Dlaczego bawię się w podlewanie mej uczty doczesności sarmackim sosem ?
Bo mogę. A właściwie, bo lubię :-)
Uświadomiwszy i zintegrowawszy w sobie własne, wypierane dotąd korzenie kulturowo-mentalne, buziam dziatwę co dzień z rana i ruszam tyrać w korpfolwarku opłotkach , na zewnątrz w wiejskich klapkach, ale wewnątrz zawsze z szablą i cepem u boku. Ten typ tak po prostu ma. Najpierw działać, buzujące opary fantazji w rzeczywistość przekuwać, solvitur ambulando. Jak cepem w mordę.
Imć Abel w końcu nie jest ostatnim sarmatą w naszym pięknym kręgu kulturowym :
I mimo, że nie uświadczy się obecnie jednej wykładni sarmatyzmu, ani nie znajdzie się dwóch sarmatów, którzy nie znajdą trzech powodów, by wziąć się za swe strollowiałe kudły i łby podgolone o jedynie słuszną wizję… Na temat dowolny. To jest nas chyba coraz więcej.
A przynajmniej im więcej szukam, tym częściej i wszędzie ( a jakże) odnajduję potwierdzenie mego intuicyjnego przebłysku sarmackiej reakcji.
Coraz więcej pełnych samoupodmiotawiającej fantazji, ducha i gospodarności ptaków kolorowych przedmurza Eurolandii.
Co smarkają na szkiełko i oko, a kierują się żywą prawdą ducha, jakkolwiek go doświadczają i czują swym sarmackim sercem.
My.
Skryta Opcja Sarmacka.
Romantycznie Radykalna Reakcja.
Niezależnie, czy zataczamy się w naszych życiowych wyborach i jedynie słusznych partiach i opcjach prawem, czy lewem.
Czy krzywiąc sarmacki paluch w uniwersalnym wyrażeniu wobec wszelkich zasieków na naszej drodze, walimy frontalnie przed siebie.
Idziemy Prosto, dopóki nie padniem:
Ale po co?
No właśnie, czy ewentualne cele me – no właśnie jakie? - są do osiągnięcia dotychczasowym sposobem wypisywania astylistycznych dyrdymał, które nawet salonowych trollów politycznych nie interesują bardziej od zeszłych wyborów? Bo raczej od sejmikowania staram się powstrzymywać (choć czasem mi się coś wyrwie;), rzeczy wspólnych poszukując, a nie kolejnego powodu, by za wąsy rwać, obrażać i w zęby se po internetach wzajemnie wycinać.
Nie są owe cele do osiągnięcia metodą salonową. Przynajmniej te świadomie weryfikowalne, kwantyfikowalne i teoretycznie w praktyce samodzielnym wysiłkiem u fundamentów osiągalne.
Czyli po rozpoznaniu własnej wizji bojem, czas szabelkę umysłu konkretem naostrzyć, swawolną kompaniję towarzyszy - umnych tam, gdzie ja niegramotny, lokalnie zawezwać, cep uporu u boku przytroczyć i ruszyć z salonu w szerokie stepy internetów, jak i pozawirtualnej rzeczywistości, co dzień boleściwie, acz uparcie doświadczanej.
Czołem.
Sarmacjusz Gromicep
P.S.
I mimo, że fejsingu zdzierżyć nie mogę, to chyba bez ruszania w fejsy, blogosfery i twittery celów zasięgowych nie osiągnę.
Nie chcem, ale muszem?
Czas zaświecić pludrakom mentalnym kontuszem.