T.Bogusz T.Bogusz
1553
BLOG

Piketty i Fukuyama - quo vadis mundi

T.Bogusz T.Bogusz Społeczeństwo Obserwuj notkę 38

Jest piękna niedziela, w polityce wiele się dzieje, ale czasem warto pomyśleć o niej nieco szerzej. O polityce i o świecie. 

Piszę tę notkę nie jako filozof, ekonomista, politolog czy inny znawca. Piszę ją jako zwykły człowiek, który stara się z roządkiem obserwować rzeczywistość i czasem przeczyta coś innego niż Harry Pottera. Są to moje przemyślenia i nie mam zamiaru twierdzić, że predystynują one do jakiejś ogólnej prawdy. Nie mam zamiaru się o nie bić, i zdaję sobie sprawę, że dokonuje 'nieuprawnionego' uproszczenia rzeczywistości. Ot takie 'myśli zatroskanego liberała'. 

Przeczytałem ostatnio dwie ciekawe książki. Kapitał w XXI wieku Piketty'ego oraz Koniec historii Fukuyamy. Wspólne wnioski z obu tych dzieł są w moim przypadku zgoła karkołomne. Mianowicie takie:

Fukuyama 20 lat temu ogłosił koniec historii. Nie miał na myśli końca świata, albo końca ludzkości. Stwierdził, że w konstrukcji naszej cywilizacji (konstrukcji politycznej) niewiele już się zmieni. System demokracji liberalnej, jaki został osiągnięty przez większość cywilizowanego świata to system, który jest 'najlepszym z możliwych'. Nie istnieje nic, co potrafiło by ten system zastąpić zarazem będąc systemem lepszym. Fukuyama wskazał (upraszczam tu dość znacznie), że następujące po sobie systemy polityczne upadały, ponieważ każdy z nich zawierał w sobie pewną sprzeczność, która na początku nie była widoczna, ale z czasem rosła rozsadzając system i generując nowy - lepszy.

Taką sprzecznością było np niewolnictwo, poddaństwo, postępująca bieda w kapitalizmie czy mordowanie ludzi w totalitaryzmach. System dzisiejszy wg Fukuyamy nie posiada żadnej sprzeczności - nie istnieje nic, co mogło by go w dowolnie zarysowanej przyszłości rozwalić od środka.

Czy po 20 latach od sformułowania tych tez dalej można tak twierdzić? Czy system, którego jesteśmy częścią rzeczywiście nie zawiera żadnych sprzeczności i potrafi się samoregulować? 

Druga książka to dzieło Piketty'ego. Piketty dostarczył eony danych i wyciągnął z nich wnioski. Wśród wielu, najciekawszy to ten, że dochody z kapitału są wyższe niż dochody z pracy. A więc samo posiadanie (dowolnego) kapitału pozwala uciekać w bogactwie tym, którzy bogacą się z pracy. Piketty słusznie twierdzi, że taka sytuacja jest zła i wymyśla metodę jej rozwiązania. Proponuje wprowadzenie podatku od kapitału - podatku progresywnego (im wyższy posiadany kapitał tym wyższy procent rocznej daniny). Podatek obniżał by zyski z posiadania kapitału i nie uciekały one by tak szybko zyskom z pracy.

Wróćmy teraz do Fukuyamy. Co z 'błędem w matriksie'? Czy nie jest czasem tak, że system polityczny, który stworzyliśmy po I Wojnie Światowej nie charakteryzuje się tym, że jego jądrem jest instytucja 'państwa' które cały czas rośnie? W 1918 roku średnie opodatkowanie (wg Piketty'ego) było na poziomie kilku procent PKB. Dziś opodatkowanie w Europie to ok 45% PKB. Państwo potrzebuje coraz więcej pieniędzy, bo samo jest coraz większe, oraz zajmuje się coraz to innymi, nowymi rzeczami. Wyzwania stające przed państwem są coraz większe. Co więcej, państwo to także jego funkcjonalriusze. Armia ludzi, która rośnie, rośnie i rośnie.

Spójżmy na Grecję. Stworzone zostało społeczeństwo, którego osią jest 'państwo'. Główną częścią państwa są urzędnicy. Nimi państwo się zajmuje, o nich państwo dba. Nie będę tu pisał o 13,14 czy 15 pensjach dla urzędnika, czy dodatku 600EUR miesięcznie dla każdego (urzędnika) który nie spóźnia się do pracy. Nie będę też pisał o urzędach, które zajmują się niczym (np urząd do spraw organizacji olimpiady w Atenach zlikwidowany został niedawno). Każdy Grek wie, że najlepiej jest być urzędnikiem. Bo ma się wysokie uposażenie oraz ochronę. Państwo dba o swój aparat. Następuje rozrost oraz całkowite przekierowanie optyki - z gospodarki na państwo. To państwo jest celem a nie gospodarka.

Sytuacja w Grecji doprowadziła do implozji. Masa krytyczna została przekroczona, system się rozlatuje.

Czy nie jest to 'błąd systemu' w rozumieniu Fukuyamy? Czy rozrost państwa nie jest w stanie rozsadzić każdej gospodarki, a zmienną jest tylko czas, jaki do tego kolapsu pozostał? Tu (pośrednio) wpisuje się Piketty, który pokazuje, że kapitał daje więcej kasy niż praca. Proponuje rozwiązanie: zabierzmy część kapitału, będzie go mniej i co więcej - będzie co rozdawać. My-państwo znowu urośniemy.

Piketty opisuje w swojej książce także drugie, potencjalne rozwiązanie problemu, który opisuje. Rozwiązaniem jest szybszy wzrost gospodarki. Gospodarka rozwijając się szybciej wygeneruje większe dochody z pracy i zniweluje różnicę o której pisałem wyżej. Ale wg Piketty'ego gospodarki światowe mają tendencję do zwalniania a nie przyspieszania, więc rozwiązanie takie uważa za nierealne. 

Utopia podatku od kapitału jest o tyle oczywista, że (o tym też pisze Piketty) nie da się go ściągać w warunkach globalnej gospodarki dzisiejszych czasów. Kapitał można bez problemu przemieszczać od kraju do kraju i schować go przed opodatkowaniem. Piketty proponuje internacjonalizm - podatek kontynentalny a nawet światowy. Wiadomo jest (Piketty też to wie), że nie da się takiego rozwiązania wprowadzić, ale autor między wierszami przemyca tezy, że gdyby skutecznie monitorować wszystkie przepływy kapitału na świecie czy w Europie to skuteczna namiastka podatku kapitałowego miała by sens. Ot taki panoptykon w wersji bankowo-finansowej.

Mamy więc gospodarki z ciągle rosnącym aparatem państwowym a problemy i bolączki tych gospodarek (kapitał vs praca) chcemy rozwiązywać jeszcze większym wspomaganiem aparatu państwowego. Aparat zajmuje się 'swoimi' (urzędnikami, funkcjonalriuszami) oraz 'resztą' - pomaga biednym ,utrzymuje emerytów, płaci za naukę całego narodu czy za jego zdrowie i leczenie. Wszystko to jest bardzo pozytywne, ale czy mimo wszystko, wzrost samego aparatu państwowego nie jest tu kluczowy?

W całym cywilizowanym świecie (może częściowo poza USA) państwo jako aparat skupia się na ciągłej redystrybucji środków. Coraz więcej zabiera (Piketty opisuje wzrost sumarycznych podatków z kilku procent do prawie 50% dzisiaj), coraz więcej daje (emerytury, zdrowie, szkoła) ale także coraz bardziej rośnie. Staje się wielkim nadętym do granic wytrzymałości balonem. Walczy z globalnym kapitalizmem i nierównościami opodatkowując go - czyli zjadając go w części i używając jego zasobów do własnych celów.

Dlaczego państwo zapomina, że z kapitalizmem walczyć można także generując rozwój. Państwo o szybkim rozwoju generuje większe dochody z pracy niż z kapitału - choroba opisana przez Piketty'ego jest także w ten sposób uleczalna. Państwo stając na straży szybkiego rozwoju przyczynia się do tego, że dobra są tworzone - praca wytwarza kapitał. Kapitał ten trafia w ręce pracujących - nie rentierów. Państwo zużywając większość swej energii na rozwój działa na korzyść pracujących obywateli.

Państwo zużywające większość energii na redystrybucję wcześniej zabranych pieniędzy działa na korzyść samego siebie - na korzyść swoich niezliczonych funkcjonalriuszy oraz po części na tych, którymi się opiekuje. Zapomina jednak o gospodarce - nadymając się do niebotycznych i personifikując sprzeczność Fukuyamy, która prędzej czy później rozsadzi takie państwo centralnie od środka - jak dziś rozsadza Grecję.

Czy Fukuyama miał rację twierdząc, że nie istnienje nic, co może rozwalić dzisiejszy świat? Czy droga wyznaczona przez Piketty'ego - socjalizm i rozbudowa państwa do niebywałych granic (panoptykon kontrolujący wszystko co się da - Big Brother) - to jedyna droga dobra dla nas wszystkich? Czy nie lepiej zwijać zamiast rozwijać? Czy nie lepiej tworzyć zamiast zabierać i dawać?

Ot pytania na słoneczną niedzielę.

T.Bogusz
O mnie T.Bogusz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo