PAP/KPRM
PAP/KPRM

Ktoś coś mówił o dyplomatołkach?

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 276
Słyszeliście ten huk? To właśnie upadł mit, że PiS nie zna się na polityce zagranicznej.

Przez lata polityczni przeciwnicy Kaczyńskiego starali się otoczyć go szczelnym kordonem sanitarnym. Kordon ów zbudowany był z wielu użytecznych stereotypów. Powtarzano więc uparcie, że PiS nie ma kadr, intelektualnego zaplecza i wystarczających horyzontów potrzebnych do prowadzenia prawdziwej polityki. A czyż jest bardziej finezyjna i wymagająca wyższych kompetencji dziedzina rządzenia niż dyplomacja? Czy można więc dopuścić do tego, by tą królową politycznej sztuki zajmowała się banda „dyplomatołków”?

Ten mit trzymał się dobrze przez całe lata. Ale najpóźniej teraz - po wybuchu wojny w Ukrainie - trzeba go odesłać na śmietnik.

Gdzie są krytycy PiS-u? Zapadli się pod ziemię

Bo prawda jest taka, że od początku wojny polski rząd wrzucił takie turbodoładowanie, że krytykom na dobre dwa tygodnie odebrało mowę. Wyliczmy. Najpierw dyplomatyczna ofensywa na forum Unii, która pomogła przekonać nowy niemiecki rząd do porzucenia jednoznacznie prorosyjskiej postawy poprzedników. Potem zdobycie specjalnych gwarancji bezpieczeństwa ze strony USA („będziemy bronić każdego centymetra polskiej ziemi” wypowiedziane przez najważniejszych amerykańskich decydentów wzmocnione przysłaniem dodatkowych żołnierzy oraz uzbrojenia). Jednocześnie bezwarunkowe przyjęcie ogromnej fali uchodźców bez oglądania się na koszty. Posunięcie słuszne nie tylko moralnie, ale i bardzo dobrze przyjęte przez opinię międzynarodową. I wreszcie wyprawa do Kijowa z propozycją międzynarodowej misji pokojowej w Ukrainie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby taka misja stała się za jakiś czas podstawą do rozpoczęcia autentycznego procesu pokojowego na Wschodzie. 

Zobacz: Wielcy polscy ekonomiści na monetach kolekcjonerskich NBP

Dla karmionych opowieścią o PiSowskich dyplomatołkach to jest poznawczy szok. O szoku nie może być przecież mowy jeśli ktoś naprawdę i bez założonej z góry antyPiSowskiej tezy obserwował polską politykę ostatnich lat. W tym czasie PiS i jego intelektualne zaplecze wypracowali sobie dość spójną wizję polskiej racji stanu. A także polityki zagranicznej, która ma tej racji służyć. Zaś ostatnie lata spędzone u władzy pozwoliły kaczystom na zdobycie niezbędnego instytucjonalnego doświadczenia. A nawet wychowanie sobie pokolenia nowych wykonawców takiej polityki. W efekcie, gdy nadeszła godzina próby PiS nie musiał ani na gwałt wymyślać swojej polityki zagranicznej od zera. Ani odwracać jej podstawowych założeń pod wpływem doznanego szoku (jak czyni spora cześć zachodnich elit na czele z Niemcami). Kaczyści otworzyli po prostu odpowiednią szufladę, wyjęli z niej gotowy skrypt. I zaczęli działać.

Co jest w tym skrypcie? Mówiąc w dużym uproszczeniu PiSowska polityka zagraniczna opiera się od lat na następujących założeniach. 

Polityka zagraniczna PiS. Pięć kluczowych elementów

Po pierwsze, putinowska Rosja jest śmiertelnym zagrożeniem. To zagrożenie jest stopniowalne. Byłe republiki radzieckie są zagrożone najbardziej. Ale Polska jest następna w kolejności. Kraje Zachodu zagrożone są zaś w stopniu nieporównywalnie mniejszym.

Po drugie, uzależnienie Europy od dostaw surowców mineralnych ze Wschodu potęguje to zagrożenie. Popularna na Zachodzie (zwłaszcza w Niemczech) teza o zmienianiu Rosji poprzez handel i intensywną wymianę jest z gruntu fałszywa. A dla nas bardzo szkodliwa. Zwiększa bowiem po stronie Zachodu realny koszt przeciwstawienia się rosyjskiej ekspansji w naszej części kontynentu. A więc zachęca do polityki obłaskawiania Moskwy oraz ustępstw. 

Po trzecie, rosnącym problemem jest też odchodzenie Unii Europejskiej od swoich pierwotnych założeń. To znaczy od koncepcji bloku suwerennych i solidarnie się wspierających państw. I porzucanie jej na rzecz idei superpaństwa - a w praktyce koncertu mocarstw, w ramach którego najsilniejsze, najbogatsze i najbardziej biegłe brukselskich intrygach kraje mogą narzucać innym swoją wolę. Przedstawiając je jako projekty wobec których nie ma alternatywy. 

Po czwarte, Zachód można i należy za prowadzenie opisanej wyżej polityki mocno krytykować. I jeśli to możliwe, proponować alternatywę - na przykład na polu polityki energetycznej czy klimatycznej. To jest (z racji polskiego potencjału i wielkości) trochę nasze przekleństwo, ale trochę też i nasz obowiązek. Bo jeśli nie zrobi tego Polska, to nie zrobi tego nikt. 

Po czwarte, podnoszenie krytyki Zachodu nie musi oznaczać bycia antyunijnym czy antynatowskim. To jest decydująca i podstawowa różnica pomiędzy PiSem a innymi europejskimi ugrupowaniami populistycznymi. To różni kaczystów od Orbana, czy LePen albo Zemmoura, którzy na jakimś etapie szukali w Rosji oparcia. Albo przynajmniej przeciwwagi dla rosnącej pozycji Niemiec. PiS może dzielić z nimi tę krytyczną wizję eurointegracji. Lecz nie oznacza to zamykania oczu na rosyjskie zagrożenie.

Ta pięciopunktowa polityka jest wyraźną alternatywą wobec polityki zagranicznej realizowanej przez Polskę w czasach rządów Platformy Obywatelskiej czy wcześniej za czasów SLD albo AWS. Punkt wyjścia jest wprawdzie ten sam. Można bowiem uznać, że ówczesne rozumienie polskiej racji stanu wychodziło się od potrzeby ucieczki ze Wschodu (Rosja) na Zachód (UE, NATO). Jednak zaraz potem te wizje zaczynały się mocno różnić. 

Która droga jest słuszna?

W doktrynie poprzedników PiS odpowiedzią na problem Rosji miało być rozpuszczenie się Polski w Zachodzie. Zakotwiczenie w NATO i UE tak mocne, by zachodnie potęgi uznały nas za swoich. I z tego powodu zechciały nas bronić w godzinie próby. Takie stawianie sprawy trafiało i do dziś trafia do umysłów i serc wielu Polaków. Zwłaszcza tych bardziej kosmopolitycznych i aspirujących do bycia Europejczykami (a często uciekających przed Polskością jako konstruktem nienowoczesnym i podejrzanie pachnącym). Ta doktryna radykalnej europeizacji Polski zakłada oczywiście olbrzymią dozę politycznej mimikry. Aby ją realizować polskie rządy muszą iść bowiem po śladach wytyczonych przez dużych graczy (głównie Niemców - jak to wyraził w słynnym przemówieniu z roku 2011 minister Sikorski). Miejsca na kontestację i krytykowanie kursu Europy nie ma tu zbyt wiele. Trzeba się wykazać lojalnością. Wtedy wszystko będzie dobrze. Wtedy będziemy i bogaci i bezpieczni.

Która z tych dróg jest słuszna? W tym temacie zdania Polaków są podzielone. I podzielone będą. To normalne w demokracji. Nawet wojna tego nie zmieni. Lekcja ostatnich tygodni powinna jednak polegać na czymś innym. Chodzi o to, by nie było powrotu do obśmiewania PiSowskiego rozumienia polskiej racji stanu. I przedstawianiu każdego zatargu z Unią, Ameryką jako dowodu na „dyplomatołkizm” kaczystów. 

Dziś już chyba nawet największy niedowiarek widzi, że te wszystkie śmiechy były po prostu nieuczciwe. A także bardzo krótkowzroczne. 


Czytaj dalej:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka