Wiktor Smol Wiktor Smol
578
BLOG

Pan Buźka, Potrzos i cały ten PiS. Felieton inspirowany życiem

Wiktor Smol Wiktor Smol Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

Stary traktor bez kabiny robił po dwa kursy co godzinę, od stadionu nazwanego imieniem jednego z piłkarzy reprezentacji Górskiego do hali sportowej przy parku miejskim. Tam zataczał kółko zwalniał zaczep i odhaczał długie na 16 metrów stalowe pręty karbowane przeznaczone do wiązań stropowych.
Na miejskim stadionie budowano nowoczesną halę sportową. Miały być w niej wszystkie takie bajery, których nie miała stara hala. Robota szła pełnym pędem i z wielkim rozmachem. Boisko boczne i część terenu przyległa od budynku OSiR-u aż po samą rzekę zamieniono w wielki plac budowy i składy materiałów. To stąd mały cierpliwy ledwie dyszący traktorek zabierał po kilka zbrojeniowych prętów i ciągnął przez fragment ulicy Kanałowej aż do poczty przy rondzie, a potem skręcał w lewo w stronę parku i za „Biedronką” znikał. Tam też się rozładowywał.

Przy sporej skarpie, nijako na zapleczu przychodni miejskiej, rozpoczynała się spora budowla. Teren ogrodzony wysokim na ponad dwa metry płotem, ale bez tablicy informacyjnej. Długo spekulowano na temat co tam nowego powstanie. Wszystko wskazywało, że to kolejna inwestycja miasta więc mieszkańcy szczególnie się nie interesowali tym miejscem zwłaszcza, że owo znajdowało się na uboczu. W lokalnej gazecie ukazała się nawet wzmianka, że w tym miejscu przy starej hali sportowej buduje się kolejny obiekt sportowo rekreacyjny.

Czas mijał traktorek pracowicie tyrał niczym wół w szczerym polu a to ciągnąc długaśne pręty, które niesamowicie szurały po kocich łbach i asfalcie a to wioząc na przyczepce inne materiały budowlane.
Początek dwudziestego pierwszego wieku, wielkie powiatowe miasto na północy kraju a tu takie cóś.
Ktoś nawet zrobił kilka zdjęć – jakby wiedziony psim swędem przeszedł się w tę i z powrotem. Stanął tu i stanął tam pstryknął raz i drugi i trzeci. Potem sobie poszedł i nikt go nie wiedział.

Budowy rosły w oczach aż tu nagle szum przeszedł po mieście i ploty jakieś, że prywata, że tu coś nie gra, że za przychodnią buduje prezes z jakim gliniarzem byłym mistrzem polski i vice Europy. Szum jak nagle się pojawił tak szybko ucichł. Na budowli naprzeciw starej hali pojawiła się informacja w postaci dwóch tablic informujących o inwestycjach.  Prezes przestał być prezesem – wybrano nowego, który ze sportem miał tyle wspólnego co piszący te słowa z poławianiem pereł. Budowla prywatna jakoś tak nagle zatrzymała się w miejscu. W tym czasie prace nowej miejskiej hali sportowej szły ku końcowi. Wreszcie nastąpiło uroczyste otwarcie na które zaproszono lokalnych notabli i cały ten miejsko-biznesowy i partyjny establishment. Pogoda była nie najlepsza, dlatego szybko po przecięciu wstęgi przybyli zniknęli w środku.

I teraz nie wiadomo co tak naprawdę wtedy się stało i jaka a może czyja była to wina. Otóż w chwil kilka po tym jak ci weszli do środka dach nad wejściem holu runął na posadzkę. Być może ktoś za mocno trzasnął drzwiami, albo niechcący rąbnął w podporę. Ludzi szybko wyprowadzono – nikomu na szczęście nic się nie stało. I wyznaczono kolejny, czwarty termin odbioru i otwarcia.

Były pan prezes Bużka jakiś nerwowy stał się ostatnimi czasy. Podobnie pan gliniarz z miasta wojewódzkiego; pierwszy przestał się pokazywać a drugi napinać mięsni. Na mieście pojawiła się informacja, że lewe faktury, że mafia trójmiejska przy prywatnej budowie prała pieniądze, że sam Bóg wie jakie jeszcze „mistrzostwa Polski, Europy i reszty świata” w tym interesie maczały palce.

Ale jakoś nikt przez długi czas nie wiązał katastrofy budowlanej z prywatną budowlą na zapleczu przychodni traktorkiem tyrającym niczym wół i kilkoma lokalnymi figurami w biznesie i polityce. Pan Bużka cały spocony i rozogniony na twarzy pojawił w pewnej redakcji nowej gazety i oferował wszelką pomoc za wycofanie materiału o pewnym procederze, jaki miał miejsce w trakcie realizacji dwóch inwestycji miejskiej i prywatnej i śledztwa, które toczyło się z dala od głównego nurtu wydarzeń. A trzeba przyznać, że głównym nurtem wydarzeń w tym wielkim powiatowym poprzemysłowym mieście była biedą z nędzą oraz cytując klasyka: „Jak żyć?”
w tym miejscu trzeba jeszcze dopowiedzieć, że pan prezes tej starej hali sportowej, która była świadkiem wielu ciekawych zdarzeń i tych mnie także piastował funkcję w charakterze wice starosty.

Pan Buźka oprócz tego, że był niesamowicie chciwy to na dodatek był tak somo cwany; potrafił zawsze znaleźć wyjście z każdej sytuacji – był dobrze ustawiony. Kiedy tak niezapowiedziany, zdyszany i spocony wszedł do wspomnianej redakcji stracił cały swój rezon: nie wiedział, czy może usiąść, czy ma stać. Gadał jak najęty i przerywał co jakiś czas sam sobie prośbą: „Tylko niech pan nie nagrywa”.

Redaktor nowej lokalnej prasy szybko zdobył rozgłos, jeszcze na długo przedtem zanim słowem wspomniał o panu Buźce i jego młodszym koleżce, Potrzosie. Pisał o nieprawidłowościach jakie miały miejsce w tym powiatowym mieście. Szybko zdobył sobie uznanie nowych znajomych i nowych wrogów. I tutaj trzeba przyznać, że nawet wrogowie – ci wszyscy, którzy brali udział w lokalnych mega-przekrętach – mieli do redaktora szacunek nawet wtedy, kiedy redaktor bez pardonu walił celnie między patrzenie a wąchanie. Nigdy na oślep.

Pana Buźkę do redakcji nie przygnał jakiś wielki sentyment do redaktora, nie pałał też jakąś nienawiścią darzył redaktora raczej szacunkiem – nie wiadomo czy ten szacunek był podszyty strachem, czy bardziej świadomością, że materiały, którymi może dysponować redaktor mogą mocno zaszkodzić panu wice staroście. Buźkę do redakcji przygnała niepewność i opublikowane w gazecie dwa zdjęcia traktora opatrzone napisem: „Konkurs na najciekawszy reportaż”.
Redaktor wiedziony instynktem zastosował dziennikarską prowokację chcąc zdobyć całkowitą pewność, że ten traktor to wyłączna robota Buźki: redakcja nie miała zamiaru przeprowadzenia żadnego konkursu na reportaż. Zamieszczenie zdjęć było przysłowiowym uderzeniem w stół. Nie trzeba było długo czekać „nożyce” odezwały się na drugi dzień po wydaniu kolejnego numeru gazety.

Panie redaktorze na Boga niech pan nic nie pisze o mojej córce. Ja panu wszystko powiem jak na spowiedzi tylko proszę w to nie mieszać mojej córki – ona jest w ciąży a artykuł może zaszkodzić jej reputacji w pracy.

Pan Buźka miał się czego bać. Jedną funkcję – społeczną prezesa starego osiru – już stracił. Teraz na wskutek katastrofy budowlanej, z którą tylko pozornie nie miał nic wspólnego,  ciemne chmury skupiły się na nim i jego koleżce z którym budowali na wspólnym fundamencie dwa oddzielne wielopiętrowe budynki i to w samym środku miasta z pominięciem wielu procedur i zarzutem kradzieży stali budowlanej. Według powiatowej prokuratury brakowało dostatecznych dowodów, albowiem panowie wypierali się, że stal została użyta do ich budowli – twierdzili zgodnie, że na placu między ich budową a starą halą OSiR-u ktoś musiał ukraść materiał, który tam został zwieziony bo na tamtej budowie nie mieli rzekomo miejsca. Większych bzdur nie można było wymyśleć. Na domiar złego nad Potrzosem zawisła sprawa handlu prochami, które miał jako szef grupy rozprowadzać w powiecie. Czynów tych miał się dopuścić w czasie, kiedy był oficerem policji w mieście ze sławetnym murem przez który rzekomo przeskoczył pewien Lech, dziś bardziej znany jako „Bolek”.

A było tak. Kiedy sprawa, że tak napiszę, się rypła zajęli się nią prokuratorzy. Długo przy niej dłubali i już zmierzali do szczęśliwego dla Buźki finału – umorzenia na wskutek bezpośrednich dowodów. I już miało być dobrze, ale komuś to „dobrze” wcale nie było na rękę i zainteresował tematem redaktora. Ten wpierw zajął się starymi fotografiami, które spokojnie sobie spoczywały na zewnętrznym dysku komputera. Wpierw wrzucił dwa zdjęcia na pierwszą stronę gazety i ogłosił konkurs. Kiedy nabrał pewności, ze jedynym zainteresowanym jest pan Buźka, który w tzw. międzyczasie przestał być wice starostą poszedł dalej śledząc krok za krokiem losy sprawy, której, używając żargonu,  prokuratura rejonowa miała zamiar ukręcić łeb. I tak oto tematem zajmowała się prokuratura w mieście wice starosty podejrzanego o czyny karalne. W prokuraturze tej pracowała córka pana Buźki i miała bezpośrednie wgląd do spraw, co więcej sama w niej brała udział. Kiedy to wyszło na jaw zdecydowano na przeniesienie sprawy do innego miasta powiatowego i prokuratura w mieście pana Buźki musiał uznać się za niewłaściwą do rozpoznania tej sprawy. Kiedy ustalono, że nowym miejscem prowadzenia tej sprawy będzie miasto sąsiednie prokuratura miasta Buźki oddelegowała tam jego córkę niby pod pozorem, że nie może pracować w tym samym miejscu, gdzie toczyło się śledztwo. Nowa prokuratura niezależnie miał prowadzić swoje śledztwo, ale znowu pojawiła się tutaj córka pana Buźki mają wgląd w akta. Ktoś to zauważył i sprawę oddano ponownie do prokuratury, która pierwotnie śledztwem się zajęła bowiem ustały przeszkody natury formalnej: pan Buźka przestał być wiece starostą i nie był nawet radnym – przegrał wybory z kretesem. A nade wszystko jego córka już nie pracowała w tym miejscu.

Córka Buźki wychodzi za mąż. Zmienia nazwisko i skład wniosek o przeniesienie do prokuratury w swoim rodzinnym mieście. Otrzymuje zgodę bowiem nikt nie dopatruje się sprzeczności interesów. I tak sobie do czasu przejęcia śledztwa, które zostało przekazane prokuraturze okręgowej, córka pana Buźki chodziła za aktami sprawy mając pełen wgląd i wiedzę.
Tak więc pan Buźka mógł być spokojny o losy sprawy, bowiem zawsze był na bieżąco informowany kto i co zeznawał i jakie nowe dowody rzeczowe, i z zeznań, się pojawiały. I zapewne prokuraturze rejonowej miasta pana Buźki i Potrzosa sprawie udałoby się łeb ukręcić gdyby nie redaktor, który opisał cały proceder wraz z mechanizmem wędrówki akt i córki pana Buźki.

Potrzos niestety mimo sportowych laurów miał bardziej przerąbane i jego tematem zajmowała się prokuratura okręgowa. Z tego co wiadomo śledztwem Buźki i Potrzosa zajęto się bardziej serio i temat długo wlókł się w sądzie okręgowym. Zapadły jakieś wyroki i przy okazji światło dzienne ujrzały inne matactwa wraz z zastraszaniem świadków grożąc im śmiercią jeśli nie odwołają swoich zeznań.

Pan Buźka od zawsze był zagorzałym partyjniakiem rodem z PRL-u, a kiedy PRL „umarł” Buźka szybko odnalazł się w nowej lewicowej formacji, z której otrzymywał mandat radnego i fuchę wice starosty. Mógł naprawdę wiele i gdyby nie przypadek, to zapewne interes Buźki i Potrzosa kwitłby w najlepsze.

Stało się jednak inaczej. Na horyzoncie pojawiły się nowe wybory, które w końcu wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Nie wiem czym Bóg w tamtym czasie był zajęty, że nie dopatrzył się jak z Buźka się odradza, tym razem jako szef sztabu struktur powiatowych Prawa i Sprawiedliwości. PiS wygrał tamte wybory, a z okręgu pana Buźki do sejmu dostały się dwie osoby o lewicowych życiorysach z wielkimi zasługami dla nieboszczki PZPR.

Struktury PiS w terenie niemalże w całej Polsce wyglądały podobnie – do władz dorywali się ludzie z „desantu”. Prezes to człek mały nie tylko wzrostem, za to wielki jest przerostem ambicji. Nie wiedział lub wiedzieć nie chciał, że w jego szeregach znajdowali w pokaźnej liczbie ludzie ze starej lewicy tworząc coś na wzór SLD bis.
Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości i uważa, że tym razem się uda, bo jest Andrzej Duda, to zalecam lewatywę bowiem lobotomię zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości już najwyraźniej przeszli.

A tutaj link do listy(skróconej) nazwisk działaczy PZPR w szeregach PiS. : http://jedyniesluszne.blox.pl/2007/09/Czlonkowie-PZPR-w-szeregach-PiS.html

Wiktor Smol
O mnie Wiktor Smol

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo