Artur Górski Artur Górski
459
BLOG

Ten rok będzie decydujący

Artur Górski Artur Górski Polityka Obserwuj notkę 7

Dr Artur Górski, poseł PiS, podsumowuje wydarzenia 2010 roku. Katastrofa smoleńska, sprawa krzyża, rozłam w PiS oczami konserwatywnego polityka w specjalnym wywiadzie dla portalu Fronda.pl.

 


 

Fronda.pl: Jak oceniłby Pan szanse ugrupowania Polska Jest Najważniejsza (a raczej Polska Najważniejsza), które po przypadkach Prawicy RP i Polski Plus jest kolejną secesją w PiS-ie?

Żadnej secesji z jakiejkolwiek partii nie wróżyłbym sukcesu przed najbliższymi wyborami parlamentarnymi. Obecne cztery partie parlamentarne – PO, PiS, SLD i PSL – są mocno zakorzenione w swoich elektoratach. Nawet ci wyborcy, którzy krytycznie odnoszą się do kierownictw swoich partii, będą woleli oddać głosy na pewniaków, niż wrzucić kartki wyborcze w czarną dziurę niepewnych projektów. Może tylko z większym namysłem będą wybierać kandydatów z list, oddając głosy bardziej na osoby, niż tylko kierując się wyborem etykiety partyjnej. Pamiętajmy także, że mimo zmniejszenia finansowania partii o połowę, wszystkie partie parlamentarne mają rezerwy finansowe przynajmniej na najbliższe wybory, a 5-procentowy próg wyborczy pozostaje skuteczną zaporą przeciwko rozdrobnieniu sceny parlamentarnej.

Zatem inicjatywa poseł Joanny Kluzik-Rostkowskiej nie ma dużych szans na powodzenie. Owszem, na początku jako swoista nowość przyciągnęła uwagę mediów i części wyborców, windując sondaże w granice 6-8 proc., ale już ostatnie szacunki dają jej już tylko 1-2 proc. Zresztą obserwowaliśmy podobne wahnięcia popularności sondażowej w przypadku inicjatywy Marka Jurka, a wiemy, jak to się skończyło.

Obecni rozłamowcy zniknęli z mediów, gdy badania pokazały, że odpływ wyborców z PiS był krótkotrwały, a nowa formacja w niemniejszym stopniu przyciąga dotychczasowy elektorat PO. Media, które popierają Platformę, nie będą przecież wspierać konkurencji tej partii. Oni są tylko potrzebni jako element destrukcji PiS. Gdy swoje zadanie wykonają, a do pewnego stopnia już wykonali, wylądują zapomniani na śmietniku historii. Bo żadna Kluzik-Rostkowska jako polityk nie może równać się z Jarosławem Kaczyńskim czy Donaldem Tuskiem.

Wielu obserwatorów nazywa potocznie stowarzyszenie Joanny Kluzik-Rostkowskiej „PiS-em Ligt”, jednak ten „ugładzony PiS” przyciągnął więcej parlamentarzystów, niż Polska Plus, która stała się czymś w rodzaju „syna marnotrawnego”, czy Prawica RP, dziś partia II ligi, jeśli chodzi o poparcie…

Ktoś powiedział, że formacja Kluzik-Rostkowskiej jest zbieraniną frustratów, czyli ludzi, którzy na coś liczyli, a czegoś nie dostali w PiS. Sama przewodnicząca bardzo chciała być wicemarszałkiem Sejmu z rekomendacji PiS… Niewątpliwie niektórym politykom było łatwo odejść z naszej partii, gdyż emocjonalnie i programowo nigdy nie byli zintegrowani z Prawem i Sprawiedliwością. Mam tu na myśli grupę tzw. muzealników, którzy tworzyli w PiS odrębne środowisko, nawet w relacjach prywatnych bardzo wąskie. A że poglądy mają raczej liberalne, to łatwo im było się dogadać z takimi osobami, jak Kluzik-Rostkowska czy Poncyljusz. Ten ostatni odszedł nie tylko dlatego, że nie pozwolono mu kandydować na prezydenta Warszawy, ale także dlatego, iż uznał, że PiS przechyla się coraz bardziej w prawą stronę. Pamiętam naszą rozmowę z początku kampanii samorządowej, gdy jeszcze nawet reżimowe media nie spekulowały o rozłamie. Spytałem się go wówczas, jak ocenia, w którą stronę zmierza PiS. Odpowiedział mi wówczas z nieukrywanym zawodem, że PiS zmierza w moją stronę, konserwatywną. I niewątpliwie odejście z PiS grupy liberałów w sposób naturalny przesunęło PiS w prawą stronę, co mnie akurat nie martwi.

Natomiast dziwi mnie, że w tym liberalnym, bezideowym towarzystwie znaleźli się tacy zdeklarowani konserwatyści, jak Libicki i Tomczak. A właściwie nie powinno mnie to dziwić. Skoro nie chcą wrócić do PiS, to jest to dla nich jedyna szansa, jakiś cień nadziei, że jednak po wyborach nie wypadną z Sejmu. Oni chcą po prostu przeżyć politycznie, ale myślę, że „PiS-light” im tego przeżycia nie zagwarantuje, bo to jest bardzo marna kopia, także programowo, projektu Jarosława Kaczyńskiego.

Deklaruje się Pan jako polityk katolicki. Ale niektórzy dostojnicy najchętniej odmówiliby Panu tej etykiety. Weźmy pod uwagę choćby sprawę listu o. Wiśniewskiego, który według wielu osób więcej miał wspólnego z apelem publicysty „Gazety Wyborczej”, niż wołaniem katolickiego duszpasterza. Część hierarchów, jak bp Pieronek, uznała ten głos za wartościowy. Jak, wobec takiej opinii, powinien zachować się polityk konserwatywny?

Polityk konserwatywny powinien unikać personalnej oceny, a tym bardziej krytyki katolickich hierarchów. To po pierwsze. Po drugie, Kościół i księża są tak często krytykowani i atakowani przez różnego rodzaju lewactwo, że trzeba Kościoła bronić, a księży wspierać, a szczególnie dmuchać i chuchać na tak pożyteczne inicjatywy medialne, jak Radio Maryja, Telewizja Trwam, czy "Nasz Dziennik". A nie ma nic gorszego, bardziej bolesnego, niż atak od wewnątrz, ze strony samych duchownych, co powołując się na troskę o Kościół, ten Kościół dzielą i rozbijają od wewnątrz. Mamy dziś przeważnie media polskojęzyczne, ale nie polskie. Nawet jeśli ten kapitał jest formalnie polski, to reprezentuje on niepolskie interesy, tylko międzynarodowe, międzynarodowego lewactwa. Ja i moi rodzice zaczynamy dzień od lektury „Naszego Dziennika”, ja w wersji elektronicznej, a rodzice w wersji papierowej. I wiemy, że czytamy prawdę, mamy poczucie każdego dnia, że dopóki możemy sięgnąć po te media, jesteśmy w wolnym kraju, bo te media stanowią enklawę wolności, jedną z ostatnich enklaw w Polsce.

Dlatego dla wrogów wolności i wiary stanowią sól w oku, dlatego są szkalowane i wiele ośrodków, w tym formalnie kościelnych, pracuje nad tym, by je zniszczyć. Bo media związane z redemptorystami mają siłę religijną i społeczną, a przez to stają się groźne politycznie. Właśnie dlatego, że mówią prawdę i dążą do prawdy, jak choćby „Nasz Dziennik”, który podjął wielki wysiłek mający na celu wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Kibicuję im w tym wysiłku odkrycia prawdy o tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki.

Jak podsumowałby Pan 2010 rok? Chyba nie muszę pytać, które wydarzenie uzna Pan za najważniejsze...

Katastrofa smoleńska była najważniejsza i to nie na rok, ale na dziesięciolecia. I dziwię się tym, którzy tego nie dostrzegają, którzy banalizują to wydarzenie i którzy tylko udają, że chcą je wyjaśnić. Naprawdę nie zdarza się w dziejach państw i narodów, by w jednej katastrofie zginęło tylu czołowych polityków, z głową państwa na czele i niemal cały sztab generalny. To była zagłada znacznej części elity naszego kraju, nad którą – o zgrozo – wielu Polaków bardzo szybko przeszło do porządku dziennego. Ta katastrofa ponad wszelką wątpliwość odsłoniła już dwie prawdy: obłudę i krętactwo naszego wschodniego sąsiada, na terenie którego wydarzyła się katastrofa, oraz słabość naszego państwa, tej konkretnej władzy, która do dnia dzisiejszego nie potrafiła wyegzekwować dwóch podstawowych dowodów w sprawie, czyli oryginalnych czarnych skrzynek i wraku samolotu. Od samego początku skazaliśmy się na wersję rosyjską wydarzeń, a wiadomo, że Rosjanie nigdy w najmniejszym stopniu nie obciążą siebie za tę katastrofę.

Oczywiście ta katastrofa miała też konsekwencje bardzo bieżące, polityczne. Już w dniu katastrofy rozpoczęło się ostateczne zawłaszczanie państwa przez Platformę Obywatelską. Dziś, poza prokuraturą, nie ma praktycznie instytucji niezależnych od obecnego reżimu, który wprowadził z uśmiechem na ustach „miękką dyktaturę”. Tak, tak, nie pomyliłem się. W obecnym roku PO wprowadziła w Polsce faktyczną dyktaturę przy formalnym zachowaniu procedur demokratycznych i wąskich granic wolności. I dziś, mając poparcie mediów oraz przyzwolenie znacznej części społeczeństwa, robią z Polską i Polakami, co chcą.

Katastrofa smoleńska czy raczej sprawa krzyża nadal wzbudza ostre spory. Jak odniósłby się Pan do słów kard. Nycza, który na łamach „Polski The Times” chęć uczczenia pamięci ofiar tragedii nazwał „awanturniczym stawianiem krzyży”? Czy Pan i Pańscy koledzy z PiS czujecie się „awanturnikami”?

Znów mnie Pan skłania do oceny wypowiedzi hierarchy i to kardynała, zwierzchnika Kościoła warszawskiego, do którego i ja należę. Nie wiem, co kard. Nycz miał na myśli, wypowiadając te słowa. Pamiętam jednak jego list do warszawskich wiernych, bodajże z końca września mijającego roku, w którym zachęcał do udziału w nabożeństwach ekspiacyjnych za zniewagi wobec krzyża. Pisał wtedy o wielowiekowej obecności krzyża w przestrzeni publicznej w naszym kraju i o tym, że krzyż jest na trwałe w sercach wielu Polaków, czy innym się to podoba czy nie. W kontekście tego przesłania należy odczytać apel Metropolity Warszawskiego o debatę wokół sprawy krzyża pod Pałacem Prezydenckim i o nie wykorzystywanie krzyża do celów politycznych. Wrogowie krzyża zatarli ręce po takiej wypowiedzi, bo zinterpretowali ją jako krytykę PiS.

Ja uważam, że kard. Nycz miał na myśli w równym stopniu wszystkie strony konfliktu, a nawet bardziej wrogów krzyża, którzy swój atak na krzyż pod Pałacem Prezydenckim rozciągnęli generalnie na obecność krzyża w życiu publicznym, a zatem wykorzystali politycznie. A zachęcani przez media, posuwali się do profanacji krzyża, który jest „świętym drzewem” dla katolików. Należy w tym miejscu przypomnieć oświadczenie biskupów z sierpnia, gdy apelowali o nie eskalowanie konfliktu pod krzyżem i potępili „słowa pełne nienawiści i zacietrzewienia”, a zarazem zwrócili uwagę, że nagłaśniany przez media spór staje się „politycznym tematem zastępczym”. Znów wrogowie krzyża ogłosili triumfalnie, że biskupi odcięli się od obrońców krzyża, gdy tymczasem hierarchowie w swoim oświadczeniu wyraźnie postawili po jednej stronie „tysiące Polaków, którzy modlili się pod krzyżem”, a po drugiej „gorszące manifestacje”. Wszyscy dobrze pamiętamy tę gorszącą manifestację pod Pałacem Prezydenckim, na której obnoszono krzyż zrobiony z puszek po piwie.

Czy widzi Pan szansę na nawiązanie nici porozumienia między tzw. „liberalną” częścią episkopatu a PiS-em? Czy taka perspektywa jest możliwa w obliczu odpływu z PiS-u „centrystów”?

PiS nie nawiązuje „nici porozumienia” z żadną częścią episkopatu. Episkopat jest jeden i nie jest partią polityczną. Żadna partia nie jest partnerem dla episkopatu, w tym PiS. Jak Pan sobie to wyobraża? Jakieś konsultacje polityczno-kościelne i to poza Komisją Wspólną Rządu i Episkopatu? My po prostu staramy się w życiu publicznym bronić tradycyjnego porządku moralnego i społecznego, w polityce nierzadko odwołujemy się do wartości katolickich, w sprawach społeczno-gospodarczych do katolickiego nauczania społecznego. Zawsze Kościoła, do którego i my należymy, bronimy, przeciwko instytucjom kościelnym nigdy nie będziemy występować. Wielu biskupów i wiernych dostrzega, że jesteśmy jedyną partią parlamentarną, która broni wiary w przestrzeni publicznej. Działamy zgodnie ze swoim sumieniem, a nie pod dyktando takich czy innych biskupów. Po prostu jest to dla nas ważne. Zwyczajnie uważamy, że nie da się rozdzielić historii Polski i istoty polskości od krzyża. I to nas różni od PO czy tym bardziej od SLD.

Od listopada nie jest Pan już prezesem honorowym Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, który jest Pańskim „dzieckiem politycznym”. Obecny Prezes KZM, prof. Adam Wielomski, ostro krytykuje Pańskie działania. Jest to spór personalny czy też z całym swoim macierzystym, konserwatywnym środowiskiem ma Pan „na pieńku”?

Posłużono się starym wybiegiem. Nie można było odebrać mi prezesury honorowej, gdyż nie zezwalał na to statut, to zmieniono statut, w ogóle rezygnując z instytucji prezesa honorowego. Ich sprawa, ich wybór. Tym wyborem przecięli ostatnie więzy łączące obecny Klub z tym tradycyjnym, który zakładałem pod koniec lat 80. Zresztą skutecznie oczyścili klub z tych członków, którzy znali mnie jako rzeczywistego prezesa, a nie tylko z krytyki rozwijanej na łamach portalu konserwatyzm.pl przez prof. Wielomskiego. Ale to nie jest spór personalny między nami, lecz spór pewnej koncepcji, różnica w spojrzeniu na zadania przyświecające Klubowi. Gdy zakładałem Klub, chciałem, aby służył on całej centro-prawicy – tym partiom, które nasze usługi przyjmą. To była szkoła politycznego myślenia i szkoła zasad konserwatywnych, które miały promieniować na partie centro-prawicowe. Z jednej strony wysyłaliśmy członków Klubu, aby stawali się działaczami takich partii, jak ZChN czy UPR, rzadziej PC i KPN, a z drugiej osobom ideowym z tych partii, najbardziej prawicowym, świadomie konserwatywnym, proponowaliśmy przystąpienie do Klubu.

Klub wówczas nie krytykował partii, tylko podsuwał im pomysły programowe i jednoczył ludzi zasad ponad podziałami partyjnymi. Dzisiejszy klub jest nastawiony na permanentną destrukcję, na krytykę wszystkich partii centro-prawicowych, a szczególnie tej, w której jest najwięcej zadeklarowanych konserwatystów i która w swojej polityce dziś jako jedyna broni wartości katolickich. Za mojej prezesury Klub był otwarty na rzeczywistość polityki w państwie demokratycznym, dziś jest do tej rzeczywistości odwrócony plecami pod pretekstem dbania o ortodoksję. My chcieliśmy tę rzeczywistość zmieniać, uszlachetniać, dzisiejszy Klub ją tylko kontestuje, stając się środowiskiem wzajemnej afirmacji, a właściwie adoracji prof. Wielomskiego.

Kilka razy na łamach www.konserwatyzm.pl stawiałem pytania: Jeżeli nie popieracie Marka Jurka i krytykujecie Jarosława Kaczyńskiego, to wokół kogo chcecie integrować prawicę katolicko-konserwatywną? Kto jest dla prof. Wielomskiego powszechnym autorytetem na prawicy? Na te pytania nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. Ja uważam, że skoro nie ma Marka Jurka w realnej polityce, konserwatyści powinni gromadzić się wokół Jarosława Kaczyńskiego, który w ostatnich latach przesunął się bardziej na prawo i widzi w środowiskach prawicowo-katolickich partnera politycznego.

Jak odebrał Pan zaproszenie posła Platformy Obywatelskiej Jacka Żalka na konferencję KZM-u na temat przyszłości katolicyzmu w Polsce, przy jednoczesnym odcinaniu się przez władze KZM-u od budowania „frakcji konserwatywnej” w PiS-ie? Czy Pana zdaniem takie formy uprzejmości względem PO mają sens?

Nie wiem, czemu służą te umizgi narodowego konserwatysty Wielomskiego do Platformy Obywatelskiej. Jeśli ktoś myśli, że w PO można zbudować frakcję konserwatywną w oparciu o posła Żalka, to jest albo naiwny, albo ślepy. Chyba, że kolegom z KZM bliski jest katolicyzm w wydaniu posła Gowina i „Tygodnika Powszechnego”. To jest właśnie dla mnie niezrozumiałe, ta niekonsekwencja i to zaślepienie, niekonsekwencja w podejściu do różnych spraw i zaślepienie w krytyce PiS. Przykłady? Tacy zadeklarowani tradycjonaliści są werbalnie przeciwko rozdziałowi państwa i kościoła, ale gdy jakiś liberalny biskup krytykuje poparcie katolickiego Radia Maryja dla PiS i zgorszony mówi o upolitycznieniu księży, środowisko KZM temu ochotnie przyklaskuje. Nie przypominam sobie, by oficjalnie pochwalono PiS na łamach konserwatyzm.pl, gdy nasz rząd obniżył podatki, a przecież jesteśmy jedyną partią parlamentarną, która zgłasza projekty wolnorynkowe.

Bo PO wychodzi z założenia, że budżet najpewniej wypełniają pieniądze z podwyższonych podatków. Byliśmy też jedyną partią, która ostatnio sprzeciwiła się wprowadzeniu systemu kwotowego, gwarantującego kobietom minimum 30 proc. miejsc na listach wyborczych, ale prof. Wielomski nawet się o tym fakcie nie zająknął, ekscytując się faktem rozłamu i wyjściem z PiS frakcji liberalnej, co miało świadczyć o końcu mojej formacji politycznej. KZM był kiedyś środowiskiem szanowanym przez wszystkich w polityce, dziś jest przez wszystkich ignorowany. Szkoda, że zmarnowano wieloletni dorobek klubu i zamiast tworzenia koncepcji ustrojowych, skoncentrowano się na bieżącej publicystyce politycznej, na uprawianiu krytyki w duchu „Gazety Wyborczej”.

Jaki powinien być 2011 rok według Artura Górskiego? Jakich zmian w życiu publicznym oczekuje Pan w najbliższej przyszłości?

Mam nadzieję, że jednak wygramy wybory parlamentarne, które nas czekają w przyszłym roku. Nasi liderzy doskonale zdają sobie sprawy, że to jest ważne i dla przyszłości PiS i dla przyszłości Polski. Wiem, że będzie olbrzymia mobilizacja i próba obejścia reżimowych mediów w dotarciu do obywateli. Tak, ten rok będzie decydujący. Jeśli tej bitwy nie wygramy, to dyktatura PO pogłębi się, a ludzie z czasem przywykną do życia w stanie półwolności, który co prawda nie jest stanem ambitnym, ale też nie jest stanem wymagającym. Jeśli ludzie wybiorą „święty spokój” i stagnację, jeśli uznają, że kryzys, narastające bezrobocie i rosnące ceny, a zatem pogłębiająca się bieda – to są rzeczy niezależne od rządu i oczywiste, to tych wyborów nie wygramy. Jeśli obudzimy w Polakach patriotyzm oraz polityczne i gospodarcze ambicje dużego narodu żyjącego w środku Europy, jeśli Polacy będą chcieli przezwyciężyć wszechogarniający marazm i zniechęcenie, to zwyciężymy i przezwyciężymy monopol PO. Ale jeszcze przez wiele lat będziemy po nich sprzątać Polskę.

Rozmawiał Aleksander Majewski - redaktor portalu Fronda.pl, były redaktor naczelny portalu Konserwatyzm.pl. 
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka