barkarz barkarz
162
BLOG

Wanda Sobiecka - wspomnienie

barkarz barkarz Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Nikt z nas nie jest w stanie odpłacić za miłość ,matki , mamy, mamusi, nie starcza po prostu czasu. Nie od początku też zdajemy sobie sprawę z ogromu matczynej miłości, a ona kocha nas bezwarunkowo od pierwszego dnia naszego życia. Zdarza się, że ranimy ją złym słowem, nie mamy dla niej czasu lub cierpliwości, nie ułatwimy jej tego kochania, Ona jednak zawsze życzy nam tylko dobrego, zawsze ma dla nas czas, dobre słowo i otwarte serce. Taka też była moja mama i teraz gdy jej zabrakło pozostaje mi tylko żałować, że przegapiłem, wiele okazji, w których mogłem okazać jej miłość i wdzięczność.

Mama nigdy nie opowiadała nam dokładnie o swoim dzieciństwie ale chyba nie było ono łatwe, przyszła na świat podczas okupacji hitlerowskiej w podbydgoskiej wsi Lucim. Jej ojciec Zygmunt przed jej narodzeniem zginął pracując przymusowo przy budowie DAG Fabrik Bromberg. Jedynym żywym mężczyzną w rodzinie pozostał dziadek Józef, który pomógł im przetrwać okupację. Prawdopodobnie musieli przyjąć jakąś formę niemieckiego obywatelstwa, bo przecież Bydgoszcz wraz z całym regionem została włączona do Niemiec i żaden zadeklarowany Polak nie dostałby kartek żywnościowych.   Po zakończeniu wojny cała rodzina mamy przeniosła się z Lucimia do Bydgoszczy, więc mama nie mogła nawet pamiętać wsi. Wychowywała się w Bydgoszczy, uczyła się w szkole handlowej i poznała tatę będąc wioślarką, w którymś z bydgoskich klubów. Urodziła mnie mając 18 lat i jak przez mgłę pamiętam, że mieszkaliśmy wtedy raz u jednej babci raz u drugiej.

Obydwa mieszkania mieściły się w starych kamienicach ale głównym problemem był fakt, że obydwa mieszkania miały po dwa pokoje i mama miała do wyboru albo mieszkać ze swoją matką i siostrą, albo ze swoją teściową i szwagrem. Dodatkowo mieszkanie teściowej nie było samodzielne, miało wspólny z inną rodziną przedpokój i łazienkę. Ta łazienka to był istny cud, który musiał moją mamę zachwycić, bo chyba nigdy wcześniej łazienki nie widziała, wielka kamienna wanna i bojler na węgiel.  Oczywiście wtedy nie rozumiałem jeszcze trudności i niuansów tych wyborów. Mama była najmłodszą pracownicą sklepu sportowego „Olimpia”, a tato próbował znaleźć jakąś satysfakcjonującą pracę fizyczną, co wcale nie było łatwe dla 19-sto letniego chłopaka. Był początek lat 60-siątych i słabe perspektywy na dobrą pracę dla młodych ludzi, a żadnych perspektyw na mieszkanie w Bydgoszczy. Dopiero zaczęto budowę pierwszych budynków na Błoniu, a bloki na Szwederowie, Wyżynach, w Fordonie jeszcze się nikomu nawet nie śniły.

Pierwszy pokój, który nasza rodzina miała do wyłącznej dyspozycji znajdował się na terenie jednostki wojskowej w Świeciu nad Wisłą. Utkwił mi w głowie sam moment przeprowadzki, bo była to moja pierwsza podróż w życiu. Tato był bardzo młodym podoficerem, a mimo to w jakiś sposób udało mu się załatwić z wojska traktor lub miejsce w traktorze, bo nie pamiętam czy traktor jechał specjalnie dla nas czy też załapaliśmy się przy okazji transportu czegoś innego. Nie pamiętam już czy mama z nami wtedy jechała, ja jechałem w kabinie traktora z kierowcą, a cały nasz dobytek na przyczepie. Tego dobytku nie było zresztą wiele, bo nasze pierwsze meble w Świeciu tata roił własnoręcznie. Niestety do naszej wyłącznej dyspozycji był tylko pokój, bo kuchnia i cała reszta były już wspólne z inną rodziną co rodziło wiele konfliktów. Dochodziło nawet do kłótni pomiędzy kobietami, zwłaszcza jeśli chodziło o sprzątanie po sobie w kuchni i o ustalenie kto ma rozpalić ogień „pod platą”. Mama chciała żebyśmy zawsze mieli ciepłe posiłki, herbatę itd., nie chciała jednak ciągle sprzątać kuchni po kimś obcym, stąd brały się kłótnie, złość i ciągły stres. Byłem wtedy w takim wieku, że nie byłem w stanie pojąć tych problemów   tylko dodawałem mamie kolejne zmartwienia szwendając się całymi dniami po rozległym terenie jednostki.gdzie nie było sposobu, żeby mnie znaleźć.

Po jakimś czasie dostaliśmy mieszkanie poza jednostką na ulicy Krasickiego 4, na parterze dwupiętrowego budynku bez rewelacji, ale był już postęp, bo oprócz pokoju mieliśmy też tylko dla siebie kuchnię. Nie pamiętam jednak dobrze tego mieszkania, więc chyba nie mieszkaliśmy w nim długo. Doskonale natomiast pamiętam nasze następne mieszkanie w tym samym budynku na pierwszym piętrze. Miało już dwa pokoje, a w kuchni oprócz westfalki była też „lodówka”, która w istocie była dobrze wentylowaną szafą wbudowaną w narożnik pomieszczenia przy ścianie zewnętrznej budynku. W tym mieszkaniu pojawiły się pierwsze prawdziwe meble i pierwszy telewizor. Gdy zajmowaliśmy to mieszkanie przyszedł na świat mój braciszek. Miałem też w tym mieszkaniu swoje pierwsze obowiązki, ponieważ wracałem ze szkoły wcześniej niż mama z pracy, do mnie należało palenie w piecach w zimie i rozpalanie w westfalce  w kuchni niezależnie od pory roku, żeby mama po przyjściu z pracy, po drodze robiła zakupy, mogła podgrzać lub upichcić obiad. Do mnie także należało robienie porannych zakupów w piekarni i mleczarni, do której chodziłem początkowo z kanką, bo czasy butelkowanego mleka miały dopiero nadejść.

Odkąd sięgam pamięcią pracowała w tak zwanym ORS-ie, który zajmował się obsługą ratalnej sprzedaży i w latach 60-siątych XX wieku był jedną z najbardziej znanych w PRL-u instytucji finansowych, bo wszyscy kupowali wtedy na raty meble, AGD, nawet odzież. Mała jednoosobowa placówka mieściła się na ul. 10 lutego, a w lokalu nie było WC, za to ciągle było pełno klientów. Mama musiała pewnie sikać do wiadra za zasłonką, nie wiem dokładnie jak sobie

radziła, bo nie lubiła o tym mówić. Potem ORS został wchłonięty rzez PKO i mama musiał się dokształcać, więc nie przerywając ani pracy ani obowiązków rodzinnych, czyli gotowania, sprzątania, prania i prasowania podjęła naukę i ukończyła liceum w Świeciu. Wysiłek wręcz niewyobrażalny i jestem dumny, że miałem taką mamę, chociaż w tamtych czasach nie zdawałem sobie z tego wszystkiego sprawy, widziałem tylko, że jest zabiegana i nerwowa.

Dopiero trzecie nasze mieszkanie poza jednostką wojskową w Świeciu, a także każde następne było wyposażone w centralne ogrzewanie i gaz. Mama w wieku trzydziestu kilku lat uwolniła się wreszcie od pieców. U mamy w pracy też było coraz lepiej, pięła się po drabinie kariery, miała koleżanki. Wtedy tata został przeniesiony do Bydgoszczy i w tym mieście dostaliśmy kolejne mieszkanie na rozbudowującym się właśnie Szwederowie. Mama, dla której był to powrót po 16 latach do Bydgoszczy już zupełnie nieznanej, wszystko znów zaczynała od początku, wyrabiając sobie pozycję w PKO, ale dała radę. Najpierw pracowała w blaszaku na Leśnym, do którego dojazd autobusami nie był z Brzozowej za

dobry, ale gdy mama odchodziła z PKO na Placu Teatralnym była cenioną specjalistką od kredytów budowlanych.

Ostatnie 20 lat mieszkała poza miastem, na skraju Puszczy Bydgoskiej, zawsze bardzo lubiła zwierzęta, miała kilka psów. Hodowała drób i nawet pawie. Znajdowała też czas, żeby czytać książki, niejednego faceta zagięłaby z wiedzy o historii starożytności i nie tylko. Miała poczucie humoru i lubiła eksperymentować z nowymi potrawami. Zawsze kochała nas wszystkich, przepadła za wnukami. Miała przy tym niezwykle sprawny umysł, chyba nie spotkam już osoby, która by potrafiła równie szybko jak ona rozwiązywać krzyżówki i to nie byle jakie.  Mama rozwiązywała głównie „jolki”, a jeżeli ich zabrakło to ewentualnie „z przymrużeniem oka”.


barkarz
O mnie barkarz

nikt ważny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości