„Czy Kościół musiał stracić Tomasza Węcławskiego?" - pyta w „Dzienniku" Cezary Michalski. W długim artykule na dwie kolumny publicysta przekonuje czytelnika, że tak. Kościół zasłużył sobie na to, co go spotkało. Kościół w Polsce po odejściu jego wybitnych przywódców, jak Jan Paweł II czy prymas Stefan Wyszyński, po ujawnieniu obyczajowych skandali oraz kryzysie lustracyjnym zachwiał się w posadach - zdaje się mówić Michalski. Najlepszym tego dowodem - twierdzi - jest odejście z kapłaństwa Tomasza Węcławskiego oraz jego niedawny akt apostazji, czyli odstąpienia od Kościoła.
„Kościół bez Węcławskiego jest Kościołem słabszym. I trudno powiedzieć, czy bardziej winny jest Węcławski, który nie umiał się zdyscyplinować, czy instytucja, która po sprawie Paetza czy Wielgusa jest zbyt przerażona, aby „niepokornych" utrzymać." - pisze Michalski. Daje pisze, że założona przez Węcławskiego przy Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza Pracownia Pytań Granicznych „to chyba najżywsze dzisiaj w Polsce miejsce refleksji religijnej. Bez porównania żywsze i bardziej interesujące od raczej spacyfikowanej Katolickiej Agencji Informacyjnej czy też od ideologicznie jednoznacznych portali „Frondy" i „Christianitas", gdzie dominuje bezrefleksyjne wyrzekanie na świecką nowoczesność, „bezbożną" Europę i „postępy postępu" w posoborowym Kościele."
Niewątpliwie pracownia kierowana przez prof. Tomasza Węcławskiego jest miejscem, do którego katolicy powinni często zaglądać. Na podobnej zasadzie, dla której powinni czytać książki Tadeusza Bartosia (np. zapowiadany przez wydawnictwo Sic! „Jan Paweł II - analiza krytyczna"), Stanisława Obirka, Macieja Bielawskiego czy Tadeusza Gadacza, jednego z najbliższych uczniów ks. Józefa Tischnera.
Lektura książek zwłaszcza Obirka i Bartosia, może przybliżyć nam Polakom zachodni styl krytykowania pontyfikatu Jana Pawła II i publicznej obecności katolicyzmu. I to jedyna ich zasługa, sprowadzająca się zresztą do ksero-krytyki wad Kościoła katolickiego, którą na zachodzie uprawia się od wielu dziesiątków lat. Reszta to tania „lanserka pseudointelektualna", za pomocą której były jezuita i były dominikanin chłoszczą polski Kościół. Publikacje Gadacza i Węcławskiego, pomijając różne manifesty i komentarze do bieżących sporów tego ostatniego, są o wiele bardziej wartościowsze i godne polecenia. Jest to po prostu waga ciężka refleksji filozoficznej i teologicznej, z którą prędzej czy później zmierzyć się będzie musiał na poważnie polski Kościół.
Wrzucanie tych ważnych niewątpliwie postaci do jednego wora jest chyba nienajlepszym pomysłem. Każdy z nich tłumaczył i „ogrywał medialnie" swoje odejście inaczej. Albo, mówiąc ściślej, dawał swoim przyjaciołom i „intelektualnym fanom" opowiadać swoje odejście w taki sposób, który czynił z nich „medialnych herosów", nawet wbrew ich woli.
Pomiędzy prącym na szkło Obirkiem a raczej cichym i wycofanym Węcławskim jest przepaść. Ten pierwszy odszedł, bo drażniła go hipokryzja instytucji Kościoła i papieska idolatria. Pry tej okazji wydał swoją rozmowę z dziennikarzami „Tygodnika Powszechnego", w której wyrzucił z siebie wszystkie żale. Podobnie jak Bartoś, który od dawna na łamach „GW" czy „Znaku" prezentował swoje krytyczne opinie na temat Kościoła, by w wydawnictwie Homini opublikować tom rozmów, w którym miał okazję do przedstawienia swojej wizji chrześcijaństwa. Dzisiaj komentuje w mediach sprawy Kościoła i sytuację polityczną w kraju. Publikuje kolejne rewizjonistyczne książki.
Poznański teolog, ponosi cenę konsekwencji swoich poglądów w sposób nieco bardziej uczciwy. Niemal rok temu „zakończył i zamknął swoją działalność kapłańską" wywołując tym niemałe poruszenie. 21 grudnia zeszłego roku dokonał aktu apostazji i opuścił Kościół. Nie tłumaczył publicznie swojej decyzji. Odsyłał do swoich wykładów, zamieszczonych na stronach Pracowni. Wynika z nich, mówiąc najkrócej, że Węcławski stracił wiarę w boską naturę Chrystusa.
Nie jest więc tak, jak sugeruje w swoim artykule Michalski, że jeden z najwybitniejszych polskich teologów opuścił Kościół z powodu szykan, jakie go spotkały po wypowiedzi na temat sprawy Paetza (słynny wywiad w „Tygodniku Powszechnym") czy niezgody na rozpowszechnioną w Kościele postawę antylustracyjną. To ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który na własnej skórze doświadcza oddziaływania tej postawy, która niewątpliwie w polskim Kościele istnieje, choć można się spierać, na ile jest powszechna, wspominał jakiś czas temu w wywiadzie w „Rzeczpospolitej", że wielokrotnie, będąc u skraju sił, zastanawiał się nad odejściem. Pozostał jednak kapłanem Kościoła katolickiego. I dzięki temu siła jego krytyki jest większa.
Podobnie, jak sprzeciw moralny ówczesnego ks. Tomasza Węcławskiego wobec opieszałości władz kościelnych w sprawie poznańskiego hierarchy, czy jego udział w komisji rzecznika praw obywatelskich podczas gorących dni ingresu abp. Stanisława Wielgusa.
Niewiele jest osób w Polsce, które ze zrozumieniem czytały książki Tomasza Węcławskiego. Do uważnych czytelników poznańskiego teologa należał na pewno dzisiejszy naczelny „Rzeczpospolitej" Paweł Lisicki, który dwa lata temu brał udział w dużej debacie teologicznej, wywołanej przez Węcławskiego na temat roli myśli teologicznej Karla Rahnera. Lisicki stwierdził wówczas, że „uczciwa deklaracja ateizmu, zerwania, uczciwe i jasne odrzucenie chrześcijańskiej wizji Boga jest lepsze i bardziej godne uznania niż uporczywe chowanie się za autorytet Kościoła", mając na myśli to, co pisał wówczas Węcławski.
Bo okazuje się, że tak, jak dzisiaj Węcławski odsyła tych, którzy rozpytują o powody jego decyzji do swoich wykładów, tak wcześniej konsekwentnie prezentował swoje poglądy na naturę Chrystusa w swoich książkach teologicznych. Wystarczyło je wnikliwie przeczytać i podjąć z nimi dyskusję. To pewnie jeden z kolejnych dramatów Węcławskiego.
Dla publicysty „Dziennika" odejście Tomasza Węcławskiego to dowód kryzysu Kościoła, jako instytucji, która nie radzi sobie z sytuacjami trudnymi oraz wewnętrzną krytyką. Dla naczelnego „Rzepy" to samo wydarzenie nie było zaskakujące, ponieważ znał teksty Węcławskiego. Dla niego fakt utraty wiary poznańskiego teologa nie jest newsem.
„To, że Węcławski wprost o tym napisał, budzi mój szacunek." - pisze Lisicki - „ Z drugiej strony sądzę, opierając się na znajomości jego tekstów, że tej wiary nie miał od dawna. A mimo to, mimo że wypowiadał poglądy dla katolika co najmniej zaskakujące, nie przypominam sobie żadnej polemiki, żadnego poważnego głosu sprzeciwu ze strony innego teologa czy biskupa. Czyż to milczenie nie jest najwymowniejszym dowodem kryzysu myśli katolickiej?"
Jeden fakt, dwie interpretacje. Opinie Michalskiego i Lisickiego to ważne głosy dwóch środowisk, które toczą obecnie spór o rząd dusz po prawej stronie. Jedi uważają, że takie odejście to dowod słabości wewnętrznej Kościoła. Drudzy podzielaja tę opinię, ale gdzie indziej widzą źródło problemu.
Dla ksero-modernizatorów z "Dziennika" słabość ta leży w niedostosowaniu Kościoła w Polsce do wymogów, jakie stawia mu nowoczesność. Jednym słowem, Kościół w Polsce niewystarczająco się reformuje, bo ciągle broni celibatu, dopomina się obrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci, itd.
Religijni konserwatyści także krytykują Kościół, ale raczej za to, że jego przedstawiciele nie potrafią wejść w rzetelny spór z takimi koncepcjami, ktore głosił np. Tomasz Węcławski, jeszcze jako ksiądz. Koncepcjami, ktore stawiały w wątpliwość podstawowe dogmaty wiary. A takim jest boskość Chrystusa.
[ostatni akapit usunięty]
Inne tematy w dziale Polityka