Napisałem kiedyś w Wyborczej tekst pt. “Wiadomości z nogi wzięte” – którego tytuł stanowił parafrazę bardziej wulgarnego dziennikarskiego określenia na „wiadomości” wydumane przez redaktora, nie mającego akurat dopływu rzeczywistych newsów, a pragnącego skonstruować coś w miarę sensacyjnego. Wymyśla się więc jakąś całkiem choćby fantastyczną historię, o ktorej podobno „mówi się” na mieście (np.: „Kaczor Donald na Ministra Obrony?”), po czym obdzwania się kilku polityków, „analityków sceny politycznej”, ewentualnie nawet urządza się mały sondaż – i już news gotowy. Ważne tylko, by w tytule znalazł się znak zapytania – wtedy niczego nie można redakcji zarzucić.
Ponieważ nie chcę powtarzać tamtego tytułu, na użytek blogu proponuję zmienioną wersję tamtej nazwy, a mianowicie „Wiadomości z Łydki Wzięte”, w skrócie, WŁW. Takich „wiadomości” jest oczywiście sporo w gazetach „mainstreamowych”, ale w blogach jest już ich specjalnie dużo. Daje to też pośrednią odpowiedź na pytanie, czy blogi polityczne mogą kiedyąś zagrozić normalnym gazetom. Odpowiedź jest zdecydowanie negatywna.
Oto kilka przykładów dosłownie z ostatniego dnia. Znany i popularny dziennikarz zamieszcza krótki tekst o tym, że Cimoszewicz może podobno zastąpić Sikorskiego na stanowisku ministra spraw zagranicznych. Tytuł jest, a jakże, zakończony znakiem zapytania („Czy Tusk upokorzy Sikorskiego?”), ale nic nie przeszkadza zarówno autorowi jak i wielu komentatorom wyrażać w związku z tym daleko idącej pogardy pod adresem obecnego ministra i przewidywania, że zniesie taki despekt (Autor: „Stawiam, że [Sikorski] teraz przełknąłby już wszystko”) – na podstawie, przypominam, czysto hipotetycznej spekulacji, nie wiadomo na czym opartej („Newsowcy podają...”) i opatrzonej gigantycznym znakiem zapytania.
Takich WŁW tego samego dnia było w Salonie więcej, właściwie wystarczyło wyszukać wpisy mające w tytułach znaki zapytania (np. „Sikorski prezydentem a Rokita premierem?” – naprawdę, nic nie zmyślam). Jeszcze dalej, również z obowiązkowym pytajnikiem („Czy Kamiński jest bezpieczny?”), poszedł popularny i płodny bloger Free Your Mind, który wyraził przypuszczenie, ni mniej ni więcej, że obecna ekipa Tuska może planować ... zabójstwo szefa CBA! Jak napisał FYM: „Zastanawiam się więc, czy szefa CBA nie zacznie zaraz szukać na własną rękę jakiś specjalista od śrub lub inny „nieznany sprawca”, by zawczasu wymierzyć rewolucyjną sprawiedliwość. Znienawidzonego Kamińskiego jako „głównego winowajcę” hazardowej afery przedstawiają i Niesiołowski, i Graś, i Grześ, i Rolicki, i tylu innych mędrców, ba, mówi się nawet o zamachu na premiera, że aż się ciśnie na usta pytanie, czy jakiś nieszczęśliwy wypadek, który naraz mógłby się przytrafić akurat szefowi CBA nie byłby jakimś zrządzeniem losu albo koniecznością dziejową.” Jak się można było spodziewać, owo przypuszczenie wywołało natychmiast, ze strony wiernych a licznych fanów FYMa falę oburzenia tak niecnymi (i powiedzmy sobie szczerze, zbrodniczymi) cechami obecnej ekipy rządowej – chociaż FYM nie wyjaśnił, na czym opiera te swoje podejrzenia (nt. ironicznie nazwanego "nieszczesliwego przypadku"), a także jak rząd zamierza wyeliminować szefa CBA: wkładając mu trotyl w melonik, faszerując binokle trucizną czy nasączając płaszcz-trencz samozapalającą się substancją?
Na koniec mamy kącik literacki: już nie WŁW, ale prawie. Oto Pani Teresa Bochwic napisała „Opowiadanie”, mające formę negatywnej utopii: rzecz ma miejsce w roku 2010 a negatywnym bohaterem jest zwycięzca polskich wyborów prezydenckich, niejaki Polechnowski. Gdyby jednak czytelnik był na tyle tępy, że nie skojarzy od razu, o kogo chodzi, Pani Bochwic – a finezja nie jest dominującą cechą jej pisarstwa – podsuwa wystarczająco wiele wskazówek, byśmy od razu pojęli, kim naprawdę jest „Polechnowski”. Cloucałego opowiadania jest to, że ów zwycięzki polityk – tak łatwy do rozszyfrowania – jest w istocie agentem obcego mocarstwa, o czym – znów bez przesadnej finezji – Pani Bochwic co i rusz informuje czytelnika. Pod przykrywką literackiej formy mamy więc w istocie dość paskudną insynuację – na tyle jednak skuteczną, by wzbudzić od razu w niektórych komentatorach żal nad umęczoną Ojczyzną i podziw dla przenikliwości autorki.
I tak w kółko. Salon24, z którego ostatnio odchodzą co lepsi blogerzy, niestety żywi się w dużej mierze insynuacjami, paranoją i WŁW. I nie chodzi mi już nawet o to, że ktoś wysuwa jakąś spekulację (każdemu wolno przypuszczać...), że snuje luźne podejrzenia, itp. Chodzi raczej o to, że te przypuszczenia, podejrzenia lub insynuacje zaczynają żyć własnym życiem i w dyskusji komentatorów stają się już faktami – może zgodnie ze znaną teorią, że nie ma takiego absurdu, w który ktoś by nie uwierzył.
I to daje odpowiedź na pytanie, czy blogosfera może poważnie zagrozić mediom głównego nurtu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości