3 . 02. 2005. Południowa msza niedzielna w wawelskiej katedrze. Bardzo lubiana przez krakowian, którzy tego dnia zgromadzili się wyjątkowo licznie. Minęło zaledwie kilkanaście godzin od śmierci Jana Pawła II. Ból po stracie tak ważnej osoby mieszał się z niepokojem o przyszłość własną, narodu, Kościoła, świata… Przekazując sobie znak pokoju, ludzie trzymali się kurczowo za ręce, jak gdyby chcieli zaczarować i zatrzymać tę tworzącą się wokół ołtarza ulotną, jak się wkrótce okazało, jedność. Potężny głos dzwonu Zygmunta zapowiadał nadejście nowego czasu. Jakby chciał nam powiedzieć: „Zostaliście dobrze przygotowani. Teraz czekają was tylko osobiste spotkania z Bogiem”.

Gdzieś w pamięci ożywały wspomnienia ciepła i poczucia siły, jakie dawały zgromadzone podczas papieskich mszy tłumy, blaski mniejszych i większych nawróceń, echa słów, które wielu z nas wyznaczyły życiową drogę… Coś z tego tliło się jeszcze we wspólnych modlitwach, poprzedzających pogrzeb „naszego papieża” czy w medialnym kreowaniu pokolenia JPII. „A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem” – jak powiedzieliby Żydzi o proroku czasów przełomu. A jeśli chcecie przyjąć, to on jest wielki, błogosławiony, święty… Ale chociaż mieliśmy (może nadal mamy) wspaniałych proroków, porywających duchowych przewodników, to ode mnie i od ciebie Jezus oczekuje, że będziemy gwałtownikami, którzy zdobywają królestwo niebieskie -zdobywają i zaczynają budować je już tu na ziemi.
Przyznam, że mimo wiary, której nie zdołały skruszyć ani moje osobiste pretensje do Pana Boga, ani młodzieńcze lektury, mimo ogromnego szacunku dla Jana Pawła II oraz nieprzemijającej fascynacji jego myślą filozoficzną i religijną bardzo źle znosiłam wszelkie zbiorowe religijne, a zwłaszcza religijno-polityczne porywy ożywiające polskie społeczeństwo w latach jego pontyfikatu. Nie to, żebym była przeciw. Mój radykalizm zmierzał jednak ku temu, aby z Bogiem stawać twarzą w twarz, w całej pełni misterium tremendum i fascinosum, bez krzepiącego braterskiego wsparcia i kojącej siostrzanej tkliwości. Niestety, dzieliłam się swoimi poglądami dość otwarcie, co bynajmniej nie przysparzało mi przyjaciół wśród moich katolickich współwyznawców.
Przez ostatnie lata w świecie i w Polsce zmieniło się bardzo wiele, a moja postawa pozostała w gruncie rzeczy taka sama. Jak w latach studiów i późniejszej pracy zarobkowej, jak w tamten kwietniowy dzień 2005 roku na Wawelu, jak wielokrotnie w ważnych chwilach mojego życia, tak samo teraz mogę powiedzieć: „Wierzę, Panie! Wierzę, że jesteś i kochasz mnie nawet wtedy, gdy nie potrafię tego zrozumieć. Kłócę się z Tobą nieustannie - ale przecież trudno kłócić się z kimś w kogo się nie wierzy. Czasem niebezpiecznie daleko odchodzę od Twojego stada, lecz wierzę, Panie, że w swoje wszechwiedzy i nieskończonej dobroci ocenisz moją wiarę bardziej miłosiernie, niż czynią to niektórzy bliźni”.
Wierzę, Panie! Tylko czy komuś na cokolwiek może przydać się taka wiara, która trwa w trudnym dialogu z Tobą, ale dusi się w gorsecie katechizmowych formuł i omdlewa na samą myśl o wyjściu ze sztandarem na ulicę? Czy z taką wiarą można zrobić coś pożytecznego, przyczyniając się do budowy królestwa Bożego na ziemi?
Wiem, że moją wiarę niełatwo byłoby zaszufladkować do jakiegoś akceptowanego przez takie czy inne środowisko nurtu. Nie chcę jej jednak prywatyzować, kryjąc się w bezpiecznym poczuciu, że jest to sprawa wyłącznie między mną i Panem Bogiem. Odpowiadałoby to niewątpliwie panującym obecnie tendencjom, ale jak już wspomniałam, z poddawaniem się upodobaniom i nastrojom większości zawsze miałam kłopoty. Gdybym zresztą tak właśnie postąpiła, musiałabym sama przed sobą przyznać, że jest to zwyczajne tchórzostwo.
Wierzę, Panie, że nieudolne świadectwo mojej wiary może się przydać także innym, którzy nie potrafią zbliżać się do Ciebie utartym i drogami, zawsze mają pod górę albo jak biblijny Jakub zostali naznaczeni śladami walki o Twoje błogosławieństwo.
Rozważanie na Czwartek II tygodnia Adwentu, rok C1
Przeczytaj także
Blog portalu Tezeusz; pod redakcją Michała Piątka
Tezeusz jest portalem dla osób zainteresowanych problematyką religijną, kulturalną i społeczną. Zwracamy się jednak szczególnie ku katolikom i innym chrześcijanom, którzy pragną pogłębiania swej wiary, by móc pełniej żyć Ewangelią i owocniej świadczyć o Chrystusie w dzisiejszym pluralistycznym świecie.
Wierzymy bowiem, że Jezus Chrystus jest źródłem sensu życia i zbawienia, a Kościół katolicki wspólnotą wiernych, powołaną do dawania świadectwa Bożej i ludzkiej miłości. Promujemy katolicyzm czerpiący z bogatej tradycji Kościoła, zdolny do twórczej obecności we wszystkich dziedzinach życia osobistego i publicznego oraz nie lękający się wyzwań współczesności.
Z "Misji" Tezeusza.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości