Już byłem w ogródku, już żegnałem się z gąską - to znaczy, już odjeżdżalem od Internetu na czas jakiś, już się z Państwem pożegnałem i życzenia świąteczne przekazałem - a tu, nowe sprawy, pilnie wymagające pozostania jeszcze przez chwilę. Najpierw Apel w sprawie Olimpiady, zainicjowany przez Igora, do którego przyłączyłem się z pełnym przekonaniem, tym bardziej, że lista pierwszych blogerów, podpisujących Apel, jest doskonałym przykładem „Porozumienia ponad podziałami”. A teraz - prezydencka inicjatywa ustawodawcza w sprawie ustawy, zezwalającej na ratyfikację Traktatu Lizbońskiego. Więc jeszcze te ostatnie dwa słowa przed definitywnym pożegnaniem się na jakiś czas.
O meritum propozycji dotyczących tzw. preambuły do ustawy ratyfikacyjnej pisałem już i w Salonie i w GW wczoraj - i nic nie mam więcej do dodania. Kto zrozumiał ten zrozumiał, kto się zgodził ten się zgodził, misję swą wypełniłem jak umiałem i nic już po mnie. W prezydenckiej inicjatywie pojawił się wszakże wątek, czysto proceduralny, który domaga się komentarza. Oto Prezydent chce (zgodnie zresztą z wcześniejszą propozycją PiS-u), by treść ratyfikacji tak „zabezpieczyć”, czy też „utrwalić”, by jakiekolwiek przyszłe zmiany naszej ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego - a mianowicie ewentualne przyszłe porzucenie protokołu brytyjskiego i bezwarunkowe przyłączenie się do Karty Praw - wymagały konensusu Sejmu, Senatu, rządu i Prezydenta.
Taki wymóg jest konstytucyjnym dziwactwem, bo konstytucyjnym dziwactwem jest sam pomysł, by jakaś ustawa przewidywała samo-utrwalenie się, tzn. specjalny tryb zmiany samej siebie. Tego nie ma w przyrodzie. Ustawa nie może przewidzieć dla samej siebie specjalnego „zabezpieczenia”, chroniącego ją przed zmianami dokonanymi w trybie, przewidzianym w Konstytucji. To Konstytucja jest jedynym prawnym umocowaniem trybu ustawodawczego - a więc także zmian obecnych ustaw. Również - ustaw ratyfikujących umowy międzynarodowe, a taką jest Traktat Lizboński.
Żeby zobrazować ten prawniczy wywód przykładem prostym, nie-prawniczym: proszę wyobrazić sobie szefa firmy, który wydaje jakąś decyzję, dotyczącą np. zmian w strukturze organizacyjnej firmy, ale jednocześnie dodaje, że wszelkie zmiany tej decyzji mogą być dokonane tylko w specjalnym trybie, np. przez zebranie walne Rady Nadzorczej, która na dodatek musi w tej sprawie podjąć uchwałę jednomyślnie. Czy taki tryb będzie wiązał przyszłego szefa? Oczywiście że nie, bo każda decyzja może być zmieniona w tym samym trybie, w jakim - zgodnie z regulaminem - zapadła. Decyzja samo-utrwalająca się jest wewnętrznie sprzeczna.
Co, niestety, trzeba powiedzieć o proceduralnej propozycji Pana Prezydenta w sprawie ustawy ratyfikującej Traktat Lizboński. Dzisiejsi politycy mogą - w trybie konstytucyjnym - podejmować decyzje, jakie chcą. Ale nie mają na szczęście władzy nad przyszłością i nie mogą wiązać przyszłych ustawodawców tak, by „utrwalić” swe dzisiejsze pomysły - choćby nawet nosiły znamiona geniuszu.
Inne tematy w dziale Polityka