Marek Budzisz Marek Budzisz
2144
BLOG

Rosja jako „mały szeryf”.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

10 października w Kongo miała miejsce katastrofa samolotu An-72. Jak informował Reuters na jego pokładzie, a samolot był jedną z maszyn „obstawy” prezydenta Kongo Félixa Tshisekedi znajdowało się 8 osób. Niedługo potem rosyjska ambasada w tym kraju poinformowało o śmierci w tej katastrofie lotniczej dwóch swoich obywateli. Najprawdopodobniej wchodzili oni w skład ochrony prezydenckiej, a z pewnością należeli do kontyngentu wojskowego, który Moskwa wysłała do Kongo w maju bieżącego roku.

    Jednak komunikat rosyjskiej ambasady sprowokował tylko więcej pytań. W Moskwie zaczęto zastanawiać się, kto jeszcze znajdował się na pokładzie samolotu i dlaczego tak szybko rosyjska ambasada, jednak znajdująca się w pewnym oddaleniu od miejsca katastrofy, zidentyfikowała dwóch swych obywateli. Wkrótce potem pojawiły się pogłoski, że jedną z nieujawnionych ofiar mógł być Jewgienij Prigożin, słynny „kucharz Putina” i patron, założyciel i współwłaściciel Grupy Wagnera. Asumpt do tego rodzaju spekulacji dały nieoficjalne wiadomości z grona jego współpracowników o tym, że od kilkunastu dni nie mają oni ze swym szefem żadnego kontaktu, co wcześniej się nie zdarzało. A wiadomo było, że przedsiębiorca przebywał „w interesach” w Afryce. Jeszcze więcej wątpliwości pojawiło się po tym jak ujawniono video z katastrofy. Na filmie widać, że samolot wylądował „na brzuchu”, ale nie ma żadnego pożaru, żadnych oznak pozwalających poważnie sądzić, że w wypadku ktoś może zginąć. Tak zatem, okoliczności śmierci w Kongo dwóch Rosjan są dość tajemnicze, a przynajmniej niejasne.

    Jeśli już jesteśmy przy osobie Jewgenija Prigożina, którego los pozostaje nadal nieznany, to warto zwrócić uwagę na inne wydarzenie. Otóż kilka dni później, a dokładnie 15 października, w białoruskim Mińsku zatrzymano obywatelkę Federacji Rosyjskiej Annę Bogaczewą. Początkowo rzeczniczka prezydenta Białorusi kwestionowała fakt, ale wkrótce odniósł się do niego sam Łukaszenka mówiąc, że zwolniona już Rosjanka znajdowała się na liście osób objętych amerykańskimi sankcjami, w związku z tym, zgodnie z procedurami właściwe służby musiały ją zatrzymać. Już tego rodzaju wyjaśnienia uznane zostały za sensację, bo po raz pierwszy Białoruś podjęła jakiekolwiek kroki w związku z amerykańskimi postulatami, co uznane zostało za istotny symbol i być może sygnał wysłany z Mińska do Moskwy. Zrobiło się jeszcze ciekawiej, kiedy rosyjskie media ujawniły, że Bogaczewa to nie kto inny jak Anna Trigga, jedna z osób tworzących organizację Rosyjski Obraz oraz wydającą popularny w latach 2003 – 2009 periodyk pod tą sama nazwą. Warto dodać, że zarówno sama organizacja (z którą związana była też aresztowana w Stanach Zjednoczonych pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji Maria Butina), jak i wydawany przez nią periodyk były ostro nacjonalistyczne i najprawdopodobniej kontrolowane przez rosyjskie służby specjalne. Bogaczewa wkrótce po formalnej likwidacji organizacji znalazła się w założonej przez Prigożina fabryce trolli Olgino i w związku z tą działalnością trafiła na amerykańską czarną listę. Ale na Białorusi zastanawiają się w jakim celu rosyjska specjalistka od dezinformacji pojawiła się w Mińsku, zwłaszcza, że z dostępnych informacji wynika, iż wcześniej organizowała tu „szkolenia młodzieży”. O tym, że wbrew rozpowszechnianym informacjom jakoby jej przyjazd miał charakter turystyczny a nie związany z jej aktywnością w „fabryce trolli”, zdaniem cytowanych przez niezależne białoruskie portale internetowe ekspertów świadczy zarówno szybka i ostra reakcja rosyjskiej ambasady, jak i sam fakt podjęcia przez białoruskie służby działań. Przypominają oni, w tym kontekście, że w gronie ponad 550 zarejestrowanych kandydatów w nadchodzących wyborach parlamentarnych, mimo wcale licznej reprezentacji aktywistów opozycji, trudno, poza kilkoma wyjątkami dopatrzeć się zwolenników opcji prorosyjskiej. Łukaszenka tradycyjnie dba o to, aby żadne ruchy społeczne opowiadające się za „rosyjskim kierunkiem” nie pojawiły się u niego w kraju.

    Zaangażowanie Jewgienija Prigożina w krajach afrykańskich, szerzej opisywane przeze mnie i w mediach w związku z tajemniczym zabójstwem w Republice Środkowoafrykańskiej dwóch dziennikarzy nie jest kwestią przypadku. Przede wszystkim z tego powodu, że Rosja chce eksportować jak to określają rosyjscy eksperci „bezpieczeństwo” oraz technologie sprawowania władzy. W związku ze zorganizowanym w Soczi szczytem Rosja – Afryka, na który, co trzeba podkreślić i uznać za sukces rosyjskiej dyplomacji przybyło 54 głowy państw afrykańskich, Klub Wałdajski opublikował (http://ru.valdaiclub.com/files/30230/) specjalny raport na temat rosyjskich interesów na kontynencie oraz obszarów rosyjskich „przewag konkurencyjnych”. Warto zwrócić na to uwagę, bo obrazuje szerszy, stosowany również na Bliskim Wschodzie rosyjski modus operandi. Otóż Rosja planuje prócz tradycyjnych obszarów współpracy „wejście na rynek usług w zakresie bezpieczeństwa na kontynencie, organizowania osobistej ochrony wysoko postawionych osób, szkolenie lokalnych struktur siłowych, usługi w sferze cyber bezpieczeństwa”. Równie dobre perspektywy rysują się, zdaniem ekspertów Wałdaja, w obliczu możliwości „wykorzystania kanału polit-technologicznego: uczestnictwo Rosjan w prowadzeniu kampanii wyborczych oraz przygotowaniu kampanii wizerunkowych”. Moskwa chce również wykorzystać swoje wspólnoty muzułmańskie doprowadzając do ożywienia ich kontaktów ze współwyznawcami na kontynencie a także ożywić kontakty religijne. W tym ostatnim wypadku chodzi najprawdopodobniej o Etiopię, kraj, którego znaczenie, w związku z dynamicznym rozwojem gospodarczym i demograficznym, będzie w najbliższych latach rosło. Na marginesie warto zwrócić uwagę na fakt, o którym właśnie co informują rosyjskie agencje prasowe. Otóż Moskwa wysłała, w związku z porozumieniem Putin-Erdogan nowy liczący 400 osób, kontyngent żandarmerii wojskowej, której celem ma być patrolowanie strefy buforowej w północnej Syrii. Wszyscy żołnierze rekrutują się z Czeczenii. Zaś w czasie niedawnej wizyty rosyjskiego prezydenta w Arabii Saudyjskiej u boku Putina można było zauważyć Kadyrowa. Wydaje się, że to wyjaśnia jeden z istotnych powodów miejsca, które w rosyjskiej hierarchii zajmuje prezydent Czeczenii.

    W związku z forum w Soczi Władimir Putin udzielił wywiadu Agencji TASS. Sporo w nim tradycyjnego wodolejstwa i ble ble na temat intensyfikacji współpracy gospodarczej i rosnących obrotów handlowych (spora nadwyżka Federacji Rosyjskiej), ale na jeden fragment warto zwrócić uwagę. Otóż Władimir Władimirowicz, powiedział, że „tylko w ciągu 5 ostatnich lat w wojskowo-szkoleniowych organizacjach podległych rosyjskiemu Ministerstwu Obrony przeszkolonych zostało 2,5 tys. wojskowych pochodzących z krajów afrykańskich”. Wynika z tego jasno, że rozwijana do tej pory głównie w basenie Morza Śródziemnego polityka dostarczania broni i uzbrojenia, będzie przez Moskwę rozszerzana. Rosyjska prasa z zadowoleniem odnotowała, że udało się utrzymać zamówienia na rosyjska broń w Algierii, mimo zmiany na szczytach władzy, które w tym kraju miały miejsce. Współprowadzącym forum w Soczi obok Putina był prezydent Egiptu as Sisi, co uzmysławia nie tylko wagę Egiptu w gronie państw afrykańskich, ale również jego znaczenie w polityce Rosji. Dla przypomnienia Egipt jest jednym z największych importerów rosyjskiego zboża, uzbrojenia, buduje za rosyjskie kredyty (100 mld dolarów, Putin mówi, że są one udzielona na warunkach rynkowych) elektrownie atomowe. Istotne są też związki polityczne, nie tylko w Afryce, ale również, a może przede wszystkim w świecie islamskim i przede wszystkim w sąsiedniej Libii. Jeśli jesteśmy przy rosyjskiej penetracji gospodarczej Egiptu, to warto przypomnieć, że Rosnieft kupił od włoskiego ENI udziały w firmie mającej wydobywać ropę w egipskim szelfie kontynentalnym. W szelfie Algierii pracuje Gazprom, którego geolodzy odkryli niedawno 3 pola z gazem. Rosyjski koncern gazowy pracuje też nad znacznie ambitniejszym projektem, o którym zapewne niedługo usłyszymy. Otóż Rosjanie chcą zbudować gazociąg łączący Nigerię z Algierem i przez Morze Śródziemne dostarczający gaz ziemny do Europy. To kolejny obok Strumienia Lewantu, o którym pisałem w poprzedniej notce, projekt który ma w efekcie w jeszcze większym stopniu uzależniać Europę od dostaw kontrolowanych przez Moskwę węglowodorów. Lukoil z kolei, jest aktywny w poszukiwaniu ropy naftowej w Ghanie, Nigerii, Kamerunie i Egipcie. Rusal Deripaski jest od lat obecny w Gwinei. W Afryce działają również Alrosa, największy światowy koncern specjalizujący się w wydobyciu diamentów, Rosatom, Nornikiel, Sewerstal i Nordgold.

    Jednak największy biznes Rosjanie robią tradycyjnie na eksporcie broni i uzbrojenia. Nie na darmo przy okazji szczytu w Soczi, na który miało przyjechać 10 tys. osób, zorganizowano wystawę rosyjskiego sprzętu wojskowego. Już media zdążyły poinformować, o prośbie prezydenta Namibii, aby Moskwa przysłała do jego kraju swoich instruktorów wojskowych, a najlepiej założyła stałą bazę.

    Światowe agencje zastanawiają się, czy ten afrykański kongres zorganizowany w Soczi nie stanowi czasem wyzwania rzuconego przez Rosję Pekinowi. Rzeczywiście Chiny są znacznie silniej obecne w Afryce niźli Rosja, która po raz pierwszy zorganizowała podobne przedsięwzięcie, podczas gdy w Pekinie podobne zjazdy odbywają się regularnie co trzy lata. Jednak tezy tego rodzaju są raczej przykładami życzeniowego myślenia Zachodu niźli prawidłowego odczytania realiów. Przede wszystkim z tego powodu, że rosyjskie zaangażowanie nie jest wobec chińskiego konkurencyjne, ale komplementarne – eksport broni, zboża, technologii atomowych, czyli wchodzenie w te sektory i specjalizacje, które nie stanowią chińskiej domeny. Rosja głównie widzi się w roli „eksportera bezpieczeństwa”, czyli państwa trochę przez swą jednostronność przypominającego starożytną Spartę. Oczywiście, tego rodzaju ekspansja oznacza nie tylko utrzymanie afrykańskich, najczęściej niedemokratycznych reżimów, ale również, a może przede wszystkim, budowanie szerszego forum wsparcia w ONZ. Po to, aby głosowania w kluczowych kwestiach, również te, które legitymizują interwencje militarne, móc rozstrzygać na swoją korzyść. To z kolei jest jednym z elementów polityki utrzymania status quo w świecie i odejścia od polityki opartej na wartościach. Tego rodzaju zmiana jest korzystana również dla Chin.

    Ale w działaniu tym jest i inny plan. Jak napisał komentując porozumienie z Turcją, Fiodor Łukianow, czołowy ekspert Klubu Wałdajskiego, Moskwa wspiera ewolucje porządku światowego w którym większą rolę odgrywają lokalni gracze. Również z tego powodu, że sama chciałaby być takim graczem w kilku przynajmniej obszarach. Chodzi o basen Morza Czarnego, Bałkany, państwa wywodzące się z ZSRR, Bliski Wschód, Północny – Wschód Azji oraz być może Afrykę. Takie zaznaczenie swej pozycji i obecności jest dla Rosji korzystne przede wszystkim z tego względu, że jak uważają rosyjscy eksperci wzmacnia rysująca się w Stanach Zjednoczonych tendencję określaną mianem powrotu do off-shore balancing. Na czym ona polega? W największym skrócie na tym, że Waszyngton wycofuje się z polityki ingerowania w mniej istotnych z jego punktu widzenia obszarach świata, takich jak np. Syria czy Ukraina. Z różnych powodów. Częściowo z tych o których pisał niedawno Washington Post, informujący, że w trakcie rozmów Orbana z Trumpem, ten pierwszy umacniał opinie amerykańskiego prezydenta jakoby Ukraina była państwem upadłym, jej elity beznadziejnie skorumpowane i nielojalne a zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w tej części naszego kontynentu niepotrzebne. W gruncie rzeczy ta „szeptana propaganda” sprowadza się do przekonania amerykańskich elit, że nie ma sensu bronić spraw beznadziejnych i inwestować w kraje, które nigdy się nie zreformują i nigdy nie będą przypominały Zachodu. Ale wycofanie się Stanów Zjednoczonych nie miałoby polegać na powrocie do polityki izolacjonistycznej jak po I wojnie światowej, bo to w realiach dzisiejszego świata jest po prostu mało realne, ale na znalezieniu, jak napisał Łukianow, „małych szeryfów”, którzy pilnowaliby porządku w zapalnych regionach. I Rosja doskonale czułaby się w roli „małego szeryfa”. Oczywiście nie za darmo. Chodzi nie tylko o pieniądze, choć i one wchodzą w grę, ale przede wszystkim o zbudowanie ze Stanami Zjednoczonymi modus vivendi, uwzględniającego rosyjskie interesy.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka