khavira khavira
760
BLOG

Szczepan Twardoch: Mackiewicz jako atrapa

khavira khavira Kultura Obserwuj notkę 2

 


 

Mackiewicz jako atrapa


 

SzczepanTwardoch
Rebelya.pl


"Wieczny Grunwald" uhonorowany został dzisiaj (tj. 11.11.11 - khavira) wyróżnieniem Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. Ze względu na pamięć patrona tej nagrody, jestem bardzo wdzięczny za to wyróżnienie, pisanie "Wiecznego Grunwaldu" bardzo przeżyłem, praca nad tą powieścią mnie zmieniła, z wszystkich moich powieści ta jest dla mnie najważniejsza. Mówić o własnej książce byłoby mi jednak teraz niezręcznie; powiem więc raczej o patronie nagrody.


Józef Mackiewicz jest dla mnie jednym z najważniejszych pisarzy XX wieku. A jednocześnie, nie znam innego pisarza, na którym dokonano by takiego gwałtu, jak na Mackiewiczu.
 

Gwałtem tym jest potoczne odczytanie Mackiewicza, chociaż trudno tutaj w zasadzie mówić o czytaniu, bo z powodów, o których napiszę zaraz, pozwalam sobie sądzić, że mało kto w ogóle zmierzył się z lekturą.


Powiedzmy więc, że chodzi mi recepcję twórczości Józefa Mackiewicza w najszerzej rozumianych środowiskach prawicowych.
 

Jak ta recepcja wygląda? Generalnie, poza paroma niszowymi wyjątkami, prawica w Polsce nie tworzy sama rzeczywistości społecznej ani kulturalnej, lecz wyłącznie reaguje na narracje przeciwników. Tym samym znajduje się pod ich pewnego rodzaju perwersyjną kontrolą. Zasłania się tylko, gdzie ją chlaszczą.
 

Skoro więc środowiska lewicowo-liberalne przekreśliły Mackiewicza za jego bezkompromisowy antykomunizm, to prawica za ten antykomunizm go pokochała, zgodnie z infantylną zasadą, że pokocha każdego antybohatera łamów "Gazety Wyborczej".
 

W tym wypadku nie są to jednak uczucia źle ulokowane. Lewicową niechęć do tego pisarza samotnego łatwo zrozumieć, zważywszy względy biograficzne, jest to jednak odraza znajdująca uzasadnienie wyłącznie polityczne, poza względami artystycznymi.
 

Czy jednak prawicowy afekt sięga poza tę politykę? Na prawicy Mackiewicza kocha się za jego antykomunizm, czy raczej za jakąś zwulgaryzowaną wizję tego mackiewiczowskiego antykomunizmu, rozumianego jako antykomunizm ostateczny, najintensywniejszy. Po prostu - za to, za co nienawidziło się go na lewicy, bo tak jest najprościej, skoro od przeciwnika dostaje się gotowych nie tylko wrogów, ale również patronów.
 

I rzeczywiście, w skrajnych rejestrach brzmi publicystyka Mackiewicza z lat siedemdziesiątych, kiedy pisarz komunistów widział już wszędzie od Watykanu po Waszyngton, co kiedy spojrzeć chłodno wydaje się raczej obsesją, niż trzeźwą analizą, obsesją, którą pamiętając biografię pisarza łatwo zrozumieć, trudno jednak zaliczyć do jego szczytowych osiągnięć - zwłaszcza, że w przeciwieństwie do powieści, bardzo zestarzała się ta publicystyka, jej ważność jest już raczej tylko historyczna.
 

Jednocześnie, łatwo zapomina się na prawicy o Mackiewicza antykomunizmie z lat czterdziestych: nie bez powodu, bo przecież jego ówczesna gorąca niechęć do walki z Niemcami (przy akceptacji zbrojnej przed Niemcami samoobrony), którą postrzegał jako służący wyłącznie Sowietom efekt komunistycznej infiltracji Armii Krajowej, nie pasuje do infantylnego, bogoojczyźnianego obrazu polskiej historii, w której nie ma miejsca na podważanie autotelicznej wręcz wartości polskiego państwa podziemnego. O historycznych wątpliwościach wspomina się na prawicy ze nieokreślonym strachem, po cichu, półgębkiem, aby nie kalać pamięci - bo, znowu, skoro na łamach Gazety Wyborczej brutalnie poddaje się w wątpliwość absolutne nieskalanie czci Polaków podczas wszystkich historycznych zawirowań wieku XX, to prawica, w swojej automatycznej, infantylnej przekorze przyjmuje za ostatecznie udowodniony sąd przeciwny.
 

Tymczasem Józef Mackiewicz nie bał się kalać ni brukać. W "Nie trzeba głośno mówić" nie bał się pisać o charakterze dziewczyny z AK w kontekście charakterów jej rówieśniczek z Komsomołu i Bund Deutscher Mädel - dostrzegając jeden wspólny osobowościowy rys fanatyzmu, nakazujący bezwzględną lojalność organizacji, lojalność, która przekracza wszelkie prawa ludzkie i boskie. Ci, którzy dzisiaj czczą tę prawicową atrapę Józefa Mackiewicza, będąc jednocześnie zdeklarowanymi miłośnikami polskiego państwa podziemnego, zapewne wiele wysiłku muszą wkładać w zapominanie o tym, że tylko niesubordynacja innego wolnego człowieka, Sergiusza Piaseckiego, uratowała pisarza od wyroku śmierci, wydanego zgodnie z najlepszymi tradycjami polskiej bezmyślności, w której myślenie zastępują dziecinne pokrzykiwania i wyliczanki.
 

Józef Mackiewicz nie bał się pokazać w brawurowej "Lewej wolnej" polskich żołnierzy jako ludzi tak samo zdziczałych wojną, jak zdziczali są sowieccy żołnierze w opowiadaniach Babla, które zresztą wraz z "Lewą wolną" tworzą wspaniały, dwustronny fresk o wojnie polsko-bolszewickiej, opowiedziany z podobną wrażliwością ludzi, których nie oślepia własny mundur. I polscy żołnierze Mackiewicza biorą kokainę, gwałcą, kradną, rąbią się szablami w burdelu i dręczą Żydów, czyli robią dokładnie to samo co robiłby na ich miejscu, strasznym prawem wojny, każdy inny żołnierz, co jednak nie mieści się w dziecinnej, prawicowej narracji o "historii oręża polskiego", w której żołnierze nie powinni nawet przeklinać. A w "Lewej wolnej" ułani śpiewają: "Śpij kolego w ciemnym grobie, niech się kurwa przyśni tobie", co oczywiście nie wydaje się niczym dziwnym w związanej przelaną krwią męskiej społeczności, lecz w narracji prawicowej zastąpienie Polski kurwą jest chyba bluźnierstwem ultymatywnym.
 

Poza tym: Józef Mackiewicz kocha Rosję, w której się wychował, bo czym, jeśli nie świadectwem wielkiej miłości do przedrewolucyjnej Rosji jest XIX-wieczna w swoim zarysie, rozmachu i narracji "Sprawa pułkownika Miasojedowa"? Z czego, jeśli nie z miłości do Rosjan wypływa wstrząsająca, smutna historia Kozaków opisana w "Kontrze", rzecz dla polskiej prawicy niebywała: oto autor z głęboką empatią pisze o ludziach, którzy nie tylko byli Rosjanami, ale jeszcze walczyli u boku Niemców, a których zresztą poznał dobrze wcześniej, w czasie wojny polsko-sowieckiej.
 

Wreszcie, co dziś wydaje mi się najważniejsze, twórczość Józefa Mackiewicza nie mieści się w panującym dziś modelu polskości etnicznej, na rzecz uhonorowania której maszerował dziś w Warszawie Marsz Niepodległości i który to model panuje na polskiej prawicy niepodzielnie. Nie mieścił się zresztą Mackiewicz w tym nurcie już przed wojną, skoro Wilno uważał za własność wilnian, nie zaś za miasto polskie czy litewskie.
 

Mój "Wieczny Grunwald" jest między innymi fantasmagoryczną próbą zmierzenia się z problemem człowieczeństwa skonfrontowanego z bezwzględnością tożsamości narodowych, polskiej i niemieckiej. Tak jak Conrad był pisarzem angielskim, tak ja, zachowując oczywiście proporcje, jestem polskim pisarzem, bo pisać mogę tylko po polsku; ale przede wszystkim jestem Ślązakiem, który próbuje zdefiniować siebie, własną nienarodową tożsamość poza tą fałszywą dychotomią narodowych polskości i niemieckości - i między innymi z tego powodu tak bliski jest mi Mackiewicz, bo wizja Górnego Śląska, która wydaje mi się być słuszna, Górnego Śląska, którego współgospodarzami, a nie tylko niewygodnymi sublokatorami mogliby być Ślązacy, jest bliska wizji Wileńszczyzny przedwojennych krajowców, na których oskarżenia o zdradę padały równie często, jak często dziś zwolenników śląskiej odrębności oskarża się wśród stu innych inwektyw, o bycie "pseudo-volksdeutschami", do złożonych i delikatnych kwestii przykładając najprymitywniejszy, infantylny aparat pojęciowy i zwykłą ignorancję. Tego samego aparatu i ignorancji prawica używała do atakowania Czesława Miłosza, uznając go za "zdrajcę polskości" - jakże byliby zdziwieni dziarscy chłopcy prawicowcy gdyby wiedzieli o jeszcze wojennej współpracy Mackiewicza z Miłoszem z czasów pracy tego pierwszego w "Gazecie Codziennej", odwołującym się do idei przedwojennych krajowców piśmie, które w kleszczach między triumfującym nacjonalizmem litewskim a pokonanym nacjonalizmem polskim próbowało ocalić wileńską tożsamość. Po wojnie stosunki między tymi dwoma wielkimi twórcami nie stały się zresztą chłodniejsze.
 

Wychowany intelektualnie w tradycjach myśli konserwatywnej, których sensem jest myślenie, nie krzyki, na Burke'u, Tocqueville'u czy Chateaubriandzie, spodziewałem się kiedyś, że to wyraźne, wielkie pęknięcie między Józefem Mackiewiczem a jego prawicowymi wyznawcami ma źródło w jakiejś pracy intelektualnej, w próbie odmiennego odczytania, nowej interpretacji, jednak byłem potem świadkiem eksperymentu, który później powtórzono wielokrotnie: odczytane na prawicowym zebraniu odpowiednie fragmenty z "Nie trzeba głośno mówić" czy "Lewej wolnej" sprawiają, że prawicowa publiczność reaguje tak, jak reaguje chociażby na książki Grossa, wyciem o "antypolonizmnie", "kalaniu" i "oczernianiu", po czym następuje zwykle precyzyjne wyznaczenie źródła pochodzenia judaszowych srebrników, którymi opłacono zdradzieckiego autora. Mackiewicz może być ukochanym pisarzem polskiej prawicy tylko dlatego, że się go nie czyta. Nie ma interpretacji, jest tylko zakorzenione w ignorancji fałszerstwo.
 

I dlatego przekonany jestem, że prawdziwy, z krwi i kości Józef Mackiewicz, gdyby w jakimś wehikule przeniósł się w nasze czasy, nie mógłby otrzymać nagrody swojego imienia, będącej w dużej części emanacją postawy, którą próbowałem tu scharakteryzować.
 

W 1956 roku pisał Mackiewicz: "czy zgoła cofnąć się do światopoglądowego poziomu wstępnie gimnazjalnej, gdy ludzi i narody z taką łatwością dawało się dzielić na: czarne – białe?! Nie "bronię" ani Niemców, ani Rosjan. Bronię samego siebie przed infantylizmem narzucanych mi poglądów."
 

Ten infantylizm ma się bardzo dobrze: wizja świata ze szkolnej czytanki panuje niepodzielnie w umysłach polskiej prawicy.


Ja jednak nie jestem już dzieckiem, nie będę zaspokajał dziecięcej potrzeby przynależności "do czegoś większego" internetowymi zabawami w walkę cywilną i państwo podziemne, nie pozwolę nikomu dla głupiej zabawy patosem założyć moim synom na głowy powstańczych hełmów rodem z najpotworniejszego pomnika Warszawy, pomnikiem dziecka, któremu pozwolono ponieść klęskę na wojnie.

Bawcie się w to sami, wasza śmieszność nie jest już moim zmartwieniem.


Dziś chcę już tylko bronić wielkiego, polskiego pisarza, chcę bronić Józefa Mackiewicza, bo sam się nie obroni. Chcę bronić go zarówno przed tymi, którzy delegalizują go za "zwierzęcy antykomunizm", ale to przy innej okazji, jak i tymi, którzy wyrządzają mu krzywdę o wiele większą, infantylizując go, przykrawając do płaskiej, politycznej atrapy. Sensem wielkiej literatury jest niuans, odcień i subtelność, nie kilka pojęć jak cepy. Kiedy zaś literatura staje się służebna względem polityki, wtedy musi postrzegać świat w czerniach i białościach.


Literatura jest jednak ważniejsza niż polityka, literatura jest ważniejsza niż Polska, Niemcy i Rosja razem wzięte.


Literatura to wieczność człowiecza.


I przyglądając się nagrodzonym książkom ostatnich lat zwracam się tutaj do Jury Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, chociaż wiem, że przecież kolegialne decyzje rzadko bywają jednogłośne, zwłaszcza wśród tak wyrazistych osobowości.


Jednak nagroda jest jedna i Józef Mackiewicz jest jeden, pytam więc może raczej ducha tego Jury, który unosi się nad jego werdyktami: czy kogoś obchodzi tutaj jeszcze Literatura?

http://jozef-mackiewicz.pl/

khavira
O mnie khavira

Kraj nasz - to ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego - to tradycja ludów, które niegdyś w Wilnie miały swą stolicę - to amalgamat krwi litewskiej, polskiej, białoruskiej, przemieszany z żydami, tatarami, karaimami, starowiercami ! To kraj szeroki mający ośrodek w naszem Wilnie, jak w soczewce skupiającym ideę i myśl ześrodkowującą dążenia krajów odwiecznie stąd rządzonych. Wilno to miejsce święte, to Mekka tylu narodów, szczepów i ludów, to ukochanie tych wszystkich, którzy w szerokim promieniu tego Znicza się rodzili, trwali, pracowali, cierpieli i kochali.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura