Jest taka zasada, będąca zaprzeczeniem realacji rynkowych: "każdemu według potrzeb, od każego według możliwości". Oznacza, żę ktoś by dawał licząc się z cudzymi, nie swoimi potrzebami, a ktoś by brał tylko tyle, by osoba dajaca nie zostałą poszkodowana - a przynajmniej to ja tak rozumiem. Tacy ludzie są niezależni na tyle, na ile można być niezależnym i żyć z innymi. Dający nie liczy się ze swoimi potrzebami, te nie mogą go związać z drugą osobą. Biorący tak samo. W dodatku dostaje coś za darmo. Zasada ta wiec jest sposobem na ćwiczenie sie w niezależności od ludzi, a z drugiej strony dostarcza do niezależności środków. Niezależność natomiast sprawia, że nasze zachowania rzeczywiście są nasze. Pozwala odróżnić się od tła, być jednostką.
Wymiana handlowa jest zaprzeczeniem tej zasady. W niej druga osoba jest narzędziem. Narzędzia uzależniają.
Wszyscy twierdzący, że rynek jakiegokolwiek rodzaju jest ucieleśnieniem społecznego indywidualizmu dlatego są w błędzie. Dlatego też polityka indywidualistyczna musi zawierać w sobie postulat stworzenia ekonomii nierynkowej, opartej o wspomnianą zasadę. Nie chozi o absolutyzacje, podporządkowanie całości życia jej. Ale musi być ważna. Nie ma nic dziwnego, gdy indywidualista domaga się, by dobra zachowujące życie i zdrowie były darmowe, o ile w ogóle to mozliwe.
Rynek może wyrażać indywidualizm, jako ład wynikający z tego, że jednostki, związane ze środowiskiem, rozporządzaja nim swobodnie. Jest pokojowym i społecznym przejawem takiego rozporządzania - bo polega na pokojowej wymianie. Ale nie wystarczy, by ludzie mogli żyć jako wolne jednoski, kierujące sobą. Cały tłum wolnorynkowych fantyków tego nie zmieni.