Agata Len Agata Len
1652
BLOG

Komenda "Odchodzimy" padła z ust kpt. Protasiuka

Agata Len Agata Len Polityka Obserwuj notkę 13

Pierwsza komenda "Odchodzimy" padła z usta kpt. Arkadiusza Protasiuka na wysokości 100 m. Jest to najnowsze ustalenie polskich ekspertów, którym udało się odczytać nagranie z kokpitu Tu-154.

Ustalenie to jest niewątpliwie wielkim przełomem w smoleńskim śledztwie.
Nie tylko zadaje kłam wnioskom zawartym w raporcie MAK, gdzie stwierdza się jednoznacznie, że polska załoga chciała za wszelką cenę lądować w Smoleńsku pomimo mgły i ostrzeżeń z wieży kontrolnej.
To ustalenie dowodzi, że polscy piloci NIE LĄDOWALI, że chcieli odejść na drugi krąg. Co im przeszkodziło? Co się działo na pokładzie samolotu przez 22 sekundy od momentu, kiedy padła pierwsza komenda: "Odchodzimy"? Tego ciągle jeszcze nie wiemy. 
Od początku czerwca 2010, czyli od momentu, kiedy poznaliśmy (niepełne z pewnością i być może częściowo sfałszowane przez Rosjan) stenogramy rozmów z kokpitu, było dla mnie jasne, że polscy piloci NIE LĄDOWALI, że schodzili tylko na wysokość decyzyjną, zgodnie z pozwoleniem wydanym przez rosyjskich kontrolerów. Dlatego nie rozumiałam większości medialnych komentatorów oraz wielu polityków i innych mądrali, którzy od miesięcy z uporem maniaka powtarzali jak mantrę, że „Polacy lądowali, a przecież nie powinni byli lądować, gdyż nie pozwalały im na to warunki pogodowe”. Nie mogłam pojąć wmawiania wszystkim tej niczym niepopartej wersji wydarzeń, w momencie kiedy ze stenogramów jasno wynikało, że w kokpicie padła komenda: "ODCHODZIMY". Dziś wiemy, że było to powtórzenie komendy, którą jako pierwszy wypowiedział dowódca załogi, kpt. Protasiuk. I wypowiedział ją we właściwym momencie, wcale nie za późno.
"Fakt", który opublikował dziś na swojej stronie internetowej artykuł na temat powyższego przełomu w śledztwie, zaznacza, że pilotów zmylił "głęboki jar tuż przed lotniskiem" i że ze względu "na błędne dane wysokościomierzy" piloci nie wiedzieli, że "zamiast  na wysokości 100 m, znajdowali się ok. 60 m niżej i wyprowadzenie samolotu okazało się już niemożliwe".

Wydaje się, że ta ostatnia konkluzja jest nieuprawniona, gdyż jak wiemy ze stenogramu po komendzie odejścia wydanej (powtórzonej - jak się dziś okazuje) przez Roberta Grzywnę na wysokości 80 m, nawigator podaje przez cały czas liczbę metrów nad ziemią. Samolot zamiast odejść, zniża się. Padają liczby: 70, 60, 50 i tak aż do 20 m. Gdyby na owych 100 m samolot istotnie znajdował się ok.60 m niżej, czyli na 40 m wysokości, to nawigator nie doliczyłby się wysokości 20 m, bo już wcześniej samolot uderzyłby w ziemię.
Tak więc być może nie jar i zbyt niska wysokość nad ziemią, lecz inne czynniki (np. awaria układu sterowania) nie pozwoliły wykonać rozkazu dowódcy o odejściu na drugi krąg?
Jedno jest pewne: raport MAK nie tylko jest "niekompletny". Ten raport jest przede wszystkim monstrualnym i bezczelnym kłamstwem (w starym sowieckim stylu).
 
 

 

Agata Len
O mnie Agata Len

Interesuje mnie świat. Uważnie śledzę sprawy krajowe. Zależy mi na dobru Polski. Uwielbiam czytać i rozmawiać z mądrymi ludźmi o sprawach ważnych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka