Śmierć Leszka Kołakowskiego jest ogromną stratą dla polskiej humanistyki. Na szczęście pozostały jego znakomite teksty i monumentalne dzieła filozoficzne. Wiele z nich przeszło do historii polskiej myśli. Na przykład niezwykle popularny esej „Kapłan i błazen”, opublikowany w „Twórczości” w 1959 r.
Według Leszka Kołakowskiego „w każdej niemal epoce historycznej filozofia kapłanów i filozofia błaznów są dwiema najogólniejszymi formami kultury umysłowej”. Kapłan jest „strażnikiem absolutu”, błazen zaś „podaje w wątpliwość wszystko to, co uchodzi za oczywiste”. Kołakowski opowiedział się za filozofią błazna, za „negatywną czujnością wobec absolutu jakiegokolwiek”.
Na tym, w najlepszym wypadku, kończy się powszechna wiedza na temat tego tekstu i jego zasadniczego przesłania. Metafora „kapłana i błazna” była przywoływana wielokrotnie i odmieniana przez wszystkie przypadki. Nierzadko bezmyślnie. Ale taki już los filozoficznych metafor. Niewielu porwało się na polemikę (do odważnych należy m.in. Ryszard Legutko). Filozofia błazna zaczęła żyć własnym niefilozoficznym życiem.
Za ciekawostkę można uznać fakt, że esej, z którego wzięła się ta słynna metafora, niemal w całości jest poświęcony rozważaniom o teologicznym dziedzictwie współczesnego myślenia. Kołakowski wymienia „teologiczne pozostałości’, które w zeświecczonej formie ostały się w myśleniu i wyobraźni filozoficznej.
Są to kolejno: eschatologia, czyli próba nadania sensu faktom i zdarzeniom z perspektywy ostateczności; teodycea, a więc próba usprawiedliwienia zła cząstkowego ideą dobra większego; problem natury i łaski, tłumaczony na język sporów filozoficznych jako konflikt jednostkowej odpowiedzialności i wolności z rozmaitymi determinacjami sił od jednostki niezależnych.; grzech pierworodny - w interpretacji świeckiej przedstawiany jako stała dyspozycja człowieka do buntu i pewnej trudno wytłumaczalnej niedoskonałości jego natury; i wreszcie kwestia objawienia, czyli ostatecznej nadziei każdej filozofii, która jak pisze Kołakowski „kwestionuje cudze objawienia po to, by natychmiast ustanawiać własne”.
Warto czasem podjąć się wysiłku zrozumienia tego, co stoi za wytartymi i modnymi hasłami, ponieważ dopiero ich kontekst nadaje im pełnego znaczenia.
Filozofia błazna kończy się tam, gdzie zaczyna się filozofia kapłana. Nieustanne błazeństwo (kwestionowanie racji ostatecznych, dekonstrukcja, wieczny sceptycyzm) zamknięte na perspektywę kapłańską (uznawanie racji absolutnych i świata istniejącego poza jednostkową wolę) nie wykracza poza swoje ograniczenia.
Każdy błazen staje się w końcu kapłanem. Tak też było z Leszkiem Kołakowskim, który choć nie stworzył własnej szkoły filozoficznej, stał się patronem wielu środowisk. Został kapłanem, który nie zapomniał o swojej błazeńskiej naturze. W przeciwieństwie do samozwańczej kasty kapłanów, która wybiórczo powołuje się na jego dziedzictwo.
Niektórzy mogą na przykład powoływać się na jego słowa z eseju „Sens ideowy lewicy”, w których scharakteryzował ją w następujących słowach: „Lewica nie ma poczucia świętości wobec żadnej formy zastanej sytuacji historycznej. (…) jest postawą permanentnego rewizjonizmu wobec rzeczywistości”.
Ja osobiście dedykowałbym tym wątpliwym spadkobiercom Kołakowskiego jego ostatnie zdanie z „Głównych nurtów marksizmu”: „Samoubóstwienie człowieka, któremu marksizm dał ideologiczny wyraz, kończy się tak samo, jak wszystkie indywidualne i zbiorowe próby samoubóstwienia: ukazuje się jako farsowa strona ludzkiej niedoli”.
Każda nowa-stara ideologia kwestionuje cudze objawienia, by zaraz ustanawiać własne.
Inne tematy w dziale Rozmaitości