substytut prawdziwych doznań. Jest adrenalina, podniecenie, wysiłek, ale jest też pełne bezpieczeństwo. Nie trzeba walczyć o życie, a można zaznać poczucia wygranej i do tego gospodarka hormonami się reguluje.

Czy z ludźmi nie jest podobnie? Czy ludzie potrafią grać w życie, w niektóre jego elementy, tak jak mój pies? Czy ludzie potrafią bawić się w namiętność, ekscytację, podniecenie, miłość nie rujnując sobie życia? Czy powinniśmy bać się flirtu?

Po kilku latach małżeństwa jest rzeczą naturalną, że namiętność nieco przygasa. Seks mniej ekscytuje i często staje się rutynową czynnością fizjologiczną, mniej cieszy. Można się z tym pogodzić i powołując się na dobro rodziny unikać wszelkich bliższych kontaktów z płcią drugą, odsuwać się od pięknych kobiet, oddalać sympatycznych panów i latać do spowiednika zrzucając z sumienia ciężar grzesznych myśli. W zamian szukać innych ekscytacji, np. w polityce (albo hazardzie) i tym to wypełniać sobie, grzeczne, stabilne, słuszne, przyzwoite, bogobojne, nudne życie. Czy prawdą jest, że zakochujemy się po raz ostatni w życiu w osobie, z którą się wiążemy i więcej już nic? Koniec z tego rodzaju metafizycznymi przeżyciami? Nie ma zdrad? Tragedii?

Wyobrażam sobie piękną, trzydziestoparoletnią (taki przykład, umiem sobie wyobrazić kobietę w każdym wieku) mamuśkę, prowadzącą aktywne życie zawodowe i towarzyskie. Jest ona „narażona” na permanentne „ataki” sympatycznych panów, w których, chcąc-nie-chcąc, wzbudza pociąg i chęć przyswojenia. Dama ta, chcąc postępować zgodnie z uczciwym sumieniem, udaje, że nie działa na nią męski czar i dusi zaczątek flirtu, unika sytuacji tête à tête. Do czego prowadzi wieczna obrona przed flirtem? Ano, myślę, że „napięcie miłosne” rośnie, kumuluje się, ciekawość wzbiera, sny się pojawiają, dysonans emocjonalny między tym, co jest, a mogłoby być, jest coraz większy. Po jakimś czasie wystarczy jakaś scysja ze ślubnym, ciche dni, konflikt rodzinny, schłodzenie sezonowe i eksplozja głupoty jest pewna.

A czy nie można bawić się w miłość, na podobieństwo wyżej opisanej zabawy z psem?
Czy umiejętne, mądre, świadome flirtowanie, bez zaklęć, z uśmiechem, z dystansem nie jest zdrową zabawą? Czy nie jest wentylem bezpieczeństwa, dającym zawczasu ujście niezdrowym (a właściwie zdrowym) popędom? Czy każdy flirt jest niebezpieczny? Jest zdradą? Namiastką zdrady? Gdzie jest granica flirtu?

Takie oto pytania rzucam między ludzi kłębiących się w maglu politycznym, zaaferowanych najpoważniejszymi sprawami wagi państwowej i światowej.

A ta sprawa jest mniej ważna? Mnóstwo małżeństw się rozpada, dzieci wychowują się w zdekompletowanych rodzinach, bez ojca, albo z dochodzącym, albo z nowym tatusiem. Są świadkami ciężkich walk między rodzicami o rację, winę, majątek. Może umiejętność flirtowania działa jak szczepionka, takie ćwiczenie profilaktyczne?

Gaudi
O mnie Gaudi

Jestem absolutnie, perfekcyjnie, idealnie, stuprocentowo obiektywny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości