Kto zastąpi Jarosława Kaczyńskiego? Takie pytanie pada w ostatnim czasie wyjątkowo często. Stawiają je publicyści, politolodzy i, co oczywiste, politycy. W tym kontekście pojawiają się przeróżne nazwiska, od Ziobry po Kluzik-Rostkowską. Krążąca w obiegu informacja, że Jarosław Kaczyński jesienią ma oddać stołek prezesa sprawia, że spekulacje sukcesorskie nabrały wyjątkowo intesywnych rumieńców. Nikt rozsądny w to nie wierzy, ale przynajmniej media mają o czym pisać.
Prawo i Sprawiedliwość nie jest i nigdy nie będzie gotowe zmianę prezesa. Z chwilą odejścia Jarosława Kaczyńskiego PiS po prostu odpłynie w niebyt. To on stworzył tę formację, to on tchnął w nią swoją osobowość i to on dostarcza jej politycznego tlenu. Popełniając liczne błędy i odnosząc porażki, wciąż jest jej najtęższyym umysłem, motorem i sercem. Tylko on jest w stanie utrzymać pisowskie towarzystwo przy partyjnym dyszlu tak, by szło w określonym kierunku, nawet jeśli przy dyszlu towarzystwo wierzga, rży i kąsa.
PiS i Jarosław Kaczyński to najczystsza symbioza na poziomie molekularnym. Nie do rozdzielenia. Dlatego każde utrącenie prezesa oznaczać będzie utrącenie PiS-u. Mamy do czynienia z formacją autorytarną, silnie spersonifikowaną, w której Jarosław Kaczyński jest instancją ostateczną i rozstrzygającą. Dlatego medialne pławienie się potencjalnych delfinów, musi w nim wywoływać pobłażliwy uśmiech. Żaden z nich nawet w części nie niezbędnego autorytetu, by przewodzić PiS-owi.
Prawo i Sprawiedliwość jest formacją na czas oznaczony. Będzie istnieć tak długo, jak długo będzie przewodzić jej Jarosław Kaczyński. Potem zacznie się rozpadać. Poziom niechęci i wrogości panujący w jego szeregach ma wystarczającą siłę, by stać się skutecznym detonatorem, kiedy Kaczyńskiego zabraknie. Z PiS-u wyodrębnią się wówczas dwie-trzy mutacje z marionetkowymi wodzami, wzajemnie się zwalczającymi i oskarżającymi o rozpad partii. Po Prawie i Sprawiedliwości pozostanie wówczas wspomnienie.
Racją bytu dla PiS-u jest dzisiaj chuchanie na Jarosława Kaczyńskiego. Nawet jeśli prowadzi partię pod prąd sondaży, nie licząc się z „dobrymi radami” jajogłowych. Problem w tym, że w mediokracji takie bezwarunkowe popieranie „kontrowersyjnego” prezesa budzi zrozumiały dyskomfort i niewygodę. Dlatego „delfiny” głośno uderzają ogonami o taflę wody, tocząc między sobą bój o zajęcie jak najlepszych miejsc w blokach startowych. Czy któryś z nich okaże się „królobójcą”?
Tak, widzę jednego, ale nie ma go w rankingach sukcesorów. Nic dziwnego, gdyż bardziej przypomina rekina. Nikt nie bierze go pod uwagę, choć jest bardzo widoczny. Zawsze lubił przewodzić. Potrafi celnie strzelać, także do swoich. Ma ambicje i determinację. Widzi dalej i wnikliwiej, niż inni. W tej chwili dokarmia się na piersi Jarosława Kaczyńskiego. Usadowił się w newralgicznym dla niego miejscu. Wyczuł, że broniąc mitu będzie nabierać siły, także w stosunku do prezesa. Tam obmyśla swoją „nocną zmianę”. Intuicja podpowiada mi, że prezes to przewidział. Sęk w tym, że prezes nie jest wieczny.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka