Okładka kusiła zachęcająco – „Ostatni, niedokończony wywiad, udzielony przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dziś możemy w nim dostrzec swoisty testament”. Wysupłałem trzydzieści dziewięć złotych i kupiłem wywiad-rzekę ze śp. Lechem Kaczyńskim autorstwa Łukasza Warzechy. Choć sformułowanie „testament” brzmi tu nieco pretensjonalnie, to książka warta jest grzechu. Na jej kartach poznajemy osobę nietuzinkową, oczytaną, pewną swoich poglądów, erudytę. Otrzymujemy obraz intelektualisty w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, odmawiającego kompatybilności z intelektualizmem współczesnego chowu, do którego podchodzi z charakterystycznym dla siebie dystansem i nieufnością.
To książka, która pokazując interesującego człowieka, świadka historii, działacza „Solidarności”, wreszcie prezydenta RP, potwierdza smutną prawdę, że nie pozostawił on żadnej usystematyzowanej myśli politycznej, zebranej w jakimś tomiszczu, przepracowanej na chłodno, tak jak to mają w zwyczaju czynić mężowie stanu lub politycy dużego kalibru. Skazani jesteśmy na zestaw poglądów i przemyśleń wydobywanych przez innych, które brzmiąc całkiem interesująco i niekonwencjonalnie, tym bardziej potęgują niedosyt, że nie zawarł ich Lech Kaczyński w jakimś dziele, mogącym stać się przewodnikiem dla admiratorów jego poglądów, czy ludzi interesujących się polityką jako taką. Być może o czymś takim myślał. Jeśli tak, to okrutny los w sposób wyjątkowo bezduszny pokrzyżował te plany.
Lech Kaczyński był w mojej ocenie prezydentem zdecydowanie lepszym niż Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa. Wojciecha Jaruzelskiego jako erzacu nie liczę. Bił ich na głowę wiedzą, dorobkiem zawodowym, klarownością i, co tu dużo mówić, uczciwością. Był najbardziej „przezroczysty” i konsekwentny w swoich poglądach, które można by scharakteryzować, jako socjalno-niepodległościowe. Nie bał się ich wygłaszać, czym irytował m.in. warszawski salon, któremu zręcznie uciekał spod topora nacjonalizmu i antysemityzmu, co nie każdemu, kogo salon przestaje lubić, się udaje. Taki był Lech Kaczyński – socjalizujący, patriotyczno-pobożny, niepodległościowy. Choć wiele z jego poglądów było dyskusyjnych (własność prywatna, edukacja, służba zdrowia, samorząd, polityka wschodnia), to potrafił ich zręcznie bronić, co pokazuje właśnie „ostatni wywiad”.
Nie był „moim” prezydentem. Nie potrafił uciec od małostkowości i zapalczywości, które powinny być obce głowie państwie. Nie wiem czemu, ale fenomenalnie łatwo zrażał do siebie ludzi. Nie da się tego wytłumaczyć jedynie zmową i nieprzychylnością mediów, które – co Kaczyński nieustannie w wywiadzie podkreśla – bombardowały go właściwie za wszystko. Był za bardzo spięty i patetyczny. Sprawiał wrażenie niepewnego, a majestatowi Rzeczypospolitej nadawał w moim odczuciu, zbyt marsowe oblicze. Gdzieś ulatywała owa swoboda, dystans do ludzi i siebie, które dostrzegamy w jego rozmowie z Warzechą. Zbyt często mieliśmy do czynienia ze spiżowym prezydentem, przeczulonym na swoim punkcie, widzącym wrogów tam, gdzie ich tak naprawdę nie było. Gdzieś został popełniony wizerunkowy błąd, bo wbrew pozorom, Kaczyńskiego dałoby się nieźle „sprzedać” medialnie.
Lech Kaczyński przeszedł do historii w sposób najmniej spodziewany, bo tragiczny. Ma w niej trwałe miejsce i dla wielu Polaków będzie punktem odniesienia w ich politycznych wyborach. Był przewodnikiem dla sporego odłamu sceny politycznej. Odchodząc z tego świata w takich a nie innych okolicznościach stał się mitem, z którym, i o który, od razu rozpoczęła się walka. Dla przeciwników pozostał twarzą i protektorem IV Rzeczpospolitej, dla zwolenników totemem, o który natychmiast wybuchła bratobójcza wojna. Wojna gorsząca, bo do oczu skoczyli sobie jego najbliżsi współpracownicy oraz brat-bliźniak. Wyrywając sobie sukcesję po zmarłym prezydencie, być może otworzyli najbardziej odrażający spektakl polityczny najbliższych lat, który zniesmaczać będzie zwykłych ludzi, a cieszyć jedynie Palikotów.
Największymi grabarzami pamięci Lecha Kaczyńskiego będą, paradoksalnie, jego wyznawcy, różne „Polski Są Najważniejsze”, ruchy powoływane przez PiS dla upamiętnienia 10 kwietnia 2010, nawiedzeni poeci i zbzikowane prawicowe tygodniki, pompujące pamięć o podstępnie zamordowanym prezydencie, ścigające się o palmę pierwszeństwa i przyznanie na wyłączność tytułu: Custodian of the Memory. Żal patrzeć, jak przywoływane w wywiadzie przez śp. prezydenta postacie Elżbiety Jakubiak, Jana Ołdakowskiego, Michała Kamińskiego, Adama Bielana, Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Marka Cichockiego, robią dzisiaj za „mienszewików” ścierających się z pisowskimi „bolszewikami” o ortodoksję i wierność spuściźnie tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego. A wszystko to, jakby nie patrzeć, w okresie żałoby.
Ostatni wywiad z Lechem Kaczyńskim czyta się bardzo przyjemnie. Udało się prowadzącemu utrzymać w ryzach swojego rozmówcę, który znany z upodobania do licznych dygresji, tym razem trzymał się nakreślonych ram. Kaczyński jest interesującym interlokutorem, który tryska wiedzą historyczną i ekonomiczną, doskonale np. diagnozując źródła kryzysu sektora bankowego, a szerzej finansowego. Odpowiedzi nasącza merytoryczną treścią, pokazując, że ma gruntowną wiedzę w sprawach, które porusza. Zestaw jego poglądów, zwłaszcza na politykę wschodnią, trąci wprawdzie niczym nie podbudowaną pompatycznością i swoistą tromtadracją, niemniej daje doskonały przegląd dorobku intelektualnego środowiska propagującego „jagiellońską” wizję polskiej polityki wschodniej.
To książka, która nie unikając personaliów, odsłania kulisy wielu wydarzeń. Pokazuje, że polityka, to bardzo często „zatykanie nosa” i – używając modnego w niektórych środowiskach słowa – absmak, jeśli rezultat wyborów nie daje szans na samodzielne rządy. Udała się redaktorowi Łukaszowi Warzesze ta rozmowa. Wprawdzie na poglądy i działania Lecha Kaczyńskiego patrzę tak jak dotychczas, czyli krytycznie, ale jako na człowieka zdjętego z piedestału, zwyczajnego w rozmowie, skrzącego się dowcipem, znacznie cieplej niż miało to miejsce wcześniej. Tak sobie myślę, iż szkoda, że Lech Kaczyński tak mocno dał się uwieść polityce. Jakoś on do niej nie pasował, ani ona do niego. I to przez nią, niestety, nie zazna spokoju po śmierci.
www.eckardt.pl

Inne tematy w dziale Polityka