Złapałam deszcz do wiadra. Zmieścił się, choć po brzegi wypełnił. Ni kropli malusiej z niego nie uronię. Niech no ziemia przesycha.
Słońce lassem wychwyciłam. Przyciągnęłam - chodź tu, tu do mnie chodź. Świeć!
Arktyczny wiatr w karafce nad kominkiem zalega. Grzeje się, jak gdyby wodą był, ciepły - uwolniony stanie się. By muskał drzewa i ludzkie lica.
Na termometr chucham, a rtęć w górę, kilka kresek, ale zawsze cośkolwiek. Taśmą zaklejone są punkty pod zerem uplasowane. Bez szans, by tam popaść, tylko wyżej i wyżej już teraz możliwym. Jestem wredna. Nie pozwolę spaść.
Palcem - zapienionym frontom grożę, szturcham chmury i przepłaszam, rozjarzone gwiazdy na noc proszę.
Primavera - czy to już, panie Bocianie? Bo ten żuraw coś tak skrzeczy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości