Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
385
BLOG

Chodakiewicz: Opadł powyborczy pył

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 2

Z doniesień zachodniej prasy wynika, że Platforma Obywatelska odniosła bezprecedensowe zwycięstwo. Lewicowy „New York Times” cieszy się zwycięstwem Janusza Palikota, podkreśla z radością, iż to oznacza, że Polska wcale nie jest taka katolicka i konserwatywna. Trochę łagodniej, ale w podobny sposób, pisze o tym „Economist” – triumf PO i Ruchu Palikota oznacza, że Polska jest „bardziej interesująca” niż obowiązujący stereotyp o polskiej tradycji i wierze. Ten tygodnik od dawna kibicuje PO, na co wielki wpływ ma przyjaźń redaktorów z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Inne pisma podawały wieści w podobny sposób.
Zwolennicy opcji lewicowej, liberalnej i libertyńskiej rzeczywiście mieli się z czego cieszyć 9 października. Liberalna i euroentuzjastyczna PO pobiła populistyczne i konserwatywne PiS.

Po raz pierwszy w historii Polski po 1989 r. partia rządząca wygrała wybory. Do tej pory regułą były rządy przez jeden cykl wyborczy, potem następowała przewidywalna porażka u urn. Dlatego też zwycięstwo PO jest bezprecedensowe nie tylko w Polsce, ale w całym bloku postsowieckim, rozumianym nie tylko jako byłe zniewolone republiki ZSSR, ale również dawne kolonie Kremla w Europie Środkowej i Wschodniej.
Hasło „wywalić łajdaków” ziszczało się w praktyce we wszystkich innych krajach postsowieckich od czasu uzyskania relatywnej niezależności. Dlatego postkomunistyczni wyborcy cyklicznie karali swoich wybranych przedstawicieli. Zakłada się, że naród jest generalnie bezbronny wobec cynicznych i kleptokratycznych elit postkomunistycznych – jedyne, co ludzie mogą zrobić, to przeciw nim zagłosować. Teraz Polacy przerwali przewidywalnie monotonny rytuał. Czy znaczy to, że w końcu usatysfakcjonował ich liberalny rząd PO? Nic podobnego. Polski elektorat po prostu doszlusował do wiodących demokracji Europy Zachodniej.

W „starej Europie” ludzie są całkowicie wyalienowani od eurokratycznych elit, które rządzą i decydują ponad ich głowami. Elity są skorumpowane i właściwie trudne do rozróżnienia. Władzę sprawują rotacyjnie, wymieniając się pod płaszczykiem rozmaitych partii: liberalnych, socjalistycznych czy chrześcijańsko-demokratycznych. Właściwie nikt spoza układu nie może przełamać magicznego kręgu. To jest właśnie gwarancją stabilności w Unii Europejskiej. Ale jest to również powód rosnących zastępów cyników wśród wyborców. Dlatego wielu ludzi nie głosuje. W krajach Europy Zachodniej poziom uczestnictwa w wyborach wykazuje stałą tendencję spadkową. Podobne zjawisko ma miejsce i w Polsce. Mniej niż 49 proc. wyborców brało udział w ostatniej przygodzie z demokracją. Większość nie pofatygowała się na głosowanie. Niektórzy dlatego, że mają uraz do sytuacji, w której nastąpiła polaryzacja sceny politycznej i jej monopolizacja przez PO i PiS. Jednak wielu ludzi nie głosowało dlatego, że obecny system jawi im się jako permanentnie zamknięty na jakiekolwiek próby prawdziwych zmian.
W końcu od 1989 r. nie było ani dekomunizacji, ani restytucji mienia. Komuniści nie zapłacili za swoje zbrodnie. Byli agenci tajnej policji nie dostali nawet klapsa za karę. W większości wypadków ofiary reżimu totalitarnego nie uzyskały jakiejkolwiek rekompensaty za swoje cierpienia. Kraj jest sparaliżowany biurokracją i nadmiernym opodatkowaniem. Urzędowa korupcja, nepotyzm oraz brak przejrzystości instytucjonalnej poważnie podcinają przedsiębiorczość i handel.

W rezultacie tego powszechna percepcja jest taka, że właściwie nic poważnego nie zmieniło się od 1989 r. Postkomunizm to komunizm przetransformowany w rzekomo demokratyczną formę z pseudowolnorynkowymi szatami kapitalizmu kolesiów. Być może wszystko się zmieniło i nic się nie zmieniło, jak powiada bard.
Większość głosujących w ostatnich wyborach Polaków nie szukało zmian. Pragną stabilności. Ich nie obchodzi, że rząd premiera Donalda Tuska łamał obietnice, nie popisał się większymi osiągnięciami infrastrukturalnymi, osiągnął kiepskie wyniki w zarządzaniu krajem, skupił na sobie oskarżenia o korupcję oraz w haniebny sposób poddał Rosji suwerenne prawa państwa po tragedii smoleńskiej w kwietniu 2010 r. To nie ma znaczenia. Wyborcy PO chcieliby utrzymać u władzy reżim, który jest najbardziej kompatybilny z innymi ekipami władającymi w Unii Europejskiej, a szczególnie w Brukseli i Berlinie. Chcą rządu, który zbyt wiele nie zreformuje, bo zakłóciłoby to łagodny rytm toczącej się transformacji, która wyposażyła komunistów w niebotyczne zapasy pieniędzy, a tych, którzy ich wsparli i chronili w jaszczyki złota, wpływu i władzy politycznej. Ponadto obywatele, którzy poparli PO, wierzą, że Polska jest zbyt słaba, aby zmieniać cokolwiek na scenie międzynarodowej, szczególnie w stosunku do Rosji.

To wszystko brzmi jak minimalistyczny program bez polotu i wyobraźni. Być może takie podejście pomogłoby przeżyć w świetnych warunkach międzynarodowych, ale nie między podnoszącym głowę Berlinem i rewanżystowską Moskwą. Polska potrzebuje reform u siebie, bowiem potrzebuje siły na zewnątrz. Kraj zamożny potrafi pokazać swą potęgę w samoobronie. Warszawa musi również wstać z kolan, aby być prawdziwym sojusznikiem Waszyngtonu. Trzeba było sprawy z komunistami i ich poplecznikami załatwić w latach 1989–1990, najpóźniej w 1991 r. Wtedy był czas nie na siłę spokoju, a na spokój siły. Tego, niestety, nie było, zabrakło wizji, a niezałatwione sprawy ślimaczą się i będą się ślimaczyć aż do następnego wielkiego przesilenia. A to może się skończyć kolejną utratą państwowości. Dlatego trudno się dziwić, że większość Amerykanów polskiego pochodzenia głosowało na PiS, mimo jego wszystkich wad. Identyfikowali się oni z obietnicami reform i powrotu do wielkości Starego Kraju. W USA PiS wygrał 66,5 proc. do 23,8 proc. dla PO. Libertyński RP wziął 3,6 proc., podczas gdy postkomunistyczne PSL 1,9 proc., a postmarksistowsko-leninowski SLD – 1,5 proc.

Ojciec nowoczesnego konserwatyzmu amerykańskiego William F. Buckley Jr. zaproponował kiedyś, by z Izraela zrobić 51 stan USA po to, żeby zreformować socjalistyczny system gospodarczy państwa żydowskiego i dla łatwiejszej obrony przed wrogami zewnętrznymi. Ponieważ nie zanosi się, żeby Polska została 52 stanem USA, przynajmniej powinniśmy załatwić rodakom z kraju możliwość podróży bezwizowej, aby mogli nauczyć się życia poza postkomunizmem i zacząć głosować tak, jak ich polsko-amerykańscy kuzyni w Nowym Świecie.
 

Marek Jan Chodakiewicz

Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka