














Pierwszy Kwiecień. Słonecznie i bezwietrznie. Temperatura 54 °F. Odejmujesz 30. Dzielisz przez dwa i wychodzi 12°C. Działa. Mniej wiecej do 32 °F. Pózniej musisz sobie sam radzić. Nie ma co brać się za dociekanie ile to jest stopni poniżej 32, tylko ubierać dodatkowy sweter pod ciepłą kurtke i nakładać czapke i wiązać szalik. Ale to już chyba wspomnienie. Zima juz chyba za nami. Pewnie została odparta na dobre. Zbliża sie wiosna. Wysiadam z Subway'a - linia "L" - na stacji Bedford. Mam wizyte u dentystki na Greenpoint'cie. " Nie flosujesz zębów, tak jak ci mówiłam. I co ja mam z toba zrobić?" - strofuje jak zwykle - " Zeby miałem jakieś takie ścisnięte pani doktor. Flosuje jak umiem. Pracuje nad soba...poprawie sie pani doktor" - niewyraznie tłumacze się z odciagaczem w ustach. Pani doktor jest z Krakowa, więc powodowany - chyba sentymentem jakimś -zasuwam na ten Greenpoint z New Jersey. Dzień jest piekny więc spacerek nawet jest wskazany. Dla zdrowotności. Bujam sie zatem per pedes, bo samochód zostawiłem wczoraj w biurze na Astori. Rzadko korzystam z metra, a linią "L" jechałem pierwszy raz w życiu. Bedford - pomiędzy Wiliamsburgiem - żydowo a Greenpońciem - polakowo. A pomiędzy nimi - jak między ziemia a niebem, wodą a ogniem - Bedford. Kiedyś miks. Wszystkiego po trochu, z przewaga na Krajowych i Portoryków. Żyli sobie w zgodnej symbiozie przez cały tydzień aż do piątku. Piątek był dniem kulturowej interakcji. Po pracowitym tygodniu pracy na podpitych, wracajacych z wypłatą Rysków, Zbyszków i Staśków, czaili sie w mroku, leniący sie zwykle przez cały tydzień, Portorycy. Kilka szybkich strzałów i wypłata zmieniała właściciela i teraz to portoryki zaczynają aktywnie działać w nocnych klubach, " after houres", na dachach i w piwnicach budynków. Za to odchudzeni z gotówki Polacy, dochodzą do siebie w przeludnionych nad miare apartamentach. Muszą odpocząć, bo czeka ich nowy tydzień pracy. Tak bylo kiedys. Dzisiaj Bedford to miejsce dla hipsterów. Domy, które do 2000 roku nikt nie chciał kupowac, bo dzielnica miała swoją "renome", kosztują dzisiaj fortune. Fabryki poznikały a na ich miejscu wyrosły luksusowe apartamentowce. Warsztaty i fabryczki pozamieniały sie w lofty, restauracje i kluby. Wieczorami po ulicach blisko wody, nie spacerują już - nerwowo rozglądajace sie za klientami - bruklińskie córy koryntu. Ich miejsce zajeli studenci i artysci. Grubo się przędzie dzisiaj na Bedfordzie. Jest modny i szaalenie drogi, choc ciągle tańszy, niz Greenwich Village na Manhattanie. Podobnie dzieje sie z Greenpointem. Kluby, kawiarnie, kafejki i drożyzna wyganiajaca z dzielnicy Polaków. Wiekszość z zamieszkujących Greenpoint krajowych przeniosła sie już na Ridgewood na Queensie. Albo gdzieś indziej...byle dalej...byle taniej. Ci co zostali dziekują Opatrznosci, za to, że pozwoliła im poubierac sie w te domy. Teraz życie ma znowu sens. Wielu żałuje ze nie kupiło w pore, albo że przedwcześnie sprzedali. No ale cóż zrobic. Zycie to juz jest taka gra - ...jednemu zabierze a drugiemu da. Tylko słoneczko świeci dla wszystkich jednako. Obojetne - czyś bogaty czy biedny...piekny czy brzydki...mądry czy głupi - pod tym wzgledem...to wszystkim sie nam udało.
Czuje sie Wiosne. Nareszcie.

Inne tematy w dziale Rozmaitości