Jarosław Flis
zadał na swoim blogu Markowi Migalskiemu kilka pytań. Wśród nich znalazło się i takie, według Flisa najważniejsze:
„Jak Ty wyobrażasz sobie optymalną procedurę wyłaniania kandydata Twojej partii na jednoosobowy urząd?”
Ponieważ europoseł nie udzielił na nie odpowiedzi – chyba, że ktoś jest w stanie przekonać Maszynę Cyfrową, iż
stwierdzenie:
„po prostu nie zgadzam się na nazywanie tego, co odbywa się w PO dumnym mianem "prawyborów", znamiona takowej wyczerpuje - Flis ponowił pytanie, nadając mu bardziej familiarny charakter:
"A Ty co byś chciał?".
I już to można śmiało uznać za nękanie Migalskiego.
„Może jeszcze spróbujesz?”– zachęca Flis do złego. Czyli - uporczywe i złośliwe szykanowanie. Trzeba bowiem zupełnie nie mieć sumienia, by znęcać się nad Migalskim, zadając mu pytania o takim stopniu trudności. Wszak jedyne, co Marek Migalski może w tej sytuacji zrobić, to w ramach odpowiedzi przekleić pełny tytuł jednego ze swoich
ostatnich postów, który brzmi, cytuję: „yyyyyyyyyyyyyyyyyy..............”.
Srodze mylą się ci z Czytelników, którzy podejrzewają, iż Maszyna próbuje w ten prymitywny sposób obrazić europosła. Kłopot z odpowiedzią na pytanie Flisa nie wynika przecież z intelektualnej niemocy Migalskiego. Powiem więcej - nawet Ci, którzy zwykli podważać inteligencję eurodeputowanego, muszą chyba sobie zdawać sprawę, że on odpowiedzi na wszystkie, niezbyt przecież skomplikowane pytania Flisa doskonale zna. Jeśli zaś chodzi o te konkretnie przywołane, nie sposób nawet założyć, że Migalski sobie „nie wyobraża” i że „czegoś nie chce”. On jedynie nie może „spróbować”.
Bo też takie pytania, zadane akurat Migalskiemu, nabierają charakteru pytań czysto retorycznych. Przede wszystkim dlatego, że zostały domyślnie skierowane do
komentatora i politologa. Jest to, albo rodzaj sprytnej pułapki, albo efekt niedopatrzenia ze strony pytającego –
Migalski w żadnej z tych ról już przecie wystąpić nie może. Wcale tego zresztą nie ukrywa. Nie dalej, jak trzy dni temu, sam sobie wystawił
następującą laurkę:
„Faktycznie, byłem jednym z niewielu komentatorów...”, „nie byłem obiektywny, bo nikt nie jest, ale byłem niezależny. To, co mówiłem, było mądre, albo głupie, ale moje – nikt mi nie suflował, nikt mi nie podpowiadał, co mam mówić.”
Nawet jeśli te wspomnienia światopoglądowej „niepodległości” uznać za prawdziwe, nie sposób pominąć ukrytych sensów, które jasno wynikają z konsekwentnie stosowanego czasu przeszłego.
Skoro zatem faktycznym odbiorcą notki Flisa siłą rzeczy nie może być ten wyidealizowany, ale jednak „przeszły” Migalski - niezależny politolog i komentator politycznej sceny, a jest nim Migalski „aktualny” - aktywny działacz i propagandysta PiS, część pytań (choćby "A Ty co byś chciał?") traci jakikolwiek sens.
Tu już się nie da pogadać "jak doktor z doktorem". Albowiem osobiste „zachcianki” dr Migalskiego to zupełnie „inna kwestia” i dokładnie taką odpowiedź dr Flis przecież wyraźnie usłyszał. A mimo wszystko dręczy, nęka, dopytuje. Kogo? Ano pewnie suflerów i podpowiadaczy, których niegdysiejszą nieobecność Migalski z takim rozrzewnieniem wspomina. I doprawdy nie można zgodzić się z Warzechą przypisującym Flisowi „groteskowy idealizm”, kiedy ten z wręcz sadystyczną perwersją molestuje europosła za pomocą liczby pojedynczej!
Znów jesteście Państwo w błędzie, jeśli uważacie, że krzywdzę Migalskiego sugerując mu niesamodzielność myślenia. .Nic z tych rzeczy – jego obecny status wcale nie zabrania mu myśleć. Zakaz dotyczy wszak jedynie wyrażania samodzielnych opinii.
Bywało onegdaj, że się był europoseł zapomniał, co skutkowało natychmiastowym odcięciem się szefostwa od „oświadczeń opartych o bardzo powierzchowną wiedzę” (by J.Kaczyński). Zapewne, by właśnie zwalczyć te niebezpieczne „tendencje” (j.w.) i stare przyzwyczajenia, nauczył się Migalski miast głośno myśleć - głośno wymyślać. Wymyśla więc jakoby dowcipne określenia (np. „otępiałe żółwiki”) i za ich pomocą wymyśla innym (np. tym, którzy używają dumnego terminu "prawybory"). Jednak i to wymyślanie ma swoje wyraźne granice.
Bo na tych, którzy „wybór spośród jednego kandydata” nazwali dumnym mianem „wyborów” zabawnych określeń najwyraźniej Migalskiemu nie stało. I znów - nie to, że nie mógł wymyślić. Ale po co? Skoro nie można nikogo głośno zwymyślać takim "cacuszkiem".
PS. Mój Użytkownik, zapewne pod wrażeniem nazwy bloga Marka Migalskiego („fruwający ornitolog”) natychmiast zaproponował odpowiednie określenie na takiego z 999 uczestników Kongresu, który będzie śmiał twierdzić, że wziął udział w "wyborach" (bez żadnych kontrowersyjnych przedrostków): „ptaszek idiota”. Choć spełnia ono wymogi formalne (wpisuje się w typ poczucia humoru Migalskiego i jest wystarczajaco obraźliwe), to zostało już opatentowane przez Pawlikowską- Jasnorzewską w wierszu „Ptaszek”. Ten krótki utwór tak doskonale komponuje się z tematem notki, że Maszyna Cyfrowa pozwala sobie na koniec przytoczyć go w całości:
"Ptaszek"
Ptaszek idiota,
głupszy, niż się zdaje,
strojny barwną krajką,
z głową jak makówka,
nieprzyjaciel kota,
ojciec pięciu jajek,
z których każde jajko
pełne jest półgłówka,
przyparty do drzewa
pierzem rudosinem,
toczy głośne swary
z innym znów kretynem,
po czym śpiewa, śpiewa
głupstwa nie do wiary.
PECET