Każde medium wspierające obóz rządzący ma swojego ojca Bajdurzyńskiego*, który zwykł opowiadać farmazony. Kiedyś było to nie do pomyślenia, ale dziś jest na porządku dziennym. Co mają w takiej sytuacji myśleć wierni, przyzwyczajeni do tego, że Kościół wypowiada się jednym głosem? Zapewne niektórzy mają z tego powodu chaos w głowie.
Bajdurzyńscy mogą pojawić się w każdym środowisku. W kościele taki duchowny, jeszcze jakiś czas temu, zostałby przywołany do porządku przez samych współbraci. Pokutna modlitwa i ziółka na uspokojenie załatwiłyby problem. Dziś, stając przed współczesnym drzewem wiadomości dobrych i złych, kapłani ci nie rozpoznają, choć z oczywistych powodów powinni, charakterystycznej, wijącej się sylwetki, która wychyla się z mikrofonem w kształcie jabłka z pulsującej błękitnym światłem korony.
– Weź..., no weź chłopie i mów…. Masz tyle do powiedzenia światu.
Skąd u niektórych kapłanów tak wielka pokusa, by głosić nowinę własną, odrębną, na przekór przestrogom biskupów? W ostatnich latach kościół doczekał się duszzwodzicieli mających w wielu sprawach zdanie odrębne, które część z nich wywiodło już na bezdroża apostazji. Nie ukrywam, że zawsze ciekawiły mnie motywy zachowania tych księży, którzy nie w imię Pana, ale z chęci poklasku udzielają się na świeckich forach.
Jakiś czas temu trafiłem na takiego kapłana na S24. Czytałem jego teksty, pełne pogłębiającego się z każdym dniem przekonania o własnej nieomylności, zastanawiając jaki będzie finał jego obecności na popularnym portalu. Kiedy ksiądz ten zaczął z coraz większą pewnością wypowiadać się na temat lotniczych aspektów tragedii smoleńskiej, wykłócać o wyliczenia z dziedziny awiacji i postponować bez specjalnego miłosierdzia swoich gości, zwróciłem mu uwagę, zresztą nie ja jeden, aby się pohamował, gdyż traci kontakt rzeczywistością.
Nie upłynęło wiele czasu i ów coraz bardziej popularny kapłan stał się w mediach bohaterem negatywnym. W trakcie scysji ze starszym od niego zakonnikiem, który uczynił mu zarzut z udzielenia głupawego wywiadu dla znanej ogółowi wiodącej gazety, popchnął go i spowodował, że zakonnik ów trafił do szpitala z raną głowy i złamanym obojczykiem.
Przykład drastyczny? Bez trudu można podać ich więcej.
Na tym tle niedawne oświadczenie współczesnych „księży patriotów", którzy na miejscu Chrystusa stawiają własnego idola w postaci b. prezydenta RP, odchodzącego jako specyficzny rodzaj katolika z dorobkiem w postaci antyludzkich ustaw, stanowi dopełnienie obrazu poważnego problemu, który trawi od środka polski Kościół. Czy bezpośredni przełożeni tych duchownych zdają sobie sprawy z tego, że takie otwarte wypowiadanie posłuszeństwa, kwestionowanie ich roli w Kościele, stanowi zaprzeczenie nauk, które spajają chrześcijańską wspólnotę?
Nie jestem uprawniony do tego, ale chciałbym wyrazić tu przekonanie, że środowiska ludzi wierzących powinny się upomnieć, aby Kościół przemawiał głosem, który jest godny nauki głoszonej w Polsce od stuleci. Apelujmy o sprawiedliwie, ale i konsekwentne pouczanie samych kapłanów. Dzisiaj z mediów dowiedzieliśmy się, że kuria warszawska ustami jej rzecznika wypowiada się na temat swych księży, którzy stawiają biskupom zarzut „kamiennych serc”, niezwykle lakonicznie i niestety obok meritum sprawy, stwierdzając że "Na mszy nie ma miejsca na politykę, potrzeba więcej roztropności". Tymczasem wszyscy wiemy, że o żadną politykę tu nie chodzi, ale o zwykłą wierność nauce, którą samemu się głosi.
Domagajmy się też równego traktowania wszystkich kapłanów, gdyż wiemy, że za swą niezłomną postawę jeden z nich - w tej samej stołecznej diecezji – jest odsuwany od nauczania wiernych.
Bardzo jestem zresztą ciekaw czy kapłan ten doczeka kiedykolwiek zadośćuczynienia ze strony własnego pasterza?
Dziwni katolicy sprawujący dziś funkcje publiczne zasłaniają się „sumieniem”. Podejmując decyzje, które de facto wykluczają ich ze społeczności wiernych, używają na ogół tych samych argumentów. Były prezydent nie chce być prezydentem sumień, a jeden z bardziej popularnych posłów krakowskich podkreśla, iż sam odpowiada przed własnym sumieniem. – Ciekawy jestem, czy gdy pójdę do kościoła, ksiądz odmówi mi podania komunii – pyta on dziennikarza. – A może nie wpuści mnie do środka?
I głos sumienia, co trafnie zauważył Stanisław J. Lec, może mieć chrypę.
Polacy są czuli na taki język. Już dawno temu określili go mianem farmazonów**. Świadomie czy nie, jak wiemy o nadmiar inteligencji nie można posądzać przedstawicieli obecnej ekipy rządzącej, powtarzają oni cudze, obce polskiej kulturze i katolickiej etyce, argumenty.
Ale to już pewnie temat na odrębną opowieść.
____________________________________
* Wszelki związek ojca Bajdurzyńskiego z pewnym zakonnikiem występującym w TVN24 jest najzupełniej przypadkowy :).
**„Farmazon” lub „franmason”, podobnie jak „farmazonia”, oznaczają potoczną nazwę ludową, odnoszącą się do wolnego mularza i do wolnomularstwa; określenia te wywodzą się z francuskiego franc–maçon oraz franc–maçonerie. Oczywiście w przypadku polskich farmazonów nie mamy do czynienia z jakimiś archaizmami. To zwykła ciągłość rewolucji, która trwa mać. To znaczy ma trwać.
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka