Gdy wałęsałem się trochę, tu i tam, a nawet w kilku innych miejscach, utraciwszy lekko kontakt z rzeczywistością, jaką jest Salon24, ominęła mnie ciekawa dyskusja salonowa na temat suwerenności w Unii Europejskiej, a mówiąc bardziej precyzyjnie - na temat nadrzędności (lub nie) Konstytucji RP nad całym prawem, obowiązującym w Polsce, w tym prawem Unii Europejskiej. Teraz już wróciłem, bo „nie znalazłem nigdzie ciszy ni przystani” (skąd to cytat, lekko zresztą podrasowany dla celów stylistycznych?), ale w międzyczasie dyskusja nieco przygasła, więc zamiast rozgrzewać ją na nowo - tylko kilka refleksji natury generalnej.
Mam tu zresztą ułatwione zadanie, bo dopiero co ukazał się w Rzepie doskonały artykuł profesora Stanisława Biernata wyjaśniający jasno i klarownie sytuację w Unii, która tak całkiem jasna i klarowna nie jest - o czym niżej. Profesor Biernat (a dla mnie Staszek) jest kierownikiem Katedry Prawa Europejskiego UNIWERSYTETU Jagiellońskiego
http://www.rp.pl/artykul/112725.html
i odpowiada on na wcześniejszy artykuł w Rzepie, autorstwa Pani Profesor Krystyny Pawłowicz z Uniwersytetu Warszawskiego i Trybunału Stanu (dla mnie: Krystyny, a nawet swojego czasu Krysi, ale już nie chcę być taki pazerny na wzgledy dawnej koleżanki wydziałowej; pozdrawiam serdecznie, jeśli czytasz), która z niepokojem zauważyła niejasność co do rzeczywistej nadrzędności Konstytucji RP na terenie Polski.
http://www.rp.pl/artykul/111309.html
Otóż jak wyjaśniają to oboje Autorzy, piszący rzecz jasna z całkowicie przeciwstawnych pozycji ocennych, problem polega na tym, jak pogodzić nadrzędność Konstytucji na terenie naszego Kraju (proklamowaną zarówno przez samą konstytucję jak i przez orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego) z nadrzędnością prawa europejskiego nad prawem krajowym (a więc, w domniemaniu, także nad konstytucjami) państw członkowskich.
Dla myślenia biało-czarnego, dychotomicznego, operującego kategoriami zero-jedynkowymi typu „albo-albo”, dylemat jest rzeczywiscie z gatunku „kwadratura koła”: albo nadrzędne jest prawo europejskie albo Konstytucja: tertium non datur. Profesor Biernat bardzo ładnie wyjaśnia to w swoim tekście, dlaczego ta pozornie oczywista logika nie ma zastosowania do relacji między Unią a panstwami członkowskimi, i nie mam tu specjalnie nic do dodania, poza podpisaniem się pod jego tekstem. Ze swej strony powiem może, że poświęciłem temu zagadnieniu tekst obszerny a zawiły w przedostatnim numerze pisma branżowego pod nazwą „European Law Journal”; kto chce, niech zobaczy, czy można to sobie ściągnąć i przeczytać. W moim przekonaniu, jest to tekst słuszny acz strasznie nudny.
Powiem jednak tyle: jesteśmy więźniami starych kategorii, które w coraz mniejszym stopniu odpowiadają dzisiejszej rzeczywistości międzynarodowej. Operujemy tradycyjnym pojęciem suwerenności, która oznaczać ma podporządkowanie wszystkich podmiotów jednemu suwerenowi, ktory z kolei nie jest podporządkowany żadnym, ważniejszym od niego podmiotom. Opiera to się na tradycyjnym rozumieniu panstwa suwerennego, w którym istnieje tozsamość władzy, ludności i terytorium. Tymczasem w zglobalizowanym świecie, takie sprzężenie tych trzech czynników występuje w stopniu coraz mniejszym, a zlokalizowanie władzy zależy od tego, o jakiej dziedzinie mówimy: w pewnych sprawach ostatnie slowo (czyli, w starym języku, władza suwerenna) może należeć do instytucji lokalnych, w innych - państwowych, a w innych jeszcze - ponadnarodowych. (Takie jest w istocie znaczenie doktryny subsydiarności, wywodzącej się, nota bene, z katolickiej nauki społecznej). Mamy struktury władzy w coraz większym stopniu oparte na rozróżnieniach funkcjonalnych, a nie terytorialnych, co zresztą odpowiada, w skali spolecznej, złożonym strukturom lojalności, które równie często przebiegają między państwami jak w poprzek panstw, w oparciu o tożsamości zawodowe, religijne, narodowościowe itp.
Dlatego, jak wywodziłem tu niedawno, pojęcie „suwerenności” w tradycyjnym znaczeniu, że dana władza ma we wszystkich sprawach ostatnie słowo, po prostu staje się coraz bardziej anachroniczne: nie chodzi o to, że panstwa „tracą” suwerenność, ale że suwerenność przestaje być kategorią cokolwiek wyjaśniającą. I to prowadzi nas do kwestii nadrzędności prawa europejskiego nad prawem krajowym: tak, taka nadrzędność jest wymogiem integracji (zwłaszcza rynkowej) w Unii, ale po pierwsze - dotyczy ona ściśle ograniczonego zakresu kompetencji Unii (które to kompetencje wynikają z dobrowolnej zgody wszystkich państw członkowskich), a po drugie - nadrzędność ta wynika z dobrowolnego wstąpienia państwa do Unii, popartego stałą możliwością dobrowolnego opuszczenia Unii. Co, w tym złożonym systemie, daje nam pojęcie suwerenności?
Problem, jak zawsze, sprowadza się do możliwości wyjaśnienia rzeczy trudnej w sposób łatwy. Kolega Immanuel Kant napisał swojego czasu (a nie mam niestety cytatu pod ręką), że pewnych spraw nie da się po prostu wyrazić łatwo, bo są trudne ze swej natury. Zderzam się z tym problemem stale tu w Salonie24: gdy tylko wchodzę w jakieś rozumowanie bardziej nieco zlożone, wiem, że natychmiast zostanę oskarżony, że znów „kręcę”. Tak stanie się i tym razem, bo ciągle są ludzie, którzy wierzą, że wszystko da się wyrazić w sposób zrozumiały dla średnio rozgarniętych pięciolatków. Ich „Nie rozumiem!” nie jest przyznaniem się do pewnej słabości, nad którą warto popracować, ale okrzykiem triumfu, dokumentującym zwycięstwo nad krętaczem i manipulatorem.
Niedaleko szukając, właśnie wobec mojego wcześniejszego (nie tak znowu zresztą złożonego, przyznajmy to z ręką na sercu) wywodu na temat suwerenności, skierowany został zarzut, że może to i racja, ale naród mamy taki, że nie zrozumie. Jak napisał Pan Maciej Brachowicz, szef Katedry Prawa Europejskiego KLUBU Jagiellońskiego (nic nie zmyślam):
„Oczywiście, z prawniczego punktu widzenia można dowodzić, jak zrobił to Wojciech Sadurski, że suwerenność to nie to samo co niepodległość i nie jest niepodzielna, a państwa absolutnie suwerenne już nie istnieją. To prawda, tylko że obywatele tego nie zrozumieją bo w konstytucji zapisano im, że jako naród są suwerenem, a tu się okazuje, że muszą tą suwerenność częściowo oddać.”
http://jagiellonski.salon24.pl/67393,index.html
Otoż, abstrahując już od tego, że Konstytucja nie mówi wcale obywatelom, że są jako naród suwerenem (słowo „suwerenny” pada wyłącznie w Preambule, w stwierdzeniu historycznym o odzyskaniu w 1989 roku możliwości suwerennego i demokratycznego stanowienia o losie Ojczyzny - co jest opisem zgodnym z prawdą), nie wyrywałbym się tak bardzo z tym zapewnianiem, w imieniu Obywateli, że czegoś tam nie zrozumieją, bo można niemiło zostać przez Obywateli zaskoczonym pod tym względem.
* Tym, którzy się łatwo oburzają, wyjaśniam, że tytuł jest parafrazą popularnego hasła reklamowego pewnej sieci handlowej i został tu użyty dla celów jajcarskich. Nikogo z wymienionych ani niewymienionych w tym wpisie nie uważam za „idio*ę”, WS.
Inne tematy w dziale Polityka