Lato roku 1980 niewątpliwie było bardziej udane, bardziej słoneczne aniżeli to roku 2011. Dziś jednak pamięta się z owego lata zupełnie innego rodzaju temperatury. Podniosły ją pierwszolipcowe podwyżki cen mięsa, wędlin. Podwyżka miała być niezauważona, bo i w prasie słowa o niej nie było, a ludzie mieli wyjeżdżać na wakacje i o tym tylko i wyłącznie myśleć. Stało się inaczej.
Już 1 lipca stanął „Ursus”, a w Sanoku „Autosan”. W następnym dniu ruszyła lawina podobnych protestów. W rezultacie tych nacisków, 9 lipca władze idą na kompromis. Jednak tego samego dnia lipca staje WSK w Świdniku, ale – co ważniejsze! – w całym Lubelskiem rozpoczynają się strajki i fakt ten nie daje się już pominąć milczeniem. Fala dochodzi do Warszawy, Łodzi, na Dolny Śląsk. Strajki gaszone są przecież skutecznie – w kolejnych zakładach następują podwyżki płac. Partii wydaje się to najlepszym i skutecznym wyjściem z sytuacji. Władze, przez chwilę zaniepokojone, rozjeżdżają się na urlopy, czyli na „zasłużony wypoczynek”, jak zwykli podkreślać. Tow. Gierek bawi u samego Breżniewa na Krymie, wielu członków Politbiura, tradycyjnie, w Bułgarii, nad Morzem Czarnym… Być może tow. Kania myśli o fotelu „pierwszego”…
Informacje o wydarzeniach społeczeństwo czerpie głównie z Radia Wolna Europa, z Głosu Ameryki. Plus tzw. szeptanka. Identycznie dzieje się w środowisku filmowym, z którym wtedy byłem, od lat zresztą, związany. Środow
isku specyficznym, bo filmu dokumentalnego związanego z Wytwórnią Filmów Dokumentalnych, miejscem, w którym pracowali wtedy tacy twórcy jak Bohdan Kosiński, Tomasz Zygadło, Krzysztof Kieślowski, Paweł Kędzierski, Irena Kamieńska, Marcel Łoziński. Autorzy filmów, które władza – w większości – pakowała na półki z zakazem rozpowszechniania. Dziś trudno wytłumaczyć racjonalne uzasadnienie takich działań. Pewnym jest, iż owe filmy zawierały zbyt wiele prawdy o polskiej rzeczywistości i były groźne dla partyjnych decydentów, którzy nie bez kozery od lat stawiali na „propagandę sukcesu” namolnie lansowaną przez telewizję. Dla wymienionych powyżej osób ważne było, iż pomimo wszystko filmy te mogli realizować, zapisywać rzeczywistość nie dla potrzeb władzy a z powinności dokumentalistów.
Kilka dni przed wakacjami roku 1980 asystowałem Bohdanowi Kosińskiemu przy realizacji zdjęć do filmu opisującego aferę budowlaną pod Poznaniem, gdzie to, w Parku Narodowym miejscowa czerwona nomenklatura wycięła ileś hektarów drzew i pobudowała sobie osiedle willowe. Towarzysze byli bezkarnymi i autentycznymi prawodawcami w swym księstwie… W tych samych dniach czerwcowych, na krakowskim Festiwalu Filmów Dokumentalnych, spora część środowiska przychylała się do opinii głoszącej wprost, iż „film dokumentalny się skończył”… Bo nie można było oficjalnie powiedzieć, iż to film dokumentalny wykończono. Zresztą, dlaczego niby akurat w świecie filmu (takiego czy owego) miałoby być lepiej, aniżeli w innych dziedzinach naszego życia społecznego…?
Lipiec, pierwsze dni sierpnia spędzamy głównie przy radioodbiornikach, na lekturze prasy informującej o „chwilowych przestojach w pracy”. Wydarzeniom tym brak ciągu dalszego. Są to zrywy, rychło kończące się podpisaniem podwyżki pensji… Coś poważniejszego zaczyna się dziać po 16 sierpnia, gdy to w Stoczni im. Lenina, w Gdańsku pomimo wcześniejszego zawarcia porozumienia z dyrekcją, ze strajku nie zrezygnowano a przeciwnie – powołano Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, do którego masowo zgłaszają się tamtejsze zakłady. A wkrótce i z innych regionów kraju. Staje Szczecin, coś zaczyna się dziać na Śląsku… W Stoczni im. Lenina sformułowano „21 postulatów”, a wśród nich żądanie powołania nowych związków zawodowych. A my, dokumentaliści, dalej grzejemy siedzenia w bufecie wytwórnianym! Dyrekcja WFD, jasne, że „czerwona”, ani myśli wydać nam sprzęt. Owszem, wysłano tam ekipę Polskiej Kroniki Filmowej, ale nikt nie ma złudzeń co do jej spolegliwości wobec władz.
Najaktywniejszym orędownikiem wyjazdu na Wybrzeże jest Bohdan Kosiński. Ma doskonały, bieżący kontakt ze stocznią gdańską, z Wolnymi Związkami Zawodowymi i co ważne, jest autorytetem dla środowiska filmowego. Natomiast oficjalnym negocjatorem z władzami jest Andrzej Wajda. Kosiński, doskonale sobie zdając sprawę, że popadł partii (dziś, dzięki IPN, można poprzeć tę jego samoocenę teczkami SB mówiącymi o śledztwie przeciwko niemu toczącym się już od kilku lat), nawet nie zgłasza swego nazwiska do składu ekip.
Chcielibyśmy być wszędzie, ale najważniejszy wydaje się Gdańsk. Ma tam jechać Andrzej Zajączkowski z Pawłem Kędzierskim, operatorami będą Michał Bukojemski i Jacek Petrycki. Przypadek – chwilowa nieobecność Kędzierskiego w bufecie, gdy wpada tam nagle Andrzej Wajda z komunikatem, iż jest zgoda na wyjazd, powoduje, iż zamiast niego do Gdańska jedzie Andrzej Chodakiewicz. Kędzierski ma jechać do Szczecina, bo i o tym wyjeździe była wówczas mowa. Zmiana stanowiska władz stała się możliwa po obradach Plenum KC. Nic poważnego tam jeszcze nie uchwalono, ale coś się ruszyło. Na chwilę zresztą jedynie, bo jak się okaże, wyjazd następnej ekipy, tej do Szczecina, stanie się już niemożliwy.
Stocznia powitała nas… śmiechem i drwiną. I wcale temu się nie dziwimy. Robotnicy kojarzą nas z telewizją, a więc mocno znienawidzoną agendą władzy. Można być pewnym, że gdyby nie obecność (ukrywana długo przed władzami) Kosińskiego, jak wspomniałem dobrze znanego inicjatorom strajku, być może w ogóle nie wpuszczono by nas za bramę. Wjeżdżamy i zostaniemy tam już do końca, a wkrótce na służbowym „Roburze” do adresu WFD, Chełmska 21, dopisujemy „x TAK”…
Szybko zyskujemy zaufanie w gremiach strajkowych, jako jedyna z ekip mamy możliwość pełnej rejestracji filmowej negocjacji z delegacją rządową. Mamy problemy z reglamentowaną w tamtych latach kryzysu taśmą filmową, na szczęście nie brakuje tej magnetofonowej. Taśmą filmową wspomagają nas nieoficjalnie koledzy operatorzy, dosyłając swe zapasy. Jedna z kamer jest na sali obrad, druga krąży po stoczni… Powstaje film dokumentalny tak naprawdę pozbawiony reżyserii, chyba że za reżysera uznać robotników, Wałęsę, Borowczaka, Annę Walentynowicz. Nam pozostaje tylko – i aż! – rejestrować. Akcja tego filmu dyktowana jest rozwojem sytuacji całkiem niezależnym od naszej woli. Jedno jest pewne – nasze opowiedzenie po jednej ze stron konfliktu. Obiektywnie oceniając, nie jest to najwłaściwsza pozycja dla dokumentu, który powinien być raczej chłodnym okiem, a nie opowiadaniem się… Przecież inaczej nie mogło być, taki był czas, takie miejsce. Doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, więc i z tego, że od sukcesu stoczniowców zależą także i nasze losy. Gdyby przegrali…
Nie myśleliśmy o tej możliwości, po tej stronie bramy stoczniowej była nadzieja, optymizm. Udało się, Wałęsa wielkim długopisem podpisuje Porozumienie.
Wyjeżdżamy z Gdańska bogaci w materiał na ponad dziesięć godzin projekcji. Z tego materiału trzeba wybrać blisko półtorej godziny, bo wiadomo nam już ze stoczni, iż film nie może być krótszy, np. 15-minutowy, co było wówczas manierą dokumentu.
I dopiero w tym momencie rozpoczyna się prawdziwa reżyserska robota. W tym przypadku zresztą wspomagana przez montażystki, ich intuicję, smak. I słusznie w wielu filmografiach podaje się jedną z nich, Katarzynę Maciejko-Kowalczyk za współreżysera filmu. Po niedługim sporze film zostaje zatytułowany „Robotnicy 80”, jest to nawiązanie do filmu „Robotnicy 71; nic o nas bez nas”. Obrazu zrealizowanego w roku 1971 będącego zapisem nastrojów społecznych tamtego momentu naszej historii (mocno podejrzliwych). Nawiązanie do tamtego filmu zrealizowanego przez Krzysztofa Kieślowskiego, Tomasza Zygadłę, Pawła Kędzierskiego oraz Tadeusza Walendowskiego jest więc jak najbardziej uzasadnione. Tu warto wspomnieć, iż konsultantem filmu z roku 1971 był również Bohdan Kosiński, tak ważna osoba dla filmu powstałego w roku 1980.
Długo wygląda na to, iż „Robotnicy 80”, podobnie jak jego poprzednik, zalegnie na półce wytwórnianej i nikt oprócz cenzorów nie będzie go oglądał. O ile w ogóle powstanie… Oto z początkiem września WFD staje w strajku, na szczęście jednak dopuszcza się pracę przy tym jednym, jedynym filmie (dzięki temu mogło dojść do tak podstawowego choćby procesu dla filmu jak wywołanie taśmy…). Może i jest to działanie poniekąd kumoterskie, jako że inicjatorem strajku i przywódcą dopiero co powstałej komisji zakładowej był Ryszard Krawz, elektryk z ekipy filmowej „Chełmska 21 x TAK”… Z kolei, jednego z pierwszych dni września dyrekcja zabiera klucz od montażowni. Dopiero solidarny protest załogi wytwórni zmusza władzę do ustąpienia. Po tym doświadczeniu ekipa, na wszelki wypadek, już nie wychodzi z montażowni. Dni są zwariowane, realizatorzy wiedzą, że muszą ten film jak najszybciej zmontować i jak najszybciej pokazać światu. Każde zwlekanie grozi bardziej finezyjnymi kontrakcjami władzy aniżeli zabieranie kluczy…
Najbliższym pretekstem dla takiej demonstracji jest Festiwal Filmów Fabularnych zaczynający się w Gdańsku 10 września. Udaje się, film tam dociera. Nie obywa się bez jeszcze jednej „przygody”, oto nagle zabrakło miejsca i czasu na jego projekcję na oficjalnej sali projekcyjnej. Ratują studenci wpuszczając do klubu „Żak”, gdzie ok. północy odbywa się pierwszy pokaz, rzec należy – premiera niezwykłego filmu w niezwykłych czasach. Oddychamy więc z ulgą; „Robotnicy 80” już zaistnieli, nikt nie może powiedzieć, że go nie ma.
Przecież walki nie ma końca. Władza niewątpliwie czuje się sprowokowana samowolą wykazaną przez oficjalnie podległych im ludzi. Jak oceniają – dopuścili do sytuacji, w której za państwowe pieniądze powstał antypaństwowy film. Ba, powstają następne filmy równie im niemiłe, także realizowane za „ich” pieniądze („państwo to ja!”), i to często przez takiego ich „wroga” jak wymieniany tu często Bohdan Kosiński, który w czasie 16 miesięcy – w miarę – wolnego czasu, zrealizuje, już pod swoim nazwiskiem, kilka ważnych filmów rejestrujących Solidarność i tzw. okolice.
Film „Robotnicy 80” w tamtych latach nigdy nie zaistniał oficjalnie. Był nazwany „Wszystkie seanse zarezerwowane”, bo taka tajemnicza informacja ukazywała się w prasie np. w repertuarze warszawskiego kina „Atlantic”, „Palladium” czy innych kin w Polsce. Oczywiście lud wiedział, co jest grane i tłumnie walił po bi
lety na owe „wszystkie seanse zarezerwowane”… Takie były czasy, więc i tak wysoka była domyślność, czyli inteligencja społeczna. Film osiągnął kilkumilionową widownię, choć go oficjalnie nie było…
Towarzysze indagowani o powody takiego a nie innego stosunku do filmu, swą postawę uzasadniali obawami co do jego odbioru przez społeczeństwo. Byli pewni, że będzie gawiedź niepokoił, ekscytował wręcz – jak co bardziej oczytani twierdzili – bo gdyby mógł ich uspokoić, to, oczywiście, można go nawet i pod tytułem własnym wpuścić na ekrany. Te „uzasadnienia” nie były obce środowisku bogatemu o kilkanaście „półkowników”. Przecież ich filmy leżały od lat, na owych półkach właśnie, z tego samego powodu – pewności władzy, iż społeczeństwo jest za głupie, by zrozumieć.
Ubocznym, miłym przecież odpryskiem tej historii, było częste zaczepianie ekip poruszających się po kraju autami z napisem „WFD Chełmska 21” pytaniami, gdzie można „Robotników” obejrzeć. Już nie mylono nas z TVP… Uff!!
Grzegorz Eberhardt
lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka