Kłódką potrójną rowery zapinał
pątnik pobożny przyodziany w najki;
krótkiej pielgrzymki modlitewny finał
wzmacniało mnisze piwo oraz fajki.
Gdzieś za murami świat się nie zatrzymał,
lecz kto by wierzył w takie stare bajki,
gdy coś się działo na zewnątrz klasztoru
i triumfy święcił czarny humor moru.
Słońce zganiało wędrowców z dziedzińca,
kawiarnia w Wisły trwała oblężeniu:
portrecik Mieszka oddawał darczyńca
z jakąś Dobrawą – duszą – na ramieniu.
Statek pijany słońcem wiózł do Tyńca
majówkowiczów w nabożnym skupieniu.
Lecz gdyby fresku skuć zewnętrzną warstwę,
spód na sielankę tę byłby lekarstwem.
Niżej w gospodzie „U Lutego Tura”
trwała biesiada za grosz zborgowany.
Łgarz, co przed laty wrzeszczał: Dyktatura!,
sam teraz chętnie zakułby w kajdany.
Chmiel biłgorajski zwożono na furach,
od świecidełek lśniły wszystkie kramy.
Chmiel mącił w głowach, błysk się stawał wiarą,
a głupi swojej głupoty ofiarą.
Kpiono z wszystkiego, drwiną karczma stała,
a żartownisie, widząc, co się dzieje,
zrzucali maski i robili w wała
każdego, nowe zająwszy transzeje.
Kat sam się wieszał, a znów w generała
samochodowi strzelali złodzieje.
Przesłanie można było chwycić w locie:
zawdy bezpieczniej żyje się idiocie.
Tysięczne dołem sunęły pochody,
lecz za nic miano całe ich dreptanie.
Pot bił spod płaszcza narodowej zgody,
lecz podkręcano jeszcze ogrzewanie.
Świętem być miały futbolowe gody,
lecz fałszem było każde w nich zagranie.
Podczas gdy nowe trzaskały tu wnyki,
piłkarzyk wierzył, że gra w piłkarzyki.
Rubaszny karczmarz wzywał do spokoju,
choć się burzyło piwo w ciasnych beczkach.
Obręcze gniotły na odświętnym stroju,
z zielonej wyspy wracała dzieweczka,
słabiej już wierząc w mit o złotym zdroju,
złowrogim wilku i dobrych owieczkach.
Co się straciło, to się nie odzyska,
lecz najważniejsze zawsze są igrzyska.
Krzyż w wirydarzu światła nurt nakreślił,
a kto się wsłuchał, mógł wyłowić łatwo
konfederackiej słowa dawnej pieśni,
którą przesiąkło przełamane światło.
Ale spóźnieni albo znów przedwcześni
zasypialiśmy zaraz gdzie popadło.
Chęć czynu, wolę, żal, gniew i sumienie
jednako uśpi codzienne zmęczenie.
Tynieckich murów nie wziął wściekły gorąc,
chłód wnętrz opactwa mile gładził łydki.
Kamień skuteczną bywa więc zaporą,
a mętny potok jest z natury płytki.
Wiatr brzegiem poniósł paczkę po marlboro,
drgały przy wodzie z wędek srebrne nitki.
Ktoś, biegnąc, głośno słuchał Everlasta;
wracałem wolno, wolny, w stronę miasta.
Inne tematy w dziale Rozmaitości