aleksander newski aleksander newski
197
BLOG

Zawłaszczana pamięć

aleksander newski aleksander newski Polityka Obserwuj notkę 0

 

Czy warto pamiętać? Są sprawy i wydarzenia, o których pamięć jest dla przyzwoitych ludzi czymś oczywistym. Pytanie zatem ogranicza się jedynie do formy, w jakiej wypada tej pamięci dać wyraz. W poczuciu, że gest pozostaje naturalnym wyrazem wewnętrznej postawy, przed rokiem tysiące osób wyszło na ulice, dając rzadko widywany w tych czasach spektakl patriotyzmu i solidarności, przypominając sobie na chwilę, czym rzeczywiście jest Polska. Przez rok emocje wystygły i znów zagraża nam narodowa acedia. Z sondaży, które dla współczesnych ludzi stały się jakby wyrocznią, zastępującą im normy moralne, dowiadujemy się, że większość zamierza uczcić rocznicę smoleńskiej tragedii "prywatnie". To zresztą trend zupełnie symptomatyczny dla tej epoki: sprowadzanie wszystkiego do sfery prywatnej, włącznie z pojęciami, których "zprywatyzować" nigdy się do końca nie uda: bez jakiegokolwiek zewnętrznego umanifestowania obumierają, albo stają się karykaturami samych siębie, pustym słowem, nie mogącym nigdy znależć spełnienia w czynie. A stąd krok już tylko do relatywizowania opinii. Jest to niestety przypadłość, która trafia się wielu ludziom - chcieliby czynić dobro, pragną być uczciwi, ale na pragieniu się kończy. Ich wszystkie wspaniałe intencje rozbijają się o tysiące zwątpień, rozterek, niedostatek odwagi. Potem wystarczy zastosować trochę akrobatyki intelektualnej, aby się rozgrzeszyć z własnej nędzy. Nic już nie jest takie oczywiste, ani postawy moralne, ani właściwe reakcje, wszystko nabiera światłocienia. I ci sami ludzie, którzy wtedy, 10 kwietnia, zapalali swój znicz przed Namiestnikowskim, dziś krzywią się z niesmakiem na jakikolwiek pomysł  uczczenia ofiar: jaki sens ma wywieszanie flagi, czy palenie zniczy dzisiaj? 
 
 
Przyznam, że i ja wpadłem na chwilę w pułapkę podobnego myślenia. Bądżmy szczerzy: już sama afirmacja pewnych pojęć jak Bóg, honor, ojczyzna i im podobnych stawia człowieka w mniejszości. Pół biedy, jeżeli człowiek taki porusza się w środowisku osób o prostym kręgosłupie moralnym, które te wartości podzielają. Gorzej, jeżeli ma się do czynienia z ludżmi o wypaczonym obrazie świata. Nie każdego stać na taki luksus, aby zrywać znajomości z każdym kto ma inny pogląd na życie, choćby to był pogląd najgłupszy. I w takim wypadku nie wystarcza nawet dobry smak czy niepodległość myślenia; człowiek decyduje się na drobne ustępstwa, albo machnięcie ręką na to, co wydaje się mniej istotne. Nie zamierzałem brać udziału w jakichkolwiek obchodach, ani nawet pojawiać się tego dnia na Krakowskim Przedmieściu. Wydawało mi się, że osobista refleksja będzie czymś zupełnie dostatecznym. 
 
 
Wielu ludzi może dziś powiedzieć: co mnie to właściwie obchodzi? Nie zachowałem się jak świnia, było mi bardziej przykro niż Andrzejowi Wajdzie, byłem zapalić świeczkę, złożyć kwiaty... ale dziś to już sprawa zamknięta. 
Nawet kardynał Nycz, jak gdyby w naiwnej obawie, że mogłoby się chociaż w niewielkim stopniu powtórzyć to samo co przed rokiem - ten nieskrępowany wybuch zdrowej Polski - przypomina skwapliwie, że zakończyła się żałoba.
 
 
I trudno nie uznać tego rzeczowego argumentu. Przecież większość Polaków nie znała osobiście żadnej z ofiar, są więc tacy, którzy uznają że nie warto pamiętać o tych, którzy nie pamiętaliby o nas. Jeszcze inni ochoczo podejmą sofizmat twierdzący, że wszyscy politycy to cwaniacy i złodzieje, więc nie warto po nich płakać. 
 
 
Oczywiście wszystkie te stwierdzenia są nieprawdziwe. Lech Kaczyński, ani 95 pozostałych ofiar nie potrzebuje celebracji ich pamięci. Oni  otrzymali już swoją nagrodę. Pamięć i gesty są potrzebne nam, abyśmy nie zapomnieli, że żyli obok nas ludzie, od których możemy się uczyć określonych postaw. Bo byli to ludzie prawi. Ich samych wychowano na pamięci ludzi prawych, oni o tę pamięć - często bohaterów, których chciano na zawsze wymazać - walczyli, a śmierć spotkała ich w drodze do Katynia, gdzie chcieli się o tę pamięć upomnieć. I póki ona żyć będzie, będą pojawiać się ludzie tego formatu, ale jeżeli jej zabraknie, będzie to oznaczać marnotrastwo ofiary złożonej przez tych 96 osób, a tego grzechu Bóg nie pozostawi bez pomsty.
 
 
Żałobie nie pozwolono odejść w naturalny sposób. Jątrzono ją przez dwanaście miesięcy. Najpierw było odnajdywanie szczątków ofiar w wiele tygodni po katastrofie, choć zapewniano, że teren został przeczesany warstwa po warstwie. Potem były okrzyki "chcemy Barabasza" na Krakowskim i nieudolnie prowadzone śledztwo. Na koniec, usunięcie tablicy memorialnej z miejsca katastrofy przez władze obwodu Smoleńska. Dlatego, kiedy słyszę wypowiedż kardynała, podejrzewam, że słowo "żałoba" skrywa inne, którego metropolita warszawski nie odważyłby się użyć, ale które oddaje doskonale intencje wspólczesnych Targowiczan: pamięć. Można ogłosić zakończenie żałoby, można gmatwać śledztwo, ale co można zrobić z pamięcią? Pamięć można zawłaszczyć. I chyba właśnie to stanowi obecny przedmiot działań rządu. Ludzie, na których pada podejrzenie i którzy strach w oczach pokrywają butą, najbardziej boją się zapalonych zniczy: ich ilość będzie sprawdzianem na to, jak daleko posunęło się zawłaszczanie pamięci.
 
 
Wreszcie, o ile argument odwołujący się do naszego egoizmu i każący zająć własnymi sprawami wydaje się najbardziej sensowny, o tyle jest najbardziej fałszywy. Wizja polityki, jaką reprezentowali pasażerowie TU-154, nawet pomimo róznic światopoglądowych, była w pewnym punkcie zbieżna. Ci ludzie działali naprawdę z przekonania, działalność publiczna była dla nich powołaniem, a solidaryzm i bezinteresowność nie pozostawały pustosłowiem. Być może dlatego odeszli, bo obecne społeczeństwo już na nich nie zasługiwało. I to jest tragedia także dla przeciętnego kucharczyka, który robi dziś karierę na nienawiści wobec pamięci ofiar: cwaniacy i pasożyci pozostali, a zginęli ci, którzy politykę pojmowali jako dobro wspólne i rozumną troskę, także w interesie głupawego kucharczyka.
 
 
Rzekomo ludzie, którzy przyznają się do bycia katolikiem, do "bogobojnych patriotyzmów", twardych zasad,  to po prostu frustraci, paranoicy lub nosiciele kompleksów. Pomijam już, że ktoś kto wygłasza podobne deklaracje sugeruje zaraz swoją wyższość. Ale świadczy to jednocześnie o głębokim samozakłamaniu i uprawianiu pseudopsychologii. Każdemu bowiem można przypisać jakieś frustracje czy kompleksy. Być może tylko święci potrafili się ich pozbyć, ale naród, który był tłamszony przez dziesięciolecia powinien być sfrustrowany. A co do kompleksów, te które próbują ukrywać kucharczycy są aż nazbyt widoczne. Żeby ich się nabawić wystarczy zresztą prześledzić życiorys i dokonania obu prezydentów, którzy zginęli w locie do Smoleńska, albo któregokolwiek z pozostalych pasażerów. Jeśli zaczniemy się z nimi porównywać, to nawet dla osób bez rozwiniętego samokrytycyzmu będzie to pokusa dla nienawiści, chęci niepamiętania, albo przeciwnie - jałowego naśladownictwa. Zawsze kiedy idzie o ludzi ponadprzeciętnych, albo próbujemy dopisać im wady, żeby sobie udowodnić, że nie jesteśmy gorsi, albo  chcemy o nich zapomnieć, bo są lepsi. Jeżeli jaka część społeczeństwa nienawidziła Lecha Kaczyńskiego, to byli to ci, którzy nie potrafili przebaczyć mu własnej nicości. Gazeta Wyborcza dała im na chwilę złudne przekonanie, że mogą być "kimś" ustawiając krzyż z puszek. To całe poczucie wyższości i lepszyzmu, jakim epatuje współczesna popkultura i poppolityka jest fałszywe, ale myślenie w podobnych kategoriach zawsze byłoby opaczne. Nie chodzi bowiem o jakąkolwiek rywalizację, porównywanie się z innymi. Tym co cechowało Lecha Kaczyńskiego - wymieniam tylko prezydenta, ale mam na myśli wszystkich - nie było czynienie czegokolwiek lepiej bądż gorzej, ani nawet idee czy poglądy. Pewnie ani ja, ani inni spośród ceniących go ludzi z wieloma z nich się nie utożsamiało. Lech Kaczyński po prostu rozeznał swoje powołanie i konsekwentnie je realizował, dzień po dniu dobrze wykonywał nakreślone sobie zadania, nie zabrakło mu odwagi by mieć wizję i o nią walczyć. 
 
I spełnił swoją misję, poruszając sumienie narodu, przypieczętowaną znakami na niebie i na ziemi. Oto, co stanowi o człowieku. Dlatego kiedy znajduję wypowiedzi ludzi, deklarujacych się zagorzałymi konserwatystami, których opinie są mi bliższe niż te Kaczyńskiego, a którzy w tym wypadku mówią jednym głosem z cynicznymi, dawniej ubeckimi, kapusiami, okrzepłymi już w swoim poczuciu bezkarności, nie potrafię nie czuć obrzydzenia, bo zaraz wiem co tak naprawdę ich boli.
 
 
Po 10 kwietnia 2010 "wyszły na jaw zamysły serc wielu" i jest to także lekcja dla nas wszystkich, żeby nie ufać deklaracjom, za którymi nie ma nic, bo nie wypływają z postawy moralnej i poczucia godności. Wszystkie te indywidua, które za życia poległego prezydenta próbowały uchybiać mu na każdym kroku, mogą się teraz zapluć na śmierć, nie pozbawią go honoru. Ale to samo nie dotyczy reszty społeczeństwa, nas żyjących. Walka o ten honor trwa, zawzięta. Liczy się każdy gest, każdy zapalony znicz.  Właśnie dlatego, podobnie jak większość, zdecydowałem się uhonorować ten dzień "prywatnie". Na KrakowskimPrzedmieściu.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka