No i wysypało. Ktoś tu kiedyś napisał, a cytuję to z marniejącej z każdym rokiem pamięci, że gwarancją znalezienia się na SG i dużej popularności wpisu, jest wstawienie do tytułu seksu, religii, Michn*ka i Sadurskiego. Ten zestaw mnie nie gorszy, wprost przeciwnie, do wszystkich składników tej listy mam stosunek pozytywny, a do niektórych - wręcz entuzjastyczny. Więc fakt, że wysypało Sadurskim w Salonie, powinien przejmować mnie dumą, radością i satysfakcją.
Ale nie przejmuje. I nie dlatego, bym - broń Boże - miał cokolwiek za złe FYM-owi, Klubowi Jagiellońskiemu, galopującemu majorowi i innym, którzy zechcieli poświęcić mi swoje komentarze. Jak Oscar Wilde powiedział, jedyną gorszą rzeczą od tego, że piszą źle o człowieku (no major nie pisze, ale tak mi się już wymieniło) jest to, że w ogóle o nim nie piszą. To prawda. No ale tenże Wilde powiedział też kiedyś, że najgorszą rzeczą w socjaliźmie jest to, że kradnie on człowiekowi wieczory. Otóż dlatego nie jestem socjalistą a tylko liberałem (choć nie da się ukryć, socjał-liberalem): nie chcę, by kradziono mi wieczory, kiedy na przykład chciałbym napić się dobrego, a jak pieniędzy nie starczy, kiepskiego wina. Nie jestem więc w stanie odpowiedzieć na liczne, naprawdę poważne i interesujące posty, mi poświęcone. I dlatego właśnie ów wysyp nie przejmuje mnie radością, a raczej - umiarkowanym poczuciem winy.
Nie jestem więc w stanie odpowiedzieć, tak jak na to zasługuje, FYM-owi, który co prawda lekko mnie zbeształ, że czepiam się jego interpretacji moich poglądow o suwerenności, podczas gdy Mu, FYM-wi znaczy się, chodziło o coś ważniejszego niż poglądy Sadurskiego, a mianowicie o Polskę. Zgoda, Polska ważniejsza, ale ja prostowalem w imieniu swoim, bo do tego mam jako taką legitymację, a nie w imieniu Polski. I uważam, że FYM - blogowicz uważny i błyskotliwy - całkiem niepotrzebnie wrzucił, rozpatrując moje poglądy, suwerenność i niepodległość do jednego worka. Zwłaszcza, że sporo czasu i miejsca poświęciłem podkreślaniu różnic między tymi pojeciami - i w tej akurat sprawie definicji słownikowych nie uważam za rozstrzygające spór.
Myślę, że to właśnie dlatego tak wielu komentatorow FYM-a poczuło się zachęconych, by udzielać mi lekcji patriotyzmu. To zresztą stara polska specjalność: pouczać, kto jest lepszym Polakiem i patriotą. Otóż - i tu na chwile wpadnę w patetyczny ton, którego nie lubię - ja takich lekcji od nikogo przyjmował nie będę; tam gdzie jestem robię to, co mi dyktuje polski patriotyzm i nikomu przed tym nie będę się tłumaczył, a zwłaszcza przed jakimiś anonimami z Kanady czy innej Australii, którzy z tych - pięknych skądinąd - krajów wydają innym cenzurki patriotyzmu.
Przykro mi też bardzo, że nie jestem w stanie odpowiedzieć poważnie Panu Maciejowi Brachowiczowi z Klubu Jagiellońskiego. Pan Brachowicz na wstępie wyraża przypuszczenie, że za nim nie przepadam, co jest o tyle prawdą, że ja w życiu jeszcze nie przepadalem za żadnym mężczyzną, bez względu na wiek, urodę, miejsce urodzenia i pochodzenie etniczne, i nawet wizyta w Polsce Pana Faya tego nie zmieni. Natomiast nie jest prawdą, bym Go (Pana Brachowicza) nie lubił, na dowód czego gotów jestem postawić mu wino, a choćby i kolację, gdy ponownie bedę zmuszony przyjechać do tego upiornego miasta, w którym przyszło Mu żyć. Lubię Go - poważnie i bez najmniejszej ironii - m.in. za powagę i wnikliwość, z jaką broni swoich poglądow. Nawet jeśli się z nimi nie zgadzam.
A zatem, po tych wszystkich pier*ułach, winien Państwu jestem przynajmniej jedno merytoryczne wyjaśnienie. W nagrodę dla tych, którzy aż do tego punktu wytrwali, będą nawet dwa. Pierwsze jest takie: wcale nie uważam Unii Europejskiej za jakiś cud świata. A teraz powiem bardziej w związku z toczoną tu niedawno dyskusją - wcale nie uważam, że zasada nadrzędności prawa europejskiego nad krajowym, jest jasna, oczywista i klarowna. Poświęcilem temu b. długi artykuł w przedostatnim „European Law Journal”; to zasada wyjątkowo nieprzejrzysta, choćby dlatego, że w wersji absolutnej (tzn. obejmującej także nadrzędność nad konstytucjami krajowymi) nie akceptuje jej żaden mi znany sąd konstytucyjny państw członkowskich. Z drugiej strony - w wielu sprawach, związanych z twardym trzonem wspólnotowym, zwłaszcza z wolnym rynkiem gospodarczym, supremacja prawa wspólnotowego nad krajowym (dotyczącym np. zasad obrotu handlowego) jest absolutnym wymogiem rzeczywistego wspólnego rynku, podobnie jak bezpośrednia stosowalność prawa wspólnotowego w porządku prawnym krajowym. No więc mamy bałagan: ETS sobie a sądy krajowe sobie; Traktat sobie a orzecznictwo sobie, konstytucje sobie a prawo niższego rzędu sobie... No i dobrze, niech rozkwita tysiąc kwiatów, doktryny tzw. „pluralizmu konstytucyjnego” w UE przynoszą ich autorom niezłe pienądze za honoraria (nie mnie, niestety, wyjaśniam tym, którzy ostatnio z lubością zaglądali mi do portfela), Unia nie rozbiła się od tego, a zamiast kakofonii wyłania sie z tego zgiełku jakiś dialog, jakieś poszukiwanie rozwiązań pragmatycznych, o czym tak ładnie pisał Pan Profesor Biernat (dla mnie: Staszek).
Przepraszam, zwłaszcza miłego pana Brachowicza, że to takie impresjonistyczne i nie-naukowe, ale jesteśmy już chyba (no dobrze, będę mowił za siebie) dość zmęczeni tym prawniczym żargonem. I teraz moja druga uwaga. Ważne jest to, że jutro Traktat Lizboński zostanie ratyfikowany (a własciwie zgoda na ratyfikację zostanie wyrażona), nie stracimy od tego ani grosz niepodległości; jeśli ktoś się uprze i przekona do siebie odpowiednią liczbę współ-obywateli, zawsze można będzie sie wycofać. Ale przedtem zorientujemy się, mam nadzieję, że Unia nie staje się żadnym super-państwem, nie dyktuje swym państwom członkowskim kogo wybierać do parlamentu, czy mieć albo czy znieść królową, czy pozwolić na małżeństwa homoseksualne i czy zagłuszać rozglośnię radiową ojca Rydzyka. Będziemy raczej mieli połączenie drobnych ułatwień, które na codzień uprzyjemniają życie (typu Schengen czy dotacje dla rolnictwa) z drobnymi zgryzotami (konieczność respektowania pewnych nowych norm i procedur biurokratycznych). Co przeważy nad czym - tego dziś jeszcze nie wiadomo, ale opinia Polakow - wcale nie tak głupich i niedoinformowanych - wydaje się być na razie jednoznaczna.
PS: Spośród bardzo wielu szczegółowych uwag na mój temat i pytań do mnie skierowanych, zmuszony jestem odpowiedzieć na pytanie pewnego Pana u FYM-a, który otwarcie zapytał, kim ja właściwie jestem i czy ktoś zna jakieś moje publikacje. Tym pytaniem jestem - powiem to szczerze - oburzony. Napisalem przecie wiele ważnych pozycji książkowych, a mianowicie „Przewodnik po tanich restauracjach florenckich”, Poradnik Konesera „Jak odróżnić dobre czerwone wino od złego białego”, a także zbiór wierszy moralnych dla młodzieży męskiej „Miej serce i Patrzaj w Serce”.
Inne tematy w dziale Polityka