fot. Facebook
fot. Facebook

Nadchodzi progresywny foliarz

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 70
Jeśli Zachód przegnie z covidową biopolityką, to czeka nas nieuchronny wysyp antyszczepionkowego obywatelskiego nieposłuszeństwa. Takiego, jak u Kyriego Irvinga.

Zwykło się uważać, że w temacie szczepień role są schludnie podzielone. Cały rozsądny, postępowy i demokratyczny świat jest oczywiście i bezapelacyjnie za. A ci, co zgłaszają swoje wątpliwości, to rozumująca darwinistyczne egoistyczna „foliarska szuria”. Najpewniej o bardzo podejrzanych (oczywiście skrajnie prawicowych) sympatiach. 

Jednak najnowsza historia gwiazdy amerykańskiego sportu psuje ten stereotypowy obraz. 

Kim jest Kyrie Irving

Kyrie Irving jest koszykarzem. Co ja mówię „koszykarzem”? Jest gwiazdą. W wieku 30 lat znajduje się u szczytu sportowej kariery. Zna już smak mistrzostwa (wygrał ligę w 2016 z Cleveland Cavaliers) i wielokrotnie był wybierany do prestiżowej drużyny gwiazd. Ale wiele ciągle przed nim. Jego obecny klub Brooklyn Nets ma wielkie apetyty i od paru lat uchodzi za następną wielką potęgę NBA. A rola grającego z numerem 11 Irvinga jest w tych ambicjach kluczowa.

Zobacz: Dobrowolny ZUS? Rzecznik PSL tłumaczy pomysł Kukiza

Ale to nie wszystko. Bo Irving jest nie tylko świetnym sportowcem. Należy także do najbardziej aktywnych społecznie i obywatelsko celebrytów Ameryki. I tak na przykład w roku 2020 kupił dom rodzinie zabitego przez policjantów w Minneapolis George’a Floyda. Tragedii od której rozpędu nabrał globalny ruch „Black Lives Matter”. Ale w przeciwieństwie do wielu innych celebrytów to postfloydowska fala społecznego oburzenia, obudziła Irvinga do działania. Lista społecznego zaangażowania Kyriego jest naprawdę długa. Wspiera finansowo biednych potomków Indian z plemienia Siuxów. Wykupuje studencki dług niezamożnych Amerykanów, którzy nie mogą go spłacić. Łoży regularnie na tzw. Banki żywności - czyli miejsca, w których biedni mieszkańcy USA mogą się zaopatrzyć w podstawowe produkty żywnościowe. Propaguje wegetarianizm. Razem z raperem Commonem zrobili też film dokumentalny o Breonnie Taylor - ratowniczce medycznej z Louisville zastrzelonej przez policję na kilka miesięcy przed wybuchem sprawy Floyda. 

Obejrzyj: "Lewy z bicepsem", czyli Rafał Woś o Kyrie Irvingu z Brooklyn Nets


Irving należy wreszcie do najaktywniejszych wśród koszykarzy w USA działaczy związkowych. Bo w Ameryce sportowcy w najważniejszych ligach są uzwiązkowieni i walczą w ten sposób o swoje prawa. Co czyni tamtejszy sport - mimo istnienia wielu gwiazd - trochę bardziej równym i przejrzystym od na przykład superneoliberalnej europejskiej piłki, gdzie każdy gracz negocjuje z pracodawcą indywidualnie. Od 2020 roku Irving jest więc wiceprzewodniczącym wspomnianego związku. 

Progresywny antyszczepionkowiec

Słowem: Ze swoją dobroczynnością, antyrasizmem i uzwiązkowienie Kyrie Irving mógłby być ikoną ruchu progresywnego. Ale prawda jest taka, że tzw. progresywna Ameryka ma z nim od kilku miesięcy wielki kłopot. Bo Irving ostro i pryncypialnie sprzeciwił się „wymuszaniu” na ludziach szczepień na covid-19. I aby nie być gołosłownym przed startem obecnego sezonu sam odmówił przyjęcia szczepionki. W Ameryce zawrzało. Klub Irvinga wydał oświadczenie, że dopóki się nie zaszczepi nie będzie mógł grać, ani nawet trenować z zespołem. Irving odparł, że „szanuje ich decyzję, i prosi by uszanować jego”. W efekcie od października do stycznia nie pojawił się na parkiecie ani razu. 

Pod wieloma względami Irving swoją odmową szczepienia trafił współczesną Amerykę (i w ogóle liberalne zachodnie społeczeństwa) w czuły punkt. 

Z jednej strony szczepienia w Stanach i w całym zachodnim świecie są przecież (przynajmniej na razie) co do zasady dobrowolne. Jednocześnie, gdy obywatel chce z owej dobrowolności skorzystać natrafia na mur i zasieki utrudniające mu normalne funkcjonowanie. 

To oczywiście logiczne, a wręcz zamierzone. Od wielu miesięcy we wszyskich krajach Zachodu uprawiamy tę samą polityczno-etyczno-publicystyczną ekwilibrystykę. Chcemy mieć ciastko i zjeść ciastko jednocześnie. To znaczy chcemy myśleć o sobie jako o tym wyjątkowym miejscu na ziemi, gdzie opieramy się na dziedzictwie liberalizmu i narzucamy obywatelom tak niewiele nakazów i zakazów, jak to tylko możliwe. Kolektywizm i autorytaryzm nas przerażają. Zwłaszcza tych, którzy lubią o sobie myśleć jako o obrońcach starej dobrej liberalnej demokracji przed zagrażającą jej falą tzw. populizmu. Oczywiście prawicowego i bardzo podejrzanego. Pryncypialnie bronimy więc praw jednostek i mniejszości przed zakusami kryptofaszystowskiej większości. Tak przynajmniej większość z nas chciałaby o sobie myśleć.

Ale przecież.. 

Ale przecież z drugiej jednak strony we współczesnym zachodnim świecie do roli świeckiej religii urosła pooświeceniowa wiara w naukę. To ona (w tym wypadku wiara w medycynę) pcha nas w kierunku czegoś, co w latach 70. filozof Michel Foucault opisywał jako „biopolitykę”. To znaczy takie zarządzanie społeczeństwem, byśmy - jako zbiorowość - kierowani byli przy pomocy metod jak najbardziej naukowych, racjonalnych i obliczonych na zwiększenie efektywności metod. Obecna akcja szczepień na covid jest właśnie takim przykładem foucaultowskiej biopolityki. Niby nie zmuszamy ludzi do szczepień (bo wolność jest ważna). Ale w praktyce jednak konstruujemy takie prawo oraz regulacje, by nie dało się pozostawać nieszczepionym. Nie wpuszczamy ich do komunikacji miejskiej, do restauracji czy (jak w przypadku Irvinga) odbieramy ludziom możliwość wykonywania ich pracy. A przecież ten proces stale się zaostrza. Czego dowodem jest na przykład skrócenie ważności paszportów covidowych. Zapewne nieostatnie. I jednoznacznie obliczone na to, by ludzie przyjmowali kolejne dawki szczepień.

Zobacz: Novak Djoković wydał pilne oświadczenie. Tenisista wyznał prawdę, padły przeprosiny

Oczywiście ta deklaratywna wiara w wolność jednostki i mniejszości stoi w sprzeczności z realną covidową biopolityką. To miejsce, w którym jesteśmy dziś. Nie lubimy o tej sprzeczności mówić i staramy się ją zagadać. Ale ona istnieje. I to jest sprzeczność, którą los Irvinga wywleka nam pod nos jak groźnego mikroba spod szkła powiększającego 

Oczywiście można bez trudu zbudować argumentację, która odsunie od nas występujący tu niewygodny problem. Można decyzję Irvinga skompromitować, umniejszyć i obśmiać - przypominając na przykład, jak kiedyś powiedział, że „ziemia jest płaska” (i już nie wspominać, jak tłumaczył potem, że to żart). Albo mówić, że jest osobą o „chaotycznej osobowości”. W tym kierunku idzie z resztą większość komentarzy na temat sprawy Irvinga publikowanych przez mainstreamową prasę amerykańską. 

Ale przecież problem sprzeczności zawartej w szczepionkowej biopolityce pozostaje w mocy. 

Obywatelskie nieposłuszeństwo

I jest bardzo możliwe, że on nam jeszcze wybuchnie. Bo przecież można sobie wyobrazić, że w pewnym antycovidowa biopolityka zacznie tak doskwierać ludziom, że postawa Irvinga stanie się dominująca. Albo przynajmniej jej szeregi zaczną się tak mocno poszerzać. I już nie będzie ich tak łatwo zapędzić do kąta z napisem „uwaga, foliarze!”. 

Czytaj: To koniec sagi z Novakiem Djokoviciem? Australijski rząd podjął decyzję

Dziś foliarza łatwo jest zepchnąć do defensywy odbierając mu moralną legitymację do działania (nie szczepisz się więc nie tylko łamiesz prawo, ale i pośrednio przyczyniasz się do śmierci chorych na covid. Zupełnie spokojnie da się jednak zbudować kontrnarrację. Głoszącą, że przy pomocy takich argumentów agresywna większość od dawien dawna unieszkodliwia inaczej myślących. Tymczasem w postawie Irvinga da się wręcz dostrzec modelowy przykład tzw. Obywatelskiego nieposłuszeństwa. A więc uzasadnionej moralnie odmowy stosowania obowiązującego prawa w imię wyższych wartości. Teoretycy i praktycy „civil disobedience” (od Thoreau i Arendt po Gandhiego i Luthera Kinga) podkreślali zawsze, że swą moralną słuszność czerpie ono wcale nie z tego, że nikt z powodu naszego „nie” nie dozna krzywdy. Siła nieposłuszeństwa polegała raczej na gotowości do poniesienia konsekwencji swoich czynów. To właśnie odróżnia nieposłuszeństwo od zwykłego warcholstwa czy nieliczenia się z innymi. 

I nawet tu nasz Irving ma w ręku mocne karty. Bo on realną cenę za swoją decyzję zapłacił. Stracił kawał sezonu, ryzykując utratę formy, załamanie kariery i koniec wynikających stąd korzyści finansowych (Nike raczej nie odnowi kontraktu reklamowego z niegrającym koszykarzem). Oczywiście - na biednego nie trafiło - jednak przecież w niczym to nie zmienia faktu, że Irving swą pryncypialną decyzją położył na szali wiele. 

Jaki będzie finał tej historii? Na razie taki, że doszło do tymczasowego kompromisu. Przyciśnięci kłopotami kadrowymi Netsi zaproponowali sportowcowi, by grał… tylko w meczach wyjazdowych. 5 stycznia Irving wyszedł na parkiet w Indianapolis, a kilka dni później w Portland. W Nowym Jorku grać jednak nie może. Bo tam obowiązuje przepis, że do zadaszonej hali sportowej może wejść tylko osoba zaszczepiona.  

Oczywiście każdy z czytelników doskonale wie, że nie o samą sprawę Irvinga tu chodzi. Ale o zjawisko, którego może jeszcze dokładnie nie widać. Ale które można już sobie wyobrazić. Nazwijmy je tymczasowo - z braku lepszej nazwy „progresywnym foliarstwem”. To jego zalążki da się tu już całkiem całkiem nieźle rozpoznać. 

Rafał Woś

Czytaj dalej: 

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka