– Do zmian przystępowaliśmy z wielką naiwnością, wiarą w demokrację, sprawiedliwość społeczną. Z wiarą w to, że teraz skończą się układy, wiele spraw stanie się jawnych. Ta naiwność doprowadziła nas do tego, że w wielu dziedzinach źle zagospodarowaliśmy naszą wolność. A komunistyczne rekiny doskonale wiedziały jak w tej mętnej wodzie pływać – mówi reżyser filmu „Uwikłanie” Jacek Bromski w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem
– Dlaczego zrobił Pan film o braku realnego rozliczenia z komuną właśnie teraz?
– Trafiłem na materiał literacki, który pozwolił mi napisać scenariusz.
– Ale czy jest to także wynik Pana irytacji związanej z bezkarnością ludzi dawnego aparatu bezpieczeństwa?
– Oczywiście, że tak. Ta irytacja trwa od wielu lat. Teraz nadarzyła się okazja do uzewnętrznienia tego gniewu.
– Esbek grany przez Andrzeja Seweryna kpi, że właściwie nic nie ma do IPN-u, bo ten tropi złamanych. Kościec aparatu bezpieczeństwa pozostawiono w spokoju. Dlaczego w Polsce tak to się odbyło? Kto jest temu winien?
– Pewnie wpłynęło na to wiele czynników. Może takie były uwarunkowania polityczne. Polska jako pierwsza dokonywała zmiany systemu. Polacy nie są też narodem krwiożerczym z natury. Z drugiej strony nikt nie mógł przewidzieć tego, co się będzie działo. Do zmian przystępowaliśmy z wielką naiwnością, wiarą w demokrację, sprawiedliwość społeczną. Z wiarą w to, że teraz skończą się układy, wiele spraw stanie się jawnych. Ta naiwność doprowadziła nas do tego, że w wielu dziedzinach źle zagospodarowaliśmy naszą wolność. Nie byliśmy praktycznie przygotowani do startu w nowej rzeczywistości. A komunistyczne rekiny, z racji uprzednio zajmowanych stanowisk, doskonale wiedziały jak w tej mętnej wodzie pływać. Ale nie wiem czy można kogokolwiek winić za tę naiwność.
– Czy nie odnosi Pan wrażenia, że „Uwikłanie” przemilczano mimo atrakcyjnego scenariusza thrillera politycznego i doborowej obsady? Nie doszło do poważnej dyskusji o tym filmie.
– Chyba jednak doszło, m.in. na łamach „Uważam Rze”. Ukazało się też wiele recenzji, kilka niedobrych, więcej dobrych, a w pismach fachowych – w „Kinie” czy „Filmie” – nawet bardzo dobrych.
– Jak film odebrano w środowisku filmowców?
– Bardzo dobrze, dużo dyskutowano. Chyba żaden z moich filmów nie spotkał się z tak żywym i życzliwym przyjęciem kolegów. I robota reżyserska i aktorstwo zostały docenione.
– A nie miał Pan sygnałów, że niepotrzebnie bierze się za śliski temat?
– Takie reakcje również były. Ale przecież żyjemy w wolnym kraju, na Boga!
– „Uwikłanie” to historia policjanta i pani prokurator, którzy badając sprawę zabójstwa trafiają przypadkiem na ślad esbeckiego bagna. Kto jednak postawi nogę na takim zapadlisku, temu niełatwo wrócić na twardy grunt. Myśli Pan, że wiele było takich historii w ostatnim dwudziestoleciu?
– Z całą pewnością wiele było takich spraw, zresztą do dziś niewyjaśnionych. „Uwikłanie” to thriller polityczny, w którym przedstawiam hipotetyczną sytuację. To jest historia wymyślona przez Zygmunta Miłoszewskiego, autora świetnej książki o tym samym tytule, udramatyzowana filmowo. W żadnym momencie nie jest oparta na faktach, ale wykorzystuje nasze współczesne realia i posiada wiele cech prawdopodobieństwa. Nie jest to więc prawda, a być może ostrzeżenie, że tak się również może zdarzyć. W historii kina sporo było thrillerów politycznych, francuskich, angielskich, amerykańskich, które pokazywały mroczny świat służb specjalnych, jak klasyk gatunku „Trzy dni Kondora”, „Paralax View” czy choćby ostatnio „Ghost Writer”. Świat służb specjalnych ze względu na swoją tajemniczość, bezwzględność i nieprzewidywalność jest szalenie atrakcyjny dla kina. Istnieje jednak nie tylko w powieściach i filmach. On jest realny. Kiedyś mój przyjaciel, wybitny psychiatra, opowiedział mi autentyczną historię swojego pacjenta – rezydenta PRL-owskiego wywiadu w jednej z zachodnich stolic. Otóż zwariował on na tle politycznym i wydało mu się, że jedynie on potrafi doprowadzić do dialogu rozbrojeniowego między Reaganem a Breżniewem. W tajnych strukturach wywiadów działał przez dwa lata, zanim jego przełożeni zorientowali się, że coś jest nie tak i odwołali go do kraju. To też byłby fantastyczny materiał na film.
– Pokazuje Pan środowisko byłych esbeków, którzy w III RP pławią się w luksusach – podróżują, wyrywają dupy, prowadzą firmy ubezpieczeniowe, a w szufladach trzymają teczki do wykorzystania w razie potrzeby. Sądzi Pan, że to wierne odbicie świata realnego?
– Są i inne grupy, które dziś pławią się w luksusach, nie tylko byli esbecy. Ci ludzie zrobili pieniądze często dzięki swoim zdolnościom, ale czasem dzięki układom, poparciom mafijnym, uzysk
iwaniu pewnych informacji poufnych, zdobywaniu koncesji. Nie jest żadną tajemnicą, że w ten sposób ustawili się także ludzie służb PRL-owskich. Zresztą nic dziwnego, przecież to była swoista elita, ludzie inteligentni, przedsiębiorczy, ale i przyzwyczajeni do działania na granicy prawa. Ale zapewne są również tacy byli esbecy, którzy klepią biedę.
– Jedną z mocniejszych scen jest ta, w której esbek grany przez Andrzeja Seweryna spotyka się z panią prokurator na restauracji-stateczku i próbuje ją skorumpować za duże pieniądze. Ona prosi o dzień do zastanowienia. Wtedy on wyciąga spluwę i mówi, że ma teraz podjąć decyzję. „Przecież nie będzie pan strzelał przy świadkach”. „Jakich świadkach?” – pyta esbek i okazuje się, że nikt nie zwraca na tę scenę uwagi.
– Okazuje się, że nawet ci, którzy nie są bezpośrednio powiązani, chętnie zamykają oczy na takie rzeczy. Nie chcą wiedzieć, wolą nie widzieć.
– Czy miał Pan w trakcie produkcji problemy finansowe?
– Nie dostałem dofinansowania od Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Jako uzasadnienie podano, że to film komercyjny, a nie artystyczny.
– A wyczuł Pan, że powód może być bardziej polityczny?
– Nie, być może dlatego, że mam w sobie naiwny idealizm. Ale teraz się zastanawiam, czy niechęć do tego tematu nie wynikała z powodów politycznych. Niektórzy, także w tym środowisku, uważają, że lepiej te sprawy zakopać, o nich nie mówić.
– Rozliczenia komuny, esbecji nie było i nie będzie. Rozdział zamknięty. Wychodzimy z kina z gorzkim przeświadczeniem, że zło zatriumfowało.
– Pewnie, dlaczego tak ma nie być? Z czego mamy się cieszyć? Nie było ani takiego rozliczenia jak w NRD, ani takiego jak w Czechosłowacji. Choć w Czechosłowacji była inna sytuacja. Jiri Menzel mówił mi żartem, że połowa obywateli donosiła na drugą połowę, a co kilka lat następowała zmiana. Stąd pewnie „aksamitna rewolucja”.
– Czy zastanawiał się Pan nad innym zakończeniem? W Polsce wielu z tych, którzy za bardzo zaczęli się interesować sprawami na styku polityki i służb, zginęło w podejrzanych okolicznościach.
– Robiłem jednak film zbliżony gatunkowo do kryminału psychologicznego. To gatunek, który ma swoje wymagania. Nie robiłem filmu interwencyjnego, dokumentalnego ani rozrachunkowego. Chodziło o obraz, który potencjalnie może trafić do dużej liczby widzów. Ważne, by budził jakieś refleksje. Nawet Molier nadawał atrakcyjną formę swoim komediom, a przecież był moralizatorem. Gdyby tylko moralizował, nikt by tego nie oglądał.
– Czyli słowa policjanta z ostatniej sceny: „Zadanie wykonane” zostawia Pan jako niedopowiedzenie?
– Tak, ja tej sceny w ogóle nie planowałem, nakręciłem ją jako rezerwę. Policjant pierwotnie wsiadał na motor i odjeżdżał. Na pokazach materiału zmontowanego, który ogląda ekipa i producenci, wiele osób miało wątpliwości co do jego motywacji – dlaczego zabija? Dlatego scenę rezerwową włożyłem do filmu. Ale chciałem to jeszcze bardziej niedopowiedzieć.
– Jak to było z pokazem „Uwikłania”, w którym uczestniczył Adam Michnik?
– Zupełnie nie wiem, jak ten epizod z prywatnego życia przedostał się do prasy. Zaprosiłem go, bo jest wytrawnym kinomanem, przyjaźnimy się od lat i zależy mi na jego opinii. Zaprosiłem go na pokaz filmu skończonego, ale nie całkiem jeszcze gotowego, z prowizorycznym dźwiękiem. Byłem ciekaw jego reakcji. Obejrzał do końca i powiedział, że to fantastycznie zrobiony film, ale niestety pisowski. „Dlaczego pisowski?” – zapytałem. „No, pisowski – odparł – broni IPN-u”. I na tym się skończyło. Ja akurat mam swój osąd IPN-u, ani pisowski, ani michnikowski. Uważam, że IPN jest niezbędny, ale że nie powinno w nim być miejsca ani na fanatyzm, ani na swoiste kabotyństwo ujawniające się przesadną wiarą we własną nieomylność. Poza tym fakt, że w zasadzie nie piętnuje esbeków, tylko ich ofiary też jest kuriozalny. I to przecież jest w filmie.
– A Pan zrobił film pisowski?
– Nie, w żadnym wypadku. To nie jest problem, na który PiS ma monopol. Świadomość społeczna jest dużo szersza, niż świat ujadających na siebie polityków pokazywany w TVN 24.
Inne tematy w dziale Polityka