Beret w akcji Beret w akcji
394
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - część 2

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 14

Maria  Zglinicka  mieszkanka domu Krucza 12 - ciąg dalszy relacji

Nad miastem pojawiają się sowieckie samoloty, bombardowanie ustaje. Ostrzał z "krów" trwa nadal.

W naszym domu zmarło małe dziecko lokatorów z prawej oficyny. Zostało pochowane w ogródku po środku podwórka, koło kapliczki.

Jedna z naszych sąsiadek, pani Paczyńska, urodziła synka. Dziecina kwili, matka rozpacza, bo nie ma pokarmu. Pan Zbyszewski przynosi mleko w proszku  ze swego składu aptecznego - to wystarcza, żeby uratować życie maleństwu.

Ciągle trwają walki o Politechnikę. Iluż  tam powstańców musiało zginąć przez  tyle  dni...

Armia Czerwona jest  już  blisko  Pragi. Może nam przyjdzie z  pomocą? Może  sytuacja się zmieni?

Od pięciu dni Krysieńka nie odwiedziła nas, ani nie przysłała żadnej wiadomości... Janusz  wpada i dopytuje o nią, a my nic nie wiemy. Wszyscy bardzo się niepokoimy.

Nareszcie przybiegła Krysieńka. Brudna, niewyspana, wyczerpana kompletnie. Nie mogła nas odwiedzić, bo przez  cały czas  - w dzień i w nocy - pełniła dyżur przy chorych. Dwie jej koleżanki  zostały ranne trzynastego września, w plutonie brakuje sanitariuszek. Ochotniczki  już się nie zgłaszają tak, jak na początku powstania... Rannych jest bardzo dużo, bo Niemcy nacierają zajadle, chcąc za wszelką cenę zerwać połączenie Śródmieścia z Czerniakowem. Dałam Krysi coś do zjedzenia; jadła łapczywie, bo jest wygłodzona, w oddziale dostają tylko kawę zbożową i zupę z gotowanego jęczmienia.

Przypominam sobie, jak w poprzedniej wojnie ja, jako 20-letnia dziewczyna, zgłosiłam się ochotniczo do wojska. Prowadziłam kantynę dla oficerów lotnictwa. Zaraziłam się czerwonką. Chorowałam ciężko; wprawdzie wyzdrowiałam, ale od tego czasu miałam słaby przewód pokarmowy i musiałam zachowywać dietę, co mi bardzo ubrzydzało życie. Czym przypłaci moja córka swój udział w powstaniu? Oby ta cena nie była znacznie wyższa...

Przyszedł do nas doktór Karwowski, ojciec Marysi, przyjaciółki Krysieńki. Pytał, czy Krysieńka nie ma jakichś wiadomości od Marysi. Coś tam mówiłam, uspokajałam, nie patrząc mu w oczy... Przecież  Marysia jest  na Czerniakowie, a batalion Krysi nie zdołał utrzymać połączenia z Czerniakowem. Czerniaków  jest  już odcięty... Żadne wieści stamtąd nie dochodzą, można się spodziewać najgorszego. Tego mu przecież  nie powiem! Pytam go o żonę, jest  chora, leży sama w piwnicy, denerwuje się i płacze. Na  początku okupacji straciła młodszą córkę, Ninkę, która  zmarła na gruźlicę, a teraz niepokoi się o ukochaną, nieobecną Myszkę. Pan Karwowski był u nas krótko, spieszył się do swoich chorych;  jest ich coraz  więcej i coraz trudniej nieść im  pomoc.

25 września przyszedł Janusz - zakrwawiony, kontuzjowany. Ledwie się dowlókł z ulicy Nowogrodzkiej. Jego mama, na szczęście, nie zobaczyła go w takim stanie, bo była w piwnicy. Nie zawiadamiałam jej, żeby się nie przeraziła. Sprowadziłam Janusza do szpitala mieszczącego się bezpośrednio pod naszym  mieszkaniem. Byłam świadkiem wydobwania przez lekarza kilku odłamków granatu z ręki i  z  pleców. Lekarz robił to bez znieczulenia, Janusz dzielnie znosił ból. Największego odłamka, umiejscowionego bardzo blisko kręgosłupa, lekarz nie ruszał. Zrobił opatrunek.. Janusz  powiedział, że nie słyszy na jedno ucho. Lekarz stwierdził, że nie jest laryngologiem i tym się nie będzie zajmował. Chciał skierować rannego do łóżka w sąsiednim  pokoju, ale ja zaproponowałam, że wezmę zięcia do siebie do mieszkania i będziemy go przyprowadzać na opatrunki. Lekarz chętnie na to przystał, bo szpital był przepełniony. Ułożyłam Janusza w służbowym pokoiku, gdzie było najbezpieczniej, bo nie było okna wychodzącego na zewnątrz, tylko małe okienko na klatkę schodową. Dopiero wtedy  zeszłam do piwnicy do pani Bronisławy i przyprowadziłam ją do Janusza. Pana Franciszka i Jasieńka nie było - poszli po wodę.

Któraś z łączniczek, przychodzących do naszego oficera, zaofiarowała się, że zawiadomi Krysię. Krysia przybiegła przerażona. Przy Januszu robiła dobrą minę i bagatelizowała sprawę, ale do mnie na uboczu  powiedziała:

- Mamuniu, jemu z pewnością pękł bębenek na skutek wybuchu granatu. Będzie głuchy na jedno ucho...

Na wiadomość o kontuzjowaniu Janusza najsilniej zareagował mój mąż;  zaczął  krzyczeć na kwaterującego u nas oficera:

- Związaliście przysięgą dzieci bez zgody rodziców i teraz te dzieci giną!

Myślałam, że oficer ostro  zareaguje, tymczasem powiedział:

- Rozumiem pana, panie Zglinicki. Pan jest zmartwiony i zdenerwowany.  Mnie też jest  przykro, że pański zięć jest  ranny.

Doszły do nas wieści, że Czerniaków  padł mimo pomocy  udzielonej powstańcom  przez  wojsko polskie przybyłe z drugiego  brzegu Wisły. A  więc nie ma już na co liczyć. Ostatnia nadzieja stracona. Co się stało z powstańcami? z Marysią,  z bratem p. Smogorzewskiego?

Jesteśmy nadal pod ostrzałem artylerii  i moździerzy,  ale pociski padają trochę dalej, nie na Kruczą. Zagrożone są natomiast  szpitale na Mokotowskiej. Bombardowań już nie ma dzięki sowieckim samolotom, których niemieccy  lotnicy wyraźnie unikają.

W nocy z 29 na 30 września następuje nasilenie ostrzału, siedzimy w piwnicy. Strzelają do nas z ciężkich moździerzy. Nauczyłam się rozróżniać "krowy" od  "moździerzy". Smutna to wiedza...

Słyszymy o rokowaniach z Niemcami prowadzonych przez dowództwo powstania. Czy to plotki, czy też zbliża się koniec walki?

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Rozmaitości